Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Krach na Cyprze krachem „standardów europejskich”

Kazimierz Dadak

Kazimierz Dadak

Professor of Finance and Economics Hollins University

  • Opublikowano: 26 marca 2013, 08:52

    Aktualizacja: 27 marca 2013, 10:48

  • Powiększ tekst

Początek kryzysu w strefie euro jasno wykazał, że zasady solidarności i pomocniczości, polityczne fundamenty na których zasadza się cała konstrukcja Unii nie są warte funta kłaków, natomiast „pakiet pomocowy” dla Cypru dowodzi, że w strefie euro nie obowiązują żadne standardy z wyjątkiem jednego – niepodzielnie rządzi prawo mocniejszego.

Na mocy porozumienia zawartego w nocy z 24/25 marca pomiędzy Cyprem a Eurogrupą drugi największy bank cypryjski, Laiki ulega likwidacji. Jego „dobre” aktywa, czyli na przykład takie pożyczki, które rokują terminową i pełną spłatę zostaną przeniesione do największego banku, Banku Cypru. Tym sposobem, wszyscy wierzyciele Banku Laiki, nawet ci posiadający zabezpieczenie (secured creditors), stracą wszystko. W przypadku bankructwa kredytodawcy na ogół są w stanie odzyskać przynajmniej część włożonego kapitału, ale w przypadku banku Laiki tak się nie stanie, ponieważ podniosłoby to koszt pakietu pomocowego.

Fakt ten jest w jawnej sprzeczności z solennymi zapewnieniami Eurogrupy po uchwaleniu niemal dokładnie rok temu drugiego pakietu pomocowego dla Grecji. W wyniku tej operacji wierzyciele stracili 110 miliardów euro i wówczas przywódcy strefy euro kategorycznie twierdzili, że to jest wyjątkowy przypadek i nigdy się więcej nie powtórzy.

Co więcej, układ z Cyprem w praktyce nakłada podatek na posiadaczy wkładów bankowych. Bank Cypru nie ulega likwidacji, niemniej deponenci posiadający wkłady przekraczające 100 tysięcy euro poniosą straty, choć jeszcze nie wiadomo w jakiej wysokości. Pierwsze szacunki mówią o stratach rzędu 30-40%. Podkreślmy, deponenci zwykle tracą gdy bank ogłasza niewypłacalność, stąd też nie dziwi przepadek wkładów przekraczających 100 tysięcy euro w Laiki, ale Bank Cypru nie zamyka drzwi, dalej będzie działać.

Zdumienie budzi fakt, że tę grabież prywatnej własności uzasadnia się tym, że w dużym stopniu są to wkłady rosyjskie, a więc pochodzące z przestępstwa. Nawet jeśli w przypadku depozytów pochodzących z tego kraju taka jest prawda, to straty te mają ponieść wszyscy deponenci, czyli stosuje się zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Ponadto, o przestępczym pochodzeniu wkładów nie zadecydowało jakieś bezstronne gremium (np. sąd), tylko kilku polityków z obcego państwa. Mówiąc wprost, podstawowa zasada demokracji, że jest się niewinnym, póki nie udowodniono komuś przestępstwa została arbitralnie unieważniona, aby zaniżyć koszty tego pakietu.

Podatek od depozytów, nigdy wcześniej nie stosowany w cywilizowanym krajach, choćby z tego powodu, że każdy kraj stara się przyciągnąć kapitał, jest swoistą formą podatku od majątku. Taki podatek zwykle jest nakładany tylko na obywateli danego państwa, a nie na obcokrajowców. Wyobraźmy sobie, że nagle jakieś państwo nakłada podatek od majątku na wszystkie osoby przebywające na jego terytorium, włącznie z turystami. Polski turysta chce wyjechać, a tu straż graniczna mówi, owszem, proszę bardzo, ale po zapłaceniu podatku. Podchodzi celnik i mówi: O! Polak w Mercedesie! To na pewno oszust i przestępca. Polska to ubogi kraj i uczciwych ludzi nie stać na takie pojazdy, więc wymierzam podatek w wysokości 40% wartości samochodu. Jak byśmy zareagowali na takie postępowanie?

Unia Europejska zasadza się na tak zwanych wolnościach gospodarczych, między innymi na swobodzie przepływu kapitału. Zasada ta została pogwałcona poprzez blokadę kont w bankach cypryjskich. Istnieje groźba, by nie powiedzieć pewność, że w wyniku tego „pakietu pomocowego” obce wkłady odpłyną z Wyspy Afrodyty w momencie zniesienia ograniczeń w transferze pieniędzy. Żeby uniknąć takiego obrotu sprawy, ograniczenia w możliwości dokonywania przekazów pieniężnych za granicę mają być utrzymane w mocy. Jedyną niewiadomą jest okres czasu ich obowiązywania.

Zupełnie niezrozumiałe jest to, że te podstawowe zasady są gwałcone, ponieważ strefa euro, której PKB wynosi około 12 bilionów euro (12 000 miliardów euro) nie jest w stanie wyskrobać jeszcze niecałych 6 miliardów na sfinansowanie całego pakietu pomocowego. Ogołacanie deponentów i wierzycieli, to wkład własny Cypru, bo na nic innego tego państwa nie stać. Jego banki straciły grube miliardy w wyniku wspomnianego powyżej drugiego pakietu pomocowego dla Grecji i to pogrążyło cały kraj.

Co więcej, w ubiegłym roku powołano do życia Europejski Mechanizm Stabilizacyjny, którego zadaniem ma być właśnie rekapitalizacja banków w strefie euro. Dlaczego nie uruchomiono pieniędzy z tej puli dysponującej przecież 500 miliardami euro? Czy w tym szaleństwie jest metoda?

Dla każdego zdrowo myślącego ekonomisty jest oczywiste, że ta „bratnia pomoc” doprowadzi Cypr do zupełnej ruiny. Jasno wypowiadanym celem całej operacji jest poważne zmniejszenie rozmiarów sektora bankowego. Biorąc pod uwagę, że ta gałąź gospodarki wytwarza około 30% PKB tego kraju, to Cypryjczycy stoją w obliczu katastrofy ekonomicznej na miarę tej, z jaką mamy do czynienia w Grecji. Miną długie lata zanim kraj ten ponownie stanie na nogi.

Jest rzeczą godną uwagi, że tenże sam prezydent Eurogrupy, Jeroen Dijsselbloem, jako minister finansów Holandii, zaledwie dwa miesiące temu zaaranżował pakiet pomocowy dla czwartego największego banku tego kraju, SNS Reaal szacowany na 14 miliardów. Ani deponenci, ani wierzyciele posiadający zabezpieczenie nie stracili w tym przypadku ani centa. Jak widać to co jest dobre dla Holandii jest złe dla Cypru. Bynajmniej nie jest to pierwszy przypadek stosowania podwójnej miary w Unii.

Z całej tej historii płyną bardzo ważne lekcje dla Polski. W Unii nie ma stałych, nienaruszalnych reguł gry, lecz zasady postępowania są dopasowywane do konkretnych okoliczności tak, aby służyły interesom mocnych. Zamiast standardów europejskich, czyli państwa prawa, mamy do czynienia z prawem dżungli. W istocie rzeczy to nie my doganiamy Unię, ale Unia krok po kroku przyjmuje standardy panujące nad Wisłą.

Zjawisko to przekłada się na sprawy gospodarcze – im bardziej mały kraj jest zależny od Eurogrupy, czyli im bardziej jest zintegrowany z potentatami, tym wyższą cenę płaci w chwili pojawienia się trudności gospodarczych. Stąd w najżywotniejszym interesie Polski leży zachowanie własnej waluty, a także odrzucenie paktu fiskalnego i wszelkich innych umów krępujących nam swobodę wyboru polityki ekonomicznej. Żaden kraj-członek Unii będący poza strefą euro nie przeżywa takich cierpień, jakie są udziałem Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Irlandii, a niebawem także Cypru. Słowenia i Włochy czekają na swoją kolej. Przed naszymi oczyma rozwija się tragedia dawno przepowiedziana przez wielu znakomitych ekonomistów, głównie amerykańskich, z których eurokraci bezlitośnie drwili. Najwyższe zdumienie budzi fakt, że wbrew wszelkiej logice i faktom, nawet dziś wśród polskich elit nie brakuje entuzjastów wspólnej waluty.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych