Kapitał ucieka z polskiego kapitalizmu
Kolejne koncerny zagraniczne wycofują się z Polski. Nie jest to jeszcze masowa ucieczka, ale 1,5 procentowa prognoza wzrostu PKB w tym roku może wystraszyć inwestorów. Polsce potrzebny jest plan reform akumulujących krajowy kapitał, na miarę tych przeprowadzonych w II RP.
Rynek finansowy aż huczy od plotek, że największa skandynawska grupa, Nordea Bank Sweden planuje wycofać się z działalności w Polsce. Najpierw pojawiły się pogłoski o sprzedaży samego Nordea Banku. Media donoszą, że Skandynawowie chcą sprzedać wszystkie polskie spółki: bank, firmę leasingowo-faktoringową, towarzystwo ubezpieczeń na życie i fundusz emerytalny. Spółki Nordei w Polsce warte są w sumie ok. 2,8-4,3 mld zł. Nie wiadomo, czy grupa będzie sprzedawana w całości, czy w częściach. Na kupca typowany jest PKO BP. Mało to jednak prawdopodobne, bo bank musiałby na to przeznaczyć 2-3-krotny, roczny zysk netto. Na to nie pozwoli myślący krótkoterminowo i czyhający na dywidendę z kontrolowanych przez skarb państwa spółek, minister J. Vincent Rostowski. „Kopara” by mi opadła i niniejszym deklaruję tu odszczekać, jeśli stanie się inaczej.
Ucieczka, jeszcze nie exodus
Nie jest to odosobniony przypadek zniechęcenia się zagranicznych inwestorów do polskiego rynku, nabrzmiałego absurdalnymi przepisami i najeżonego licznymi: podatkowymi i innymi zasadzkami. Pominąwszy nawet przypadek Chińczyków, którzy porzucili plac budowy autostrady, przykładów wyjść gwałtownych lub stopniowych, czy choćby znacznego ograniczania działalności, jest znacznie więcej. Nie tylko Nordea, ale i brytyjski Loyds Bank nie wierzą w sukces gospodarczy obecnego, pseudoliberalnego rządu. Ten drugi sprzedaje swoje udziały w „polskich” bankach. Znany generalnie z solidności BZ WBK zamyka otwarte przed kilkoma laty placówki w dużych miastach. Wie, że zarabiać będzie coraz trudniej. Do minimum zredukował swoją działalność w Polsce brytyjski HSBC. Od kilku lat kolejne produkty wycofuje z naszego rynku Nestle Polska. Ostatnio opuścił rynek sosów suchych do sałatek. Czy całkiem wyniesie się z Polski? Informacja o tym, że swoją fabrykę w Polsce chce zamknąć także należąca do japońskiego koncernu Sumitomo - SEWS Polska, długo nie wisiała na Onecie. Po niesłusznych komentarzach gdzieś ją „wcięło”. Firma, produkująca na Dolnym Śląsku kable elektryczne dla Toyoty trafi z kolei do Rumunii. Decyzje o likwidacji w Polsce swoich fabryk rozważa czterech kolejnych inwestorów, głównie z branży motoryzacyjnej.
Kilka innych firm, które dopiero miały u nas budować fabryki, porzuciło już tę myśl, gdy okazało się, że Polska nie jest jednak „zieloną wyspą”. Niesie się też po rynku wieść, że wkrótce taką decyzję ma ogłosić znana firma koreańska z branży maszynowej.
Oczywiście dyżurni komentarzy gospodarczy z kręgu „Gazety Wyborczej”, TVN itp. zawsze znajdą na to najlepszą odpowiedź: „wycofują się, ale na to miejsce wejdą polskie firmy”. Albo: „wycofują się, ale to normalne, szukają tańszych miejsc do produkcji” itd. itp. Ok., i tak bywa, firmy szukają niższych kosztów działania, nie tylko w Polsce. Zanim jednak dotrę do tego, na czym polega istota problemu, jeszcze kilka przypomnień. Dwa koncerny, kanadyjski Talisman i amerykański Exxon ogłosiły wycofanie się z poszukiwań gazu łupkowego w Polsce, sprzedając swoje koncesje. Ostatecznie pozostał Talisman, zobaczymy, na jak długo (przy okazji co z tymi łupkami?).
Nie od dziś
Zagraniczni inwestorzy zaczęli uciekać z Polski już w 2009 roku. Firmy zamykały fabryki i zwalniały pracowników. O przenosinach do Rumunii informowała m.in. firma Takata-Petri, producent części dla motoryzacji. Do sierpnia 2009 zakład z Wałbrzycha zwolnił ponad pół tysiąca osób. Vattenfall, szwedzka firma energetyczna, jedna z pierwszych firm zagranicznych inwestująca w polskie elektrownie (a właściwie elektrociepłownie – kupili Warszawskie EC Siekierki, Żerań oraz Górnośląski Zakład Dystrybucyjny) podjęła taką decyzję wiosną 2011 r. Duńska firma DONG Energy poszukuje kupców na swoje aktywa w Polsce – tak pisał całkiem niedawno „Puls Biznesu”. Również amerykańskie fundacje już kilka lat temu zaczęły opuszczać Polskę, ale „na odchodne” w 2001 r. utworzyły fundusz Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe.
Polska ponownie zdeklasowała wszystkie państwa w Europie Środkowo-Wschodniej pod względem atrakcyjności inwestycyjnej – tak wynika z 8 edycji Ankiety Koniunkturalnej 2013 Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej (AHK Polska).
Cóż z tego, jeśli obecność inwestorów zagranicznych w Polsce, często zachęcanych różnymi preferencjami np. podatkowymi, dodaje mniej miejsc pracy, niż ich ubywa?
Powód jest prosty: polscy decydenci polityczni postawili na to, by Polska była krajem „goszczącym” a nie na odtwarzanie i sprzyjanie rozwojowi rodzimego kapitału. A powinni byli wyciągnąć wnioski z doświadczeń okresu międzywojennego. Krach na giełdzie Wall Street w 1929 r. skutkował zmniejszeniem produkcji, bankructwami przedsiębiorstw i banków oraz wzrostem bezrobocia i inflacji – także w Polsce. Reakcją była ucieczka kapitału za granicę. Władze zastosowały mądry interwencjonizm. W 1936 r. Eugeniusz Kwiatkowski zainicjował 4-letni plan inwestycyjny polegający na odgórnym planowaniu gospodarki i licznych inwestycjach stymulujących rozwój kapitału rodzimego, co zaowocowało przyspieszonym wzrostem produkcji i PKB. Czy taka droga nie byłaby dziś lepsza dla Polski?
POLECAMY wSklepiku.pl: Wybitni reformatorzy i kreatorzy polskiego pieniądza a ich oblicze moralne Tom II