Opinie

autor: www.sxc.hu
autor: www.sxc.hu

Strefa euro jeszcze nie dla Polski

Jerzy Bielewicz

Jerzy Bielewicz

Finansista, doradca w Departamencie Zagranicznym NBP, były prezes stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Absolwent IP Business School na Uniwersytecie Western Ontario, były doradca Goldman Sachs i Royal Bank of Canada, specjalista w dziedzinie negocjacji z bankami w imieniu przedsiębiorstw. Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP

  • Opublikowano: 13 kwietnia 2019, 20:04

  • Powiększ tekst

Przedwyborcza debata w Polsce zbiega się z 20. rocznicą utworzenia strefy euro i 10. rocznicą przystąpienia do niej naszego południowego sąsiada – Słowacji.

Polski rząd jednak nie bierze pod uwagę wejścia do strefy euro w perspektywie najbliższych lat, co jasno wynika z deklaracji premiera Mateusza Morawieckiego. Dlaczego? Między innymi, gdyż kraje strefy euro doświadczają właśnie spowolnienia gospodarczego z Republiką Włoską w stanie technicznej recesji, a Francją, Niemcami balansującymi na granicy zerowego wzrostu gospodarczego. Co więcej, ekonomiści wskazują sytuację w strefie wspólnej waluty jako jeden z najpoważniejszych czynników zagrożenia dla globalnej gospodarki.

20 lat wzlotów i upadków

Cofnijmy się do początków euro jak w dobrym filmie akcji… 1 stycznia 1999 r. zgodnie z zapisami traktatu z Maastricht powstaje strefa wspólnej waluty – euro, a w jej skład wchodzą państwa założyciele: Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Holandia, Belgia, Austria, Luksemburg, Grecja, Finlandia i Irlandia. Jej mechanizmami i polityką monetarną ma pokierować Europejski Bank Centralny, który formalnie utworzono sześć miesięcy wcześniej. Jednak już od 2008 r. zarówno UE jak i strefa euro zmagają się z kolejnymi wstrząsami zapoczątkowanymi przez światowy kryzys finansowy. W 2010 r. Grecja ujawnia rzeczywisty stan zadłużenia, co prowadzi do interwencji tzw. Trojki, tj. Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Europejskiego Banku Centralnego i Komisji Europejskiej. Trojka w zamian za kolejne pożyczki (bailouts), które sięgają na przestrzeni lat prawie 300 mld euro, egzekwuje od władz w Atenach m.in.: ustępstw dotyczących głębokich cięć w wydatkach socjalnych, programach emerytalnych i budżecie, a także prywatyzację przedsiębiorstw kontrolowanych dotąd przez państwo. PKB Grecji u szczytu kryzysu kurczy się aż o 30 proc., a bezrobocie sięga, bagatela, 50 proc. wśród ludzi młodych. Mimo deklaracji i szczytnych celów, zadłużenie Grecji wzrasta o kolejne 50 proc. ze 130 w 2010 r. do 180 proc. PKB z końcem 2018 r. Finansowe wsparcie uzyskały również Irlandia i Portugalia, które musiały się zmagać z kryzysem w systemach bankowych, a Cypr skorzystał z europejskich gwarancji depozytów bankowych. Hiszpania i Włochy okazały się zbyt duże i zbyt zadłużone, by skorzystać w pełni z międzynarodowej pomocy, choć Hiszpani udaje się zrestrukturyzować własny system bankowy. Problemy Włoch i systemu bankowego w tym kraju w praktyce zostają zamrożone przez EBC, który po prostu refinansuje na dogodnych warunkach kolosalne zadłużenie Republiki Włoskiej, zgodnie ze słynnym stwierdzeniem Mario Draghiego, że „EBC will do, whatever it takes!”.

Widmo recesja w krajach strefy euro

Spowolnienie gospodarcze czy nawet recesja znaczą co innego w Niemczech, a co innego w państwach południa Europy jak Włochy, Hiszpania, Portugalia, Grecja czy nawet Francja. Niemcy mogą się cieszyć ciągle z najniższego w historii bezrobocia i rekordowo wysokich nadwyżek w budżecie, wymianie handlowej i na rachunku bieżącym, a także rosnących dochodów ludności. W krajach południa Europy wysoki poziom bezrobocia, rosnące zadłużenie, deficyt w finansach publicznych, cięcia wydatków socjalnych i spadek realnych dochodów obywateli powodują niepokoje społeczne, często zamieszki i walki uliczne, czego doświadcza właśnie Francja, a poprzednio na jeszcze większą skalę doświadczała Grecja. Tym razem jednak strefa euro weszłaby w recesję z bagażem długu o wiele większym niż w 2008 r.! Skrajnym przykładem jest oczywiście Republika Włoska, która od 2008 r. powiększyła swój dług publiczny aż o 30 proc. – z poziomu 103 proc. do 133 proc. PKB. We Francji dług publiczny przekroczył 100 proc. PKB w 2018 r., a więc niemal dokładnie poziom zadłużenia Włoch z 2008 r., tj. z przed światowego kryzysu finansowego. Podobnie Hiszpania. Inne gospodarki, w których zadłużenie pozostaje w „górnej strefie stanów alarmowych” to stosunkowo małe kraje Unii: Grecja – 180 proc. PKB, Portugalia – 126 proc. PKB i Belgia – 106 proc. PKB. Podczas gdy średnie zadłużenie w strefie euro wynosi 87 proc. PKB, to w przypadku Polski jest to jedynie niepełna 50 proc. PKB na koniec 2018 r. Gdyby nasz kraj wszedł do obszaru wspólnej waluty, to wcześniej czy później odpowiadałby solidarnie za długi innych państw, takich właśnie jak Grecja, Włochy, Portugalia, Belgia, Francja i Hiszpania. Ta odpowiedzialność to wymierny i namacalny koszt. W przypadku Słowacji rachunek wyniósł 2,7 proc. PKB na spłatę i refinansowanie zadłużenia Aten i 7,1 proc. PKB jako wkład własny do Europejskiego Mechanizmu Stabilności, a więc razem prawie… 10 proc. PKB tego kraju. Przez analogię w warunkach polskich ten jednorazowy wydatek urósłby do aż 200 mld zł, gdyby Polska znalazła się w owym czasie na miejscu Słowacji…

Bilet w jedną stronę?

Nikt dotąd nie wyszedł ze strefy euro, choć chętni już byli, jak w przypadku Słowacji postawionej przed nadmiernymi rachunkami za długi innych czy Włoch przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi. Okazuje się, że strefa euro ma swoich dłużników i wierzycieli, a nad rozliczeniami czuwa Europejski Bank Centralny. Wątpliwości nie pozostawił wiosną 2017 r. szef EBC, Włoch Mario Draghi, odnosząc się do zapytania prawników z własnego kraju. Odpowiedź brzmiała: „W razie wyjścia któregoś z państw ze strefy euro, bank centralny tego kraju musiałby uregulować zobowiązania wynikające ze wzajemnych przepływów finansowych ujętych w pozycjach bilansowych systemu Target 2”. I tak niemiecki Bundesbank posiada należności na kwotę 941 mld euro w systemie banków centralnych strefy euro, a na Banku Włoch ciążą zobowiązania sięgające 492 mld euro z końcem listopada 2018 r. O taką kwotę, tj. 492 mld euro, w sposób skokowy zwiększyłoby się formalne zadłużenie publiczne Republiki Włoskiej w dniu opuszczenia obszaru wspólnej waluty. Dług wzrósłby o ok. 28 proc., do 161 proc. PKB! Przed kilku tygodniami niemiecki think tank, Centrum Polityki Europejskiej (CPE) we Fryburgu przedstawił raport: „20 lat euro: zwycięzcy i przegrani” (20 Years of the Euro: Winners and Losers), który łamie polityczną poprawność obowiązującej dotąd w UE. Wspólna waluta euro miała być przecież panaceum na wszelkie bolączki krajów Unii Europejskiej, a przede wszystkim na nie dość sprawną integrację państw członkowskich – twierdzenie, w którym celuje zwłaszcza opozycja w Polsce przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Tymczasem analiza CPE wskazuje, że w wyniku wprowadzenia euro, skumulowany PKB Francji do 2017 roku był niższy o 3,6 biliona euro od hipotetycznej wartości skumulowanego PKB, w przypadku gdyby ten kraj pozostał przy własnej walucie. Przegranymi strefy euro wg. CPE są również Włochy - 4,3 biliona euro strat w przyroście PKB, ale też Portugalia, Belgia i Hiszpania. Kto okazał się zwycięzcą? Niemcy i Holandia, które zyskały odpowiednio 1,893 biliona euro i 224 miliardów euro, co razem daje 2,1 biliona euro. Najważniejszy wniosek, który wynika z omawianej analizy to taki, że strefa euro stanowi swoistą czarną dziurę dla pieniądza, czy jak kto woli – dla waluty euro. Okazuje się bowiem, że rachunek najzwyczajniej – a nawet w przybliżeniu nie bilansuje się, gdyż wygrani zyskali 2,1 biliona euro, a przegrani stracili po wielokroć więcej, bowiem aż 8,6 biliona euro. Gdzie się zatem podział ekwiwalent 6,5 biliona euro.  A może euro, to był zły i szkodliwy ekonomiczny pomysł podszyty polityką?!

Miejsce Polski poza euro zoną

Rozwój sytuacji międzynarodowej nie uprawnia do podejmowania pochopnych i nieodwracalnych decyzji, które określiłyby na dziesięciolecia miejsce oraz sztywne ramy polskiej polityki. Chodzi między innymi o napięcie na osi Waszyngton–Berlin związane ze ścisłą współpracą między Niemcami a Rosją w sektorze energetycznym, a także względy bezpieczeństwa i obronności naszego kraju oparte o Sojusz Północnoatlantycki i ścisłą współpracę z USA. Gdyby Polska przystąpiła do strefy euro, byłby to niewątpliwie sukces niemieckiej dyplomacji, która przykładowo kontestuje stałą obecność wojsk amerykańskich na terytorium naszego kraju. Polska, wchodząc do strefy euro, utrwaliłby rolę Niemiec jako hegemona UE, stawiając pod znakiem zapytania bliskie stosunki oraz współpracę z USA w obszarach obronności i sektora energetycznego. Przystąpienie do strefy euro wiązałoby się także z nadmiernym ryzykiem finansowym i ekonomicznym wynikającym z rozwoju sytuacji w samej strefie, tj. rosnącym ryzykiem recesji, jak i rozpadu obszaru wspólnej waluty na skutek narastających nierównowag w systemie banków centralnych i wymianie handlowej między krajami północy a południa Europy. Polski złoty pozwala zachować suwerenną politykę monetarną i fiskalną, która okazuje się skutecznym buforem przed negatywnymi impulsami płynącymi zarówno ze strefy euro, jak i z innych regionów świata. Taką też rolę spełnia tzw. „piątka Kaczyńskiego” tj. impuls fiskalny, który może ochronić naszą gospodarkę przed zgubnym spowolnieniem i skutkami potencjalnej recesji właśnie w strefie euro.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych