Opinie
http://www.sxc.hu/
http://www.sxc.hu/

Licealna finansjera

Marta Walczak

Marta Walczak

Studentka pierwszego roku matematyki na Politechnice Gdańskiej.

  • Opublikowano: 29 sierpnia 2013, 11:15

    Aktualizacja: 29 sierpnia 2013, 11:17

  • Powiększ tekst

O tym, że szkoła pochłania ogromne sumy pieniędzy już pisałam. O tym, że ten problem jest szczególnie widoczny w rodzinach wielodzietnych również. A jak to wygląda z perspektywy licealisty?

Przeciętny licealista ma dwa główne źródła dochodu : rodziców i pracę. Jeżeli licealista (bądź licealistka) dostaje duże kieszonkowe od rodziców rzadko szuka sobie pracy. No bo i po co? W końcu za wszystkie ewentualne „szkolne” wyjścia zapłacą rodzice, a na jakiś wypad do kina czy coś do przegryzienia starczy z kieszonkowego. Tę grupę łatwo rozpoznać na szkolnym korytarzu – są to ci uczniowie, którzy na przerwach wyciągają w plecaka tablet lub iPhone lub, w przypadku dziewczyn, prezentują najnowszy nabytek od Gucciego lub innej znanej marki. A na śniadanie do szkoły przynoszą zazwyczaj pieniądze, które wydają w szkolnym bufecie (no chyba, że któraś z pań się odchudza…).

Kolejną grupą jest ta, której rodzice finansują rzeczy typowo szkolne, a na rozrywki musi sama zapracować. Członków tej grupy poza nieco podkrążonymi oczami (w końcu pouczyć się i nadrobić zaległości na facebooku też kiedyś trzeba) raczej ciężko zidentyfikować.

I jest jeszcze grupa trzecia, przez dwie pozostałe potocznie zwana bidulami. To ci, których nie stać na szkolenie związane z obsługą kasy, więc prawie nie mają szans na zatrudnienie. Ponieważ ich rodzice również do zamożnych nie należą, ta grupa nie jeździ na wycieczki szkolne. Ja należę właśnie do tej trzeciej grupy.

Mojej rodzinie, ze względu na to, że mieszkamy poza granicami miasta nie przysługuje Karta Dużej Rodziny, więc miesięcznie na tej cel idzie wiele pieniędzy. Kasując bilety (bo czasami podwoził mnie tata) w ciągu trzech miesięcy wyjeździłam ponad 1000 złotych. A to tylko jedna osoba, w dodatku korzystająca z ulg jako uczennica. Dlatego doprowadza mnie do szału grupa pierwsza, która usiłowała mnie namówić na tygodniową wycieczkę, za którą miałabym zapłacić 1200 złotych. Ponieważ przez to nie pojechała cała klasa, a tylko ja nie miałam innej wymówki poza „bo nie”, byłam obiektem wściekłości klasy przez kilka miesięcy.

Od drugiej grupy słyszałam oczywiście „zarób sobie”. I tu pojawił się kolejny problem – nikt nie zatrudni uczennicy, która w dodatku mieszka tak daleko. Czemu? Za mała dyspozycyjność, brak doświadczenia (u 16-latki!) i oczywiście brak zrobionych szkoleń. Moi rodzice nawet nie wiedzieli, że szukałam wtedy pracy.

W końcu przylepiono mi nalepkę „drętwego kujona” i dano spokój. Starczyło unikać wypadów z klasą gdziekolwiek, bo zawsze kończyło się to jakimiś kosztami (ciężko jest się wybrać z dużą grupą do KFC i powiedzieć, że nic się nie zamawia).

Szkoda, że państwo zamiast kursu korzystania z Mozilli Firefox lub innych podobnych inicjatyw nie wymyśliło darmowych kursów z obsługi kasy fiskalnej dla młodzieży szkolnej, bądź innych umożliwiających młodym wchodzenie na rynek pracy. W końcu państwu powinno na tym zależeć! Podobno po to posyłamy sześciolatki do szkoły, aby szybciej zaczęły pracować i pomogły załatać deficyt w Skarbie Państwa. Tymczasem jako dziewiętnastolatka słyszę, że powinnam mieć już doświadczenie w zawodzie. Ot, absurdy życia codziennego.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych