Urzędników nigdy dosyć!
Polska urzędnicza
Niepostrzeżenie rozplenili się po kraju. Jest nas 38 milionów, czego 450 tys. pracuje już w administracji państwowej lub samorządach. Niecałe trzynaście lat temu, gdy debatowano o konieczności odbiurokratyzowania gospodarki, urzędników było ledwie 150 tysięcy.
Pociesza tylko to, że ta armia przyrasta już wolniej, niż kilka lat temu. GUS policzył, że zatrudnienie w administracji publicznej w zeszłym roku wzrosło tylko o ok. 2 tysiące urzędniczych ”głów”. Tylko! Najwięcej urzędników w Polsce zatrudniają samorządy lokalne.
Wydaje się, że znacznie niższe dochody podatkowe rządu i samorządów zaczęły wymuszać działania oszczędnościowe
podejrzewa prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP.
Urzędnicy, co prawda, nie mnożą się już tak szybko jak w 2011 i 2010 roku, za to jakby nabrali kryzysowych zdolności do mocniejszego wczepienia się w posady. Te w niektórych rejonach Polski coraz bardziej nabierają charakteru dynastycznej sukcesji – za PRL pracowała babcia, w latach 90. mama, a teraz pałeczkę przejmuje córka, świeżo upieczona absolwentka. Dotyczy to szczególnie różnej maści pracowników samorządowych, powiatowych i gminnych w raczej mniejszych miejscowości, gdzie „rekrutacja” przebiega np. na chrzcinach czy weselu znajomego wujka. Jeżdżąc po Polsce słyszy się „to i owo”, a nawet w plotce tkwią więcej niż dwa ziarna prawy. Niedawno NIK zbadała, jak wygląda nabór na stanowiska w 45 urzędach samorządowych na szczeblu powiatu, gminy i województwa. Tylko w ciągu dwóch ostatnich lat obsadzono 4,2 tys. stanowisk urzędniczych. Połowę oczywiście z pominięciem konkursów. No bo po co robić konkurs, skoro „kandydat” lokalnie znany jest i lubiany. Jest też inny trend. Według NIK-u w co trzecim urzędzie awansowani na urzędników są pracownicy ze stanowisk pomocniczych i obsługi. "Przyjęcie tezy, że na stanowisko urzędnicze można przenieść w drodze awansu wewnętrznego pracownika zatrudnionego na stanowisku „nie urzędniczym” stanowi próbę obejścia przepisów o naborze określonych w ustawie o pracownikach samorządowych i prowadzi do łamania zasady równego dostępu do stanowisk publicznych" – pisze o tej praktyce NIK. Ale nawet tam, gdzie konkursy są organizowane, w rzeczywistości okazują się one fikcją – konkluduje Izba.
Taka gmina
Ile kosztują nas urzędy terenowe (powiatowe, gminne, marszałkowskie)? Drogo. Opowiada o tym m.in. coroczny ranking pisma samorządowców „Wspólnota”. Autorzy badania wzięli pod uwagę wszystkie wydatki bieżące w dziale klasyfikacji budżetowej "administracja publiczna", z wyjątkiem wydatków na remonty bieżące, więc ranking jest poważny. Nie będę cytował szczegółowych danych dotyczących poszczególnych rejonów Polski, dość powiedzieć, że są to kwoty rzędu 50-60 zł na głowę każdego mieszkańca danego terenu rocznie. Żeby mieć wyobrażenie o skali tego zjawiska - starostwo powiatowe mające 120 tysięcy mieszkańców kosztuje rocznie średnio 6,6 mln złotych.
Szkoda, że żadna „wspólnota” nie przyjrzała się jeszcze zatrudnieniu oraz efektywności tegoż zatrudnienia w agendach rządowych do różnych „spraw” i „restrukturyzacji i rozwoju” , bo z pewnością byłaby to pasjonująca lektura. Wiemy natomiast z planu budżetowego na 2014 rok, że na wynagrodzenia nowych urzędników NFZ pójdzie 312,5 miliona złotych - o 6,5 miliona więcej, niż zakładano w 2013 roku. Co będą robić nowozatrudnieni? Przede wszystkim zajmować się systemem eWUŚ oraz.. windykacją należności. W lubianym przez nas wszystkich ZUS pracuje ok 46 tys. ludzi, a koszt ich wynagrodzeń oscyluje przez ostatnie lata wokół 2 mld złotych. Analizujący wszystkich i wszystko GUS ma ponad 6 tysięcy pracowników, kosztujących co roku zaledwie 270 mln zł. Tańszy jeszcze jest KRUS, bo przy tej samej liczbie pracowników potrzebuje na wynagrodzenia kwoty rzędu 260 mln złotych. Być może dlatego ktoś zapomniał o tym, że KRUS miał zostać zlikwidowany.
Oszczędzają wybrańcy narodu
Ale są i dobre wieści. Płace w administracji rządowej pozostają zamrożone. I kolejne: jak przyjęto w założeniach do budżetu na 2014 r. 12 mln zł mniej wyda Kancelaria Sejmu, a także Kancelaria Senatu, która zaoszczędzi 2,7 mln złotych. Ma się powstrzymać się m.in. od zakupu nowych samochodów a także zrezygnować z zakupu usług internetowych świadczonych w biurach senatorów, więc przedstawicielom ludu pracującego trudniej będzie twittować.
Skoro nawet „oni” zaczęli oszczędzać to chyba powinniśmy wnieść z tego faktu przekonanie, że Polska urzędnicza jest w odwrocie?