Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Frankowcy z daleka i z bliska

xxx xxx

  • Opublikowano: 21 stycznia 2014, 22:55

    Aktualizacja: 22 stycznia 2014, 10:48

  • Powiększ tekst

W dyskusji o zadłużonych we frankach szwajcarskich najczęściej mówi się o abstrakcyjnej zbiorowości, o stratach banków gdyby próbować podważać umowy, o ogólnie dobrej sytuacji tego portfela, o tym że banki informowały o ryzyku. Z tej perspektywy wszystko jest OK. Jest jakaś tam grupka pieniaczy i cwaniaczków, którzy chcieli taniego kredytu, a teraz nie chcą ponosić konsekwencji, ale to przecież sprawiedliwe, żeby ponieśli te konsekwencje, bo przecież gdyby frank dalej spadał to by zyskali.

A gdyby tak zmienić perspektywę, wziąć mikroskop i przyjrzeć się konkretnemu przypadkowi?

„W roku 2008 będąc matką samotnie wychowującą dziecko, ale mającą niezły dochód wynikający z pracy na dwóch i pół etatu starałam się o kredyt na mieszkanie.

"Dobroczyńcą" okazał się bank EFG Polbank SA, który bardzo chętnie udzielił mi tego kredytu, oczywiście we frankach zapewniając, że jest bardzo korzystny. Kwota kredytu wynosiła 205.000 PLN- na 35 lat. Ja również nie zostałam poinformowana o ryzyku związanym z wahaniem na rynku walut.

Niestety moja sytuacja życiowa się zmieniła, ze względu na stan zdrowia nie mogłam już pracować na tylu etatach, wobec czego moje dochody zmalały, natomiast rata kredytu wzrosła za sprawą wysokiego kursu franka oczywiście.

W efekcie problemów ze spłatą rat w roku 2012 bank wypowiedział mi umowę, przedtem oczywiście żądał spłaty zaległości natychmiast. Oczywiście nie byłam w stanie temu sprostać. W kwietniu 2012 komornik zajął mi 50% mojego wynagrodzenia i 100% wynagrodzenia za umowę zlecenie - nadmieniam że pracuję jako pielęgniarka w szpitalu więc to nie są imponujące zarobki. Dwukrotnie wysyłałam pismo do banku z prośbą o zaniechanie zajęcia z umowy zlecenie ze względu na trudną sytuację ale niestety odpowiedź była odmowna. W czerwcu 2013 zlicytowano moje mieszkanie za sumę około 150.000 PLN. W momencie wypowiedzenia bank zażądał ode mnie całkowitej spłaty kredytu w kwocie około 400.000 PLN. Po zlicytowaniu mieszkania byłam zmuszona wynająć mieszkanie. W chwili obecnej mam do spłaty około 300.000 PLN, komornik nadal zajmuje mi pensję. Pozostaję bez środków do życia, ponieważ za zarobione pieniądze muszę opłacić mieszkanie. Jestem sama z synem, znikąd pomocy, do tego perspektywa spłaty kredytu do końca życia........ Naprawdę nie wiem co robić. Będę wdzięczna za każdą wskazówkę.”

Czy ona wygląda na cwaniaka, walutowego spekulanta, który grał na umocnienie złotówki? Trochę niepodobna do wygadanego Sadlika, w którego zapewnienia, że nie wiedział o ryzyku trudno uwierzyć, bo teraz potrafi i stowarzyszenie założyć i ludzi zorganizować i znaleźć sprzyjające mu informacje z zagranicznej prasy.

Czy bank aby na pewno dobrze informował o ryzyku skoro udzielił spekulacyjnego kredytu osobie, która była akurat na szczycie swoich możliwości zawodowych? Przecież to oczywiste, że nikt długo nie pociągnie na dwa i pół etatu. Czy pielęgniarka biegająca od jednej pracy do drugiej aby na pewno miała czas, żeby czytać specjalistyczną prasę finansową i zgłębiać wiedzę z zakresu ryzyka walutowego? Czy matka z dzieckiem świadomie decydowałaby się na hazard polegający na obstawianiu całym swoim majątkiem stabilnego lub słabnącego kursu franka?

Kolejny dyskomfort poznawczy może budzić zestawienie kwot. Dostała 205 tys. zł, cztery lata spłacała, później 150 tys. poszło na spłatę kredytu z licytacji mieszkania, a ona nadal do spłaty ma 300 tys. Nie tylko, że nic nie zmalało to jeszcze o prawie 50 proc. urosło. To ile bank kasuje za ten kredyt? Czy to przypadkiem nie jest już lichwa? Czy to zadłużenie jest w ogóle do spłacenia?

W niektórych stanach USA wystarczy zwrócić bankowi nieruchomość obciążoną hipoteką, a bank nie może dochodzić dalszej spłaty (tzw. strategiczne bankructwo). Podobne rozwiązanie problemu z kredytami hipotecznymi sugeruje w jednej z dyrektyw Unia Europejska. W polskim projekcie ustawodawca martwi się jedynie o zabezpieczenie wierzyciela i stwierdza, że po sprzedaży nieruchomości kredytobiorca może dalej pracować i spłacać resztę zadłużenia. Dlaczego opowiada się w 100 proc. za silniejszą stroną umowy - bankiem, a ryzyko zarówno walutowe jak i rynku nieruchomości zrzuca na stronę słabszą - konsumenta? Czy mniejsze dochody, czy nawet straty banków są dla gospodarki groźniejsze niż bezdomność i dożywotnie zadłużenie dużej części Polaków, którzy aspirowali do klasy średniej? Dlaczego akurat polski rząd tak jednoznacznie faworyzuje sektor finansowy, podczas gdy rządy w gospodarkach bardziej rozwiniętych bardziej chronią konsumentów, obywateli swojej wspólnoty?

Czy odpowiedź będzie brzmiała "Sorry, widzieli co podpisywali"?

 

 

 

-------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------

Polecamy wSklepiku.pl!

"Polski rynek kredytów w okresie światowego kryzysu finansowego"

Polski rynek kredytów w okresie światowego kryzysu finansowego

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych