O hiperinflacjach słów kilka
Z doświadczenia i lekcji historii wiemy, że kiedy rząd nie ma kasy to odpala drukarkę i wtedy należy się przerzucić z portfela na walizkę lub taczkę (Republika Weimarska 1921-1924). Chyba, że żyjemy w ustroju o zabarwieniu silnie komunistycznym, wtenczas okazuje się, że po wszystko trzeba stać w kolejce, a ocet to jedyny towar odporny na inflację. Historia zna mnóstwo przypadków hiperinflacji, jednakże nie wszystkie są zajmujące. Zajmijmy się, zatem tymi interesującymi.
Samozagłada Weimarska
Najbardziej znanym przypadkiem umierającego pieniądza jest inflacja „taczkowa” (wspomniana Republika Weimarska 1921-1924). Bardzo szczegółowo traktuje o niej książka „When Money Dies” Adama Fergussona, którą na łamach tego portalu ośmielę się polecić. Nie była ona ani pierwszą, ani ostatnią, ani największą znaną historii, natomiast najbardziej krwawą w skutkach (przynajmniej tak się przyjęło). A było tak: po pierwszej wojnie światowej Niemcy znalazły się w nieciekawym położeniu moralno- terytorialno- ekonomicznym (stąd niesamowicie bogata historia Niemiec w międzywojniu, o której aspekcie ekonomicznym jeszcze kiedyś napiszę). W kiepskiej sytuacji znalazł się głównie rząd, który zmuszony był płacić reparacje po „przeliczonej” wojnie, uspokajać zamieszki w kraju, komunistów i budować swój nowy, powojenny wizerunek na dyplomatycznej arenie. Sytuacja zmuszała do chwytania się brzytwy, zatem zaczęli drukować pieniądze na potęgę. O dziwo okazało się to być nienajlepiej trafionym pomysłem (można by powiedzieć więcej, ale kultura zabrania), pogrążali się w coraz większym kryzysie ekonomicznym, naród coraz bardziej wzburzony, a międzynarodowa arena zaczęła podejrzewać, że Niemcy specjalnie doprowadzają się do ruiny, aby uniknąć płacenia reparacji. Doszło nawet do tego, że w styczniu 1923 roku Francja z akompaniamentem Belgów wkroczyła do zagłębia Ruhry w celu okupacji najbardziej przemysłowej niemieckiej doliny, aby odebrać reparacje wojenne „w naturze”. Gdy zaczęły się robotnicze protesty, rząd za najlepszą receptę uznał… dodruk pieniędzy. Życie obywateli Republiki Weimarskiej w warunkach hiperinflacji najprościej opisuje często przytaczana historia o robotnikach przychodzących rano pod fabrykę z taczkami. Tam na nich czekał właściciel, umawiali się na wysokość wynagrodzenia za pracę w danym dniu (codziennie była to inna, coraz bardziej niebotyczna kwota), właściciel sypał bezwartościowe papiery na taczki, robotnicy łapali za drążki i biegli szybko na bazar kupić, co się da, zanim okaże się, że ich wypłata jest warta ocet. Dopiero po zakupach brali się do pracy. W zasadzie wszystkie czynności ograniczały się do jak najszybszego pozbycia się pieniędzy (a raczej zdobycia towaru) póki były coś warte. Pieniądze były mniej warte niż tapeta na ścianę, dlatego niektórzy obkładali ściany gotówką. U niektórych niemieckich księgowych zaobserwowano uraz psychiczny zwany „zero stroke”- wewnętrzny przymus pisania rzędów zer.
Jednak największą nienawiścią pałali w tamtym czasie do Żydów, obarczając winą za kryzys finansowy (w tamtym czasie niemiecką finansjerę tworzyli głównie Żydzi). Później pojawił się ulubieniec tłumu Adolf…
Węgierskie pengő
Zdobywca rekordu w każdej dziedzinie pomiaru hiperinflacji. Najwyższa miesięczna stopa inflacji 4.19 × 1016 % (wicemistrz rankingu- Zimbabwe 2007-2008 7.96 × 1010 %); średnia dzienna stopa inflacji 207.19% (Zimbabwe o ponad połowę mniej 98.01%); czas, w którym ceny się podwajały w 15 godzin (dalsze miejsca liczone są już w dniach). W 1946 wprowadzono reformę walutową, jeden forint był wówczas wart 400 kwadrylionów (4×1029!) pengő - wszystkie znajdujące się w obiegu w tamtym czasie warte były mniej niż 0.1 filléra (http://pl.wikipedia.org/wiki/Fill%C3%A9r). Oznaczało to również, że było o wiele mniej warte niż papier, na którym zostały wydrukowane. W dniu wprowadzenia forinta ludzie wyrzucali bezwartościowe pieniądze. Najpopularniejsze zdjęcie z tamtego okresu przedstawia ulicznego sprzątacza, zmiatającego walające się banknoty. Przyczyną hiperinflacji, jak już wnioskują Państwo z daty, były koszty wojenne przekraczające granice dobrego smaku. Zaczęło się już w trakcie wojny. Pieniądz był „on demand”, czyli wtedy kiedy i ile aktualnie potrzebujesz. Srebrne monety wypadły z obiegu na rzecz tańszego kruszca, później nawet te z brązu i niklowo-miedziane zostały zastąpione tanią stalą. Największym wyemitowanym nominałem było 10 kwintylionów- 1020 pengő. Wart był ok. 0,20 dolara amerykańskiego. Wydrukowany został także banknot jedno tryliardowy, natomiast z emisją się wstrzymali, uznając, że starczy tego dobrego, przechodzimy na forinta.
Jedna Plaga Zimbabwe
Zimbabwe to kraj będący w niesamowitej ruinie ekonomicznej od czasów dekolonizacji. Ruiny tej nie jest sobie w stanie wyobrazić chyba żaden europejczyk (poza stałymi bywalcami tego pięknego kraju). Nie jest to kryzys, gdyż kryzys przybywa i odchodzi. To jest masakra, trwająca wiecznie i bez większych szans na poprawę. Od roku 2008 coś się zmieniło i Zimbabwe ma szanse odbić się od dna absolutnego. Rządzący niepodzielnie Mugabe musiał oddać kapinkę władzy opozycji, sam zostając „jedynie” premierem. Doprowadziło go to z pewnością do niemałej frustracji, jednakże zaprzestał utrzymywania kraju w regularnej, ekonomicznej masakrze. Mugabe, sławą okryty podczas wojny domowej (1965-1979), ulubieniec „czarnego” (poprawnym byłby napisać „afro-zimbabweńskiego”) tłumu, postanowił bez reszty oddać się swojej ideologii. Wygonił lub wybił białych farmerów, ich gospodarstwa oddając w ręce czarnych, najczęściej niemających pojęcia o niczym. Podobnie z fabrykami i kopalniami. Każdego, kto przeszkadzał mu w realizacji planu krwawo tłumił. Gnębił ludzi, gospodarkę, sprzeciw. Nie można było nic na to poradzić, ponieważ najdrobniejsza uwaga kończyła się stryczkiem. Brak żywności, epidemie AIDS, brak perspektywy. W roku 2000 Mugabe włączył się w druga wojnę domową w Kongu. Wtedy drukarka pracowała dniami i nocami, z przerwami na zmianę tuszu. Ogromny kryzys moralny, ogólnie panująca przemoc i strach, zanikająca produkcja, szalejąca inflacja. Pieniędzy było coraz więcej, a produkcji na ich pokrycie coraz mniej, co w ogólnym rozrachunku dawało podwójną inflację. Ceny w sklepach i restauracjach zmieniały się kilka razy dziennie. Ludzi przy życiu trzymał czarny rynek, gdzie macki Mugabe nie dosięgały. Zaczęło się od „lewego” handlu walutą, a skończyło na regularnym handlu mydłem, chlebem, ubraniami. W zasadzie tylko „pod ziemią” można było dostać artykułu pierwszej potrzeby. „Na powierzchni” najczęściej tego w ogóle nie było lub miało o wiele wyższe (z góry ustalone) ceny. Plaga Mugabe została wyciszona, a wraz z nią hiperinflacja i dramat ekonomiczny. Do kraju powrócił względny spokój. Zimbabwe do tej pory nie ma własnej waluty- posługują się najczęściej dolarem amerykańskim, lecz w obiegu są też inne obce waluty.
Osobom mającym nikłą przyjemność życia w PRL-u z pewnością przypomina się wieczna „ukryta” inflacja panująca w tamtych czasach. Wtedy też wiele czynności sprowadzało się do stania w kolejkach, nasłuchiwania gdzie i co rzucili, czy próbowania zdobycia dóbr niedostępnych na rynku, które osiągały kosmiczną wartość. Samochody na rynku wtórnym były droższe od tych z fabryki, co wydaje się być kuriozum. W takich warunkach bardzo ciężko jest normalnie funkcjonować, stąd też wieczne strajki, niepokoje i ogólna niechęć do władzy.
Rządy od wieków uważały dodruk pieniądza, jako pomysł doskonały. Już w starożytności władcy kazali wytłaczać monety z coraz mniejszą zawartością drogiego kruszcu. Ciekawe, jak wiele hiperinflacji miało miejsce z głupoty i absolutnego braku wiedzy na temat, czym jest pieniądz, a jak wiele z wyrachowania i chciwości. Miałabym nadzieję, że jednak większość z wyrachowania, ale znając życie głównym czynnikiem jest tu głupota.
Krystyna Szurowska