Czy poradzimy sobie, jeśli Putin zakręci kurek z gazem? Raport Money
- Jesteśmy na to przygotowani i kryzys energetyczny nam nie grozi - przekonuje ustami Janusza Piechocińskiego polski rząd. Gdyby przez Ukrainę - jak zagroził Władimir Putin - przestał płynąć gaz, moglibyśmy wziąć więcej z Białorusi i z Niemiec, ale marzenia o energetycznej niezależności od Rosji to mrzonki - przyznają eksperci z branży.
Paradoksalnie to nie Polska, choć graniczy z Ukrainą, odczułaby najmocniej skutki potencjalnego kryzysu. - Jesteśmy krajem w czołówce Europy pod względem samowystarczalności energetycznej - tłumaczy Money.pl Janusz Steinhoff, były minister gospodarki, specjalista Business Centre Club do spraw energetyki i gospodarki. To dlatego, że nasza energetyka oparta jest niemal w całości na węglu. W krajach Zachodu gaz odpowiada z kolei za produkcję sporej części prądu - tam problem byłby więc poważniejszy.
Dlatego w przypadku gazowego kryzysu w Polsce zagrożone są głównie duże przedsiębiorstwa z branży chemicznej. - Tak było w 2009 roku, podczas tak zwanego drugiego kryzysu ukraińskiego - przypomina w rozmowie z Money.pl Tomasz Chmal, ekspert do spraw energetyki z Instytutu Sobieskiego. Kreml skłócony z ówczesną ukraińską premier Julią Tymoszenko przykręcił kurek w biegnącym przez Ukrainę gazociągu. Gaz co prawda płynął, ale w mniejszej ilości.
Najpoważniejsze skutki odczuły wtedy Bałkany, Rumunia, Bułgaria, ale też Austria i Polska (dostało się również samej Rosji, Gazprom stracił na ograniczeniu wydobycia i przesyłu błękitnego paliwa ponad 800 milionów dolarów). - Doszło wtedy do ograniczenia poboru przez największych odbiorców: Orlen i Grupę Azoty - wyjaśnia Chmal. Te cięcia wystarczyły, nie trzeba było szukać dalszych oszczędności w przykręcaniu gazu w mieszkaniach. - Orlen zużywa rocznie około miliarda metrów sześciennych gazu, Grupa Azoty około dwóch - wylicza Tomasz Chmal. Biorąc pod uwagę, że w ciągu roku Polska potrzebuje trochę ponad 15 miliardów metrów sześciennych błękitnego paliwa, to prawie jedna piąta.
Spośród tych 15 miliardów metrów sześciennych gazu niecałe dziesięć miliardów pobieramy zza naszej wschodniej granicy. Kupujemy go od Rosji, z czego 3,8 miliarda metrów sześciennych odbieramy z gazociągu biegnącego przez Ukrainę, a resztę z przecinającego Białoruś, Polskę i Niemcy gazociągu jamalskiego. Do tego dochodzi 1,3 miliarda metrów sześciennych gazu, który płynie do nas z Niemiec, pół miliarda z Czech i około 4,5 miliarda gazu pochodzącego z krajowego wydobycia.
W razie ograniczenia, albo przerwania dostaw gazu z Ukrainy, mamy zabezpieczone inne źródła dostaw. Z danych Ministerstwa Gospodarki wynika, że z Białorusi moglibyśmy pobrać dodatkowe dwa miliardy metrów sześciennych surowca, a z Niemiec kolejne 2,3 miliarda. Tak czy inaczej, będzie to gaz rosyjski, tyle że przetransportowany do nas z krajów, które żyją z Rosją w zgodzie. - Pokazuje to, że jesteśmy przygotowani na ewentualne zakłócenia bez szkody dla naszej gospodarki i gospodarstw domowych - chwalił się w marcu Janusz Piechociński na spotkaniu dotyczącym bezpieczeństwa energetycznego Polski.
Gdyby mimo wszystko gaz przestał dopływać do Polski w takich ilościach, jakie są nam potrzebne, mamy też odłożone trochę surowca na czarną godzinę. Na koniec marca nasze zapasy wynosiły prawie 1,4 miliarda metrów sześciennych gazu, a pojemność magazynów pozwala na dozbieranie jeszcze 1,1 miliarda. - Plany są takie, żeby te zapasy wystarczyły na dziewięćdziesiąt dni funkcjonowania kraju - tłumaczy w rozmowie z Money.pl Mariusz Kozłowski z Ministerstwa Gospodarki.
Zobacz, z jakich źródeł Polska może dziś pobierać gaz i w jakich kierunkach może go przesyłać:
Źródło: Money.pl
Z kolei w przyszłym roku w Świnoujściu ma zostać ukończony terminal LNG, pozwalający na odbiór gazu z tankowców (do około pięciu miliardów metrów sześciennych rocznie). Ministerstwo Gospodarki chwali się też ambitnymi pomysłami zwiększenia przepustowości połączenia z Niemcami a także budowy połączeń gazowych ze Słowacją i Litwą. W planach ich uruchomienia pojawia się rok 2018.
- To są trupy w szafie. Plany istnieją, ale ich realizacja potrwa pewnie jeszcze z dziesięć lat, bo cały projekt idzie jak krew z nosa - zastrzega ekspert do spraw energetyki Andrzej Szczęśniak w rozmowie z Money.pl.
Osobną kwestią jest cena gazu, jaką musielibyśmy płacić naszym zachodnim sąsiadom. Rosyjski Gazprom ustala każdemu krajowi cenę z góry, a gdy surowiec trafi na Zachód, może być wystawiony na giełdzie gazu, działającej na rynkowych zasadach. Dlatego ciężko oszacować, ile kosztowałoby nas odbieranie większej ilości błękitnego paliwa na przykład z Niemiec.
Polska i inne kraje tej części Europy są od rosyjskiego gazu uzależnione i za próby zmiany tego stanu rzeczy możemy co najwyżej słono zapłacić. - Surowiec zawsze będzie pochodzić z tego samego źródła na wschodzie. Albo będziemy kupować go od Rosjan, albo będą nam go odsprzedawać Niemcy. Ewentualnie możemy wybrać bardzo drogi gaz katarski, dostarczany przez terminal w Świnoujściu, lub po prostu drogi amerykański - wymienia Andrzej Szczęśniak.
źródło: Gazprom Export
- Europa myśli coraz mocniej o wspólnym, konkurencyjnym rynku gazu i energii elektrycznej i to wszystko zmierza do uniezależnienia się od Rosji - uważa z kolei Janusz Steinhoff. Ekspert dodaje, że żaden kraj produkujący gaz albo ropę nie robi tylu problemów, ile od lat stwarza Kreml. - Rosja eksport gazu podporządkowuje celom politycznym, ceny często nie mają dużego związku z kosztami dostaw. Oczywiście na całym świecie zdarzają się na tym tle spory, ale Rosja stwarza je cały czas. I dlatego coraz bardziej traci na wiarygodności. A to ryzykowna strategia na dynamicznie zmieniającym się rynku gazu.
Tomasz Sąsiada, Money.pl
---------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------
Wejdź na wSklepiku.pl i sprawdź najnowsze oferty promocyjne na książki!