Największy wstyd w Europie - 500 tys. osób, 500 dni oczekiwania. Duża część Polaków może stracić wzrok
W Polsce wykonuje się ponad dwa razy mniej zabiegów usunięcia zaćmy niż wynosi średnia w UE. Na tę operację czeka niemal 500 tys. Polaków, a średni czas oczekiwania wynosi 500 dni - alarmowali w czwartek lekarze na konferencji prasowej w stolicy.
Eksperci podkreślali, że jeżeli nakłady na finansowanie tych zabiegów nie wzrosną, to w 2020 r. kolejka oczekujących pacjentów wyniesie już 1 mln - ze względu na starzenie się społeczeństwa liczba przypadków zaćmy, tj. postępującego zmętnienia soczewki oka, które prowadzi do znacznego pogorszenie widzenia lub ślepoty, będzie bowiem stale rosła.
"Szacuje się, że w Polsce zaćmę ma od 800 tys. do ponad 1 mln 160 tys. osób. Biorąc pod uwagę kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia, możemy rocznie zoperować tylko ok. 20 proc. z nich plus 15 proc. dodatkowo w placówkach prywatnych" -
powiedziała prof. Iwona Grabska-Liberek, kierownik kliniki okulistyki Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie, prezes-elekt Polskiego Towarzystwa Okulistycznego.
Według niej w 2013 r. zaćmę zoperowano u ok. 180 tys. pacjentów.
"W Europie nigdzie nie czeka się tak długo na wykonanie operacji zaćmy jak w Polsce" -
dodała.
Specjalistka przypomniała, że zgodnie z nowym projektem rozporządzenia ministra zdrowia (z dnia 12.08.2014 r.) do leczenia zaćmy ze środków publicznych kwalifikować mieliby się jedynie pacjenci, których ostrość wzroku nie przekroczy 0,4. Zaznaczyła, że Polskie Towarzystwo Okulistyczne ocenia to kryterium jako "bardzo złe".
Jak wyjaśnił dr Andrzej Dmitriew z Katedry i Kliniki Okulistyki Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, taka ostrość wzroku oznacza, że pacjent ma zachowane 40 proc. prawidłowego widzenia.
"Taka osoba ma problem z rozpoznaniem twarzy, może mieć problem z nalaniem wody do szklanki i wieloma innymi prozaicznymi sytuacjami życiowymi" -
tłumaczył specjalista.
Prof. Grabska-Liberek dodała, że zaćma coraz częściej dotyczy osób aktywnych zawodowo, ponieważ przesuwa się nasz wiek emerytalny.
"Tymczasem taka ostrość widzenia wyklucza kompletnie u pacjentów możliwość pracy zawodowej" -
powiedziała.
Zaznaczyła, że nie ma kraju europejskiego, w którym finansowanie operacji zaćmy ze środków publicznych byłoby uzależnione od sztywno ustalonej granicy ostrości widzenia.
"Zaćmę operuje się w momencie, gdy - w ocenie pacjenta - wpływa ona istotnie na pogorszenie ostrości widzenia" -
wyjaśnił dr Dmitriew.
W odpowiedzi na pytanie PAP o to, czy zaproponowane przez MZ kryterium kwalifikacji do zabiegu usunięcia zaćmy zostanie wprowadzone, rzecznik prasowy resortu Krzysztof Bąk poinformował, że obecnie trwa analiza uwag zgłoszonych w toku konsultacji publicznych do tego projektu oraz ustalanie ostatecznego kształtu rozporządzenia.
Zapewnił, że na tym etapie procesu legislacyjnego kryterium kwalifikacji do zabiegu usunięcia zaćmy jest jedynie propozycją.
Specjaliści obecni na czwartkowej konferencji podkreślali, że zaćma jest najczęstszym powodem pogorszenia widzenia u osób po 60.-70. roku życia; odpowiada łącznie za 50 proc. przypadków ślepoty.
"Na szczęście okulistyka jest obecnie na takim poziomie, że nawet w najbardziej zaawansowanych przypadkach zaćmy, kiedy pacjent praktycznie nie widzi już światła, jesteśmy w stanie przywrócić mu wzrok - albo całkowicie, albo w dużej części" -
zaznaczył dr Dmitriew.
Wyjaśnił, że sama operacja usunięcia zaćmy, która polega na zastąpieniu zmętniałej soczewki pacjenta sztuczną, trwa ok. 15-30 minut. Specjalistyczna aparatura pozwala wykonywać jedynie małe nacięcie powierzchni oka rzędu 2 mm.
Poza tym wszczepiając sztuczną soczewkę nie tylko usuwa się zaćmę, ale można też zastosować soczewkę korygującą różne inne wady wzroku, jak krótko- czy dalekowzroczność bądź astygmatyzm - wymieniali eksperci. Nie są to jednak soczewki finansowane przez NFZ.
"Niestety, w naszym systemie opieki zdrowotnej paradoksem jest to, że osoba ubezpieczona, która ma prawo do wykonania operacji usunięcia zaćmy w ramach NFZ, nie może dopłacić za wszczepienie soczewki, która dodatkowo skoryguje u niej np. astygmatyzm" -
powiedział dr Dmitriew.
Według niego pacjent jest skazany bądź na wszczepienie standardowej soczewki, bądź musi ponieść koszty całej operacji, choć przysługuje mu sfinansowanie jej ze środków publicznych.
"Pojawia się pytanie, dlaczego pacjent może po operacji pójść do optyka i zapłacić za okulary korygujące, a nie może dopłacić do soczewki, która rozwiązałyby mu problem na całe życie" -
zastanawiał się specjalista.
Na pytanie PAP, dlaczego chorzy nie mogą dopłacać do lepszych soczewek, Sylwia Wądrzyk z Biura Prasowego NFZ poinformowała, że ustawa o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych nie przewiduje - z pewnymi wyjątkami - możliwości współpłacenia czy dopłaty do świadczeń finansowanych przez Fundusz.
(PAP)