Informacje

Patrycja Kotecka-Ziobro, dyrektor marketingu Link4 / autor: fot. materiały prasowe
Patrycja Kotecka-Ziobro, dyrektor marketingu Link4 / autor: fot. materiały prasowe

Polska 4.0

Gazeta Bankowa

Gazeta Bankowa

Najstarszy magazyn ekonomiczny w Polsce.

  • Opublikowano: 1 stycznia 2019, 17:54

    Aktualizacja: 1 stycznia 2019, 17:54

  • Powiększ tekst

Przemysł 4.0, razem ze wzrostem prędkości transferu danych internetowych, rozwojem coraz szybszych urządzeń komputerowych, pokazuje kierunek ewolucji ludzkości w XXI w. I nie jest to kwestia wyboru, ale ścieżka, po której nawet już nie kroczymy, lecz pędzimy, i to coraz szybciej – pisze w „Polskim Kompasie 2018” Patrycja Kotecka-Ziobro, dyrektor marketingu Link4

Setki tysięcy Polaków oglądają ostatnio na popularnej platformie VOD serial „Black Mirror”, pokazujący niedaleki już świat przyszłości, zdominowany na różne sposoby przez sztuczną inteligencję i rozwiązania technologiczne, implantowane pośrednio lub bezpośrednio samym ludziom. Ten serial może nieźle wystraszyć – człowiek „doposażony” w technologie i możliwości dające mu, w zamyśle dla jego dobra i dobra ogółu, dodatkową wiedzę, pamięć, moce analityczne, dosłownie odchodzi od zmysłów, popełnia błędy, z nadmiaru bodźców lub informacji, których nie jest w stanie racjonalnie uporządkować, dopuszcza się nawet zbrodni lub samobójstwa.

Film pokazuje widzom jednak w generalnym ujęciu coś więcej – świat w istocie już wkroczył na ścieżkę zwaną Przemysłem 4.0; nie jest to droga z natury zła, serialowe ostrzeżenie dotyczy tylko tego, by – paradoksalnie – „zachować człowieczeństwo w istocie ludzkiej” i nie poprawiać naszej natury na siłę ani zbyt szybko, bo skutki nieudanych eksperymentów mogą być fatalne.

Ten brzmiący niczym nazwa kolejnej wersji jakiegoś oprogramowania Przemysł 4.0 (4.0 – bo 1.0 to rewolucja maszyny parowej, 2.0 – elektryfikacji, 3.0 – informatyzacji) to nic innego jak rozwiązania, które już znamy i stosujemy, osobiście oraz na skalę przemysłową, choć niekoniecznie byśmy to tak sami nazwali. Weźmy choćby popularną aplikację na tablety do przeglądania nieba. Wystarczy skierować obiektyw tabletu w niebo, a ten wyświetli na ekranie to, co zobaczylibyśmy sami, plus dodatkowe informacje: jaka to gwiazda czy planeta, jak daleko znajduje się od Ziemi, a punkcik po lewej to Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Ciekawe, pouczające, wciągające – prawda? A to w istocie tylko jedna z setek aplikacji wykorzystujących rzeczywistość rozszerzoną (AR – Augmented Reality). Wkrótce AR ma trafić masowo na przednie szyby samochodów, „wtopiona” w ich tafle jako pojawiające się w razie potrzeby symbole i ostrzeżenia, a już dziś jest stosowana masowo choćby w smartfonach.

Rzeczywistość rozszerzona to tylko jeden ze składników Przemysłu 4.0. Zalicza się tu jeszcze nie mniej obiecujące potencjałem: rzeczywistość wirtualną (VR – Virtual Reality), tzw. Przemysłowy Internet Rzeczy (IIoT – Industrial Internet of Things) oraz tzw. Big Data, czyli zbiór danych mogących być analitycznie przetworzonych i wykorzystanych praktycznie na wszystkich polach nie tylko samej gospodarki. Dzięki wzrastającym mocom przeliczeniowym i algorytmom rozwija się też sztuczna inteligencja (AI – Artificial Intelligence), już obecna w naszych smartfonach, samochodach, tabletach, komputerach, sprzęcie AGD, a nawet zegarkach (smartwatches).

Przemysł 4.0, razem ze wzrostem prędkości transferu danych internetowych, rozwojem nowych i coraz szybszych urządzeń komputerowych, pokazuje kierunek ewolucji ludzkości w XXI w. I nie jest to kwestia wyboru, ale ścieżka, po której nawet już nie kroczymy, lecz pędzimy, i to coraz szybciej.

Zanim będzie można pokusić się o spojrzenie na związane z tą kwestią zagadnienia dotyczące polskiego rynku, należy podkreślić, że Przemysł 4.0 jest zjawiskiem globalnym, wymagającym często tak ogromnych nakładów, że żaden pojedynczy kraj ani nawet grupa krajów nie byłyby w stanie sfinansować poważniejszego, przełomowego projektu. Na świecie jest tylko kilku graczy mogących wdrożyć technologiczne „turning points”; nie oznacza to jednak, że mniejsze kraje są skazane na zacofanie w badaniach i wykluczenie z udanego uczestnictwa w tej branży.

Wielu znajomych korzysta na urządzeniach z „jabłuszkiem” z Siri, sztucznej inteligencji pozwalającej głosowo sterować aplikacjami, czytać wiadomości, szukać danych w sieci itp. Niestety Siri polskiego nie zna. I nie jest to, żeby nie było wątpliwości, skutek jakiejś ukrytej urazy Apple’a do Polaków, ale wynik uwarunkowań rynkowych: najpierw produkuje się te wersje językowe Siri, które mają najwięcej odbiorców. Podobnie jest z wieloma aplikacjami komputerowymi: są tylko anglojęzyczne, bo to komputerowy „oficjalny język globalny”. Cudzysłów jest tu zresztą użyty celowo: maszyny liczące, czyli oprogramowanie i tak „nie zna” pojęcia ludzkiego języka, bo działa w kodzie binarnym, czyli we własnym języku, ciągu zer i jedynek. Angielski czy polski „interfejs” jest tylko koniecznym dodatkiem, by urządzeniem z danym oprogramowaniem mogła się posłużyć istota ludzka.

A jednak, jak się okazuje, mówiącą po polsku AI dość dobrze rozumiejącą polskie – nawet skomplikowane – frazy wdrożyło na przykład centrum obsługi klienta w Orange, i to całkiem nieźle działa! Oczywiście nie porozmawiamy z wirtualnym asystentem o pogodzie, polityce ani o „starych dobrych czasach”, ale na wszelkie pytania, które może zadać użytkownik komórki, odpowiada on dość trafnie. Gdy nie rozumie, dopytuje, w ostateczności, kiedy nie jest w stanie pojąć zawiłej niekiedy prośby – przekierowuje rozmówcę do konsultanta. Coraz więcej polskich lub działających w Polsce firm dostrzega potrzebę wdrożenia tego typu rozwiązań; są one drogie, ale też dość szybko się rekompensują, bo oprogramowanie pracuje 24/7, nie bierze pensji, nie wybiera się na urlop i przyspiesza oczekiwanie na załatwienie sprawy wręcz niewiarygodnie. Docenią to wszyscy, bo wszyscy straciliśmy już dziesiątki godzin na połączenia z różnymi konsultantami i nie zawsze z oczekiwanym efektem.

Po przykładzie udanego wdrożenia AI w telekomunikacji na naszym rynku warto spojrzeć szerzej, jak generalnie wygląda postęp Przemysłu 4.0 w Polsce.

Polski rząd zdaje sobie sprawę z tego, że Przemysł 4.0 ma absolutny priorytet. W Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii na początku 2018 r. przedstawiono projekt Platformy Przemysłu Przyszłości, która „ma pełnić rolę integratora i przyśpieszyć transformację polskiej gospodarki w kierunku Przemysłu 4.0”.

W lutym tego roku minister PiT Jadwiga Emilewicz powiedziała: „Czwarta rewolucja przemysłowa jest faktem, a Polska jako duży kraj ze znaczącym udziałem przemysłu chce aktywnie w niej uczestniczyć. Mamy ku temu ogromny potencjał. Jako rząd będziemy aktywnie wspierać naszych przedsiębiorców, byśmy mogli wspólnie stać się liderami tej rewolucji”.

Według resortu w efekcie skupionych wokół Platformy Przedsiębiorczości i Technologii działań będzie rosnąć zdolność polskiego przemysłu do sprostania globalnej konkurencji. W przeprowadzeniu zmian w przedsiębiorstwach mają pomagać regionalne inicjatywy – Centra Kompetencji – oferując wypracowane instrumenty wsparcia. Według MPiT docelowo staną się one partnerami Platformy w realizacji okreś- lonych usług na rynku, takich jak warsztaty demonstracyjne i szkolenia. Centra będą oparte na istniejącej infrastrukturze i dostsowane do potrzeb lokalnego rynku w zakresie transformacji cyfrowej.

Co najważniejsze, resort wspólnie z trzema politechnikami: Warszawską, Śląską i Poznańską, przygotował pilotażowy projekt przygotowujący kadry dla Centrów Kompetencji i Platformy Przemysłu Przyszłości. Dzięki pilotażowi zostały opracowane narzędzia oceny dojrzałości przedsiębiorstw, które będą wspomagać proces ich transformacji.

Pozostaje mieć nadzieję, że podjęte działania pozwolą naszym przedsiębiorcom zmniejszyć dystans dzielący ich od zagranicznej konkurencji, zwłaszcza w dziedzinie robotyki, która w postępie geometrycznym na całym świecie w coraz większym stopniu – tam, gdzie to możliwe – zastępuje pracę człowieka.

Na szczęście Polacy lubią nowości technologiczne, łatwo się z nimi oswajają, są otwarci na nowe rozwiązania ułatwiające życie oraz funkcjonowanie – i prywatnie, i zawodowo. I – jak wynika z tegorocznych, lipcowych danych na rynku robotyki przemysłowej – jeśli chodzi o liczbę zakupionych rozwiązań nie prezentujemy się źle.

Jak poinformował ostatnio branżowy portal Control Engineering Polska, wedle szacunkowych wyliczeń „2017 rok był kolejnym rekordowym okresem pod względem sprzedaży nowych robotów. Wzrost wyniósł ok. 18 proc., co dało w skali globalnej 347 tys. sztuk. Natomiast w roku 2020 całkowita sprzedaż globalna ma osiągnąć 521 tys. sztuk. Szacuje się także, że światowy zasób operacyjnych robotów przemysłowych wzrośnie z ok. 1,828 mln sztuk na koniec 2016 r. do 3,033 mln sztuk na koniec 2020 roku”.

W publikacji podkreślono, że „według danych Międzynarodowej Federacji Robotyki w 2013 r. dostarczono na nasz rynek 692 roboty, rok później było już 1 267 urządzeń, a w roku 2015 osiągnięto rekordowe 1 795 sztuk. Daje to wzrost w ciągu dwóch lat o ponad 259 proc., a takim przyrostem niewiele krajów może się poszczycić”.

Chodzi tu oczywiście o systemy przemysłowe, produkujące np. auta czy podzespoły elektroniczne, a nie o nawet jakieś najbardziej skomplikowane i najdroższe na świecie tzw. roboty kuchenne… W tym roku, wyjątkowym z racji jubileuszu odzyskania niepodległości przez nasz kraj, warto przypomnieć, że polscy naukowcy i inżynierowie w dwudziestoleciu międzywojennym dali się poznać nie tylko jako wybitni specjaliści od kodów i szyfrów (jeszcze przed II wojną światową rozwikłali system kodów niemieckiej mechanicznej maszyny szyfrującej Enigma, co potem wybitnie pomogło aliantom w wygraniu wojny), lecz również stworzyli logiczne podstawy „kodu” języków programowania.

O ile o Enigmie słyszało wielu z nas, o tyle o tym, że odkrycia i prace badawcze, które w istocie stworzyły nowoczesne programowanie, są zasługą polskich logików – twórców tzw. szkoły lwowsko-warszawskiej: Łukasiewicza, Leśniewskiego, Tarskiego, już mniej. Jak oceniono – bardzo celnie – na portalu mediologia.pl: „Dzisiaj każdy informatyk na świecie musi poznać tzw. wyrażenia polskie czy tzw. zapisy beznawiasowe. We Francji już w szkołach średnich licealiści uczą się zapisywać działania matematyczne w formie l’expression polonaise. […] Alfred Tarski jest naszą wizytówką, a w USA wszyscy amerykańscy wybitni informatycy i prezesi firm »stają na baczność«, słysząc jego nazwisko, ponieważ wiedzą, że bez niego i bez jego mistrza Leśniewskiego, który wymyślił najsłynniejszy zapis w językach informatycznych ( i++ ), rozwój informatyki byłby opóźniony o wiele lat”.

Powróćmy jednak nie tyle do teraźniejszości, ile do… przyszłości. Zanim ziści się to, co czeka świat za  20 lat, bo nawet taki okres jest teraz dla futurologów większą zagadką niż niegdyś 100 czy 200 lat, można się skupić na tym, co już jest przedmiotem rozważań nie tylko konstruktorów, informatyków, lecz nawet… prawników. Jak mianowicie umieścić roboty, niekoniecznie te jeszcze „raczkujące humanoidy”, ale choćby samochody autonomiczne, już testowo poruszające się po drogach, w systemie prawnym?

Co do robota humanoida, domowego opiekuna podającego starszej osobie herbatę, kontrolującego jej stan zdrowia i zabawiającego rozmową, wystarczy zaimplementować do prawa książkowe i kultowe już trzy prawa robotów, które ujrzały światło dzienne już w 1942 r. w opowiadaniu pisarza Isaaca Asimova „Rundaround”. Pierwsze mówi, że robot nie może skrzywdzić człowieka ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy. Drugie stanowi, że robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z pierwszym prawem. Trzecie zaś nakazuje robotowi chronić samego siebie, o ile tylko nie stoi to w sprzeczności z pierwszym lub drugim prawem.

Znamienne, że do tych trzech praw Asimov dodał jeszcze czwarte, fundamentalne, zwane zerowym: „Robot nie może skrzywdzić ludzkości lub poprzez zaniechanie działania doprowadzić do uszczerbku dla ludzkości”.

Prace nad katalogiem przepisów dla robotów trwają i choć może to niektórych przerazić, padały już głosy ze strony wybitnych, uznanych naukowców, choćby sir Davida Kinga, głównego doradcy naukowego rządu Jej Królewskiej Mości. Już 12 lat temu, z – co tu kryć – wizjonerskim rozmachem, bo opinia dotyczyła tego, jak będzie wyglądać codzienne życie z robotami w Wielkiej Brytanii w 2056 r., uznał on, że gdy w przyszłości zostaną stworzone czujące roboty, należy dać im te same prawa, co ludziom. Opinia ta została wyrażona w dokumencie przygotowanym przez firmę konsultacyjną Outsights oraz zajmującą się badaniami opinii publicznej Ipsos Mori.

Autorzy owego dokumentu uznali, że do tego czasu roboty mające uczucia mogą być czymś powszechnym. W tekście zwanym już popularnie Deklaracją Praw Robotów czytamy m.in., że jeśli kiedyś rzeczywiście powstanie prawdziwa sztuczna inteligencja, trzeba będzie przyznać wyposażonym w nią urządzeniom takie prawa i obowiązki jak ludziom. Roboty miałyby więc prawa wyborcze, płaciłyby podatki i służyły w wojsku.

Jeśli przyznamy im pełnię praw, to państwa będą zobowiązane do zapewnienia im wszelkich korzyści wynikających z przynależności do społeczeństwa, a więc prawa do pracy, zamieszkania i opieki zdrowotnej dla robotów, polegającej na ich naprawie – stwierdzono.

Casus prof. Kinga pokazuje niemniej, jak zawodne jest paranie się futurologią w XXI w. Naukowiec przewidział problemy etyczne i prawne na linii człowiek – wyposażony w świadomość robot, a nie odgadł, że dojdzie do Brexitu i kryzysu migracyjnego w Europie, co zmieniło paradygmaty polityki – na razie jeszcze – Zjednoczonego Królestwa nie tylko w kontekście ekonomicznym i roboty zeszły na dalszy plan. Faktem jest jednak, że w Unii Europejskiej poważnie podchodzi się do spraw związanych z prawnymi aspektami Przemysłu 4.0. Doskonale ujęła to w swej publikacji na portalu automatykaonline.pl dr Aleksandra Auleytner, specjalistka od prawa własności intelektualnej. Wskazała ona, że funkcjonowanie robotów, systemów autonomicznych i sztucznej inteligencji „stwarza szereg nowych wyzwań prawnych, m.in. z zakresu odpowiedzialności cywilnej i karnej. Coraz częściej mówi się także o objęciu ich systemem ubezpieczeń”.

Dr Auleytner zaznaczyła m.in., że w ub.r. powstał projekt rezolucji Parlamentu Europejskiego zawierającej zalecenia dla Komisji Europejskiej w sprawie przepisów prawa cywilnego dotyczących robotyki, która daje tej komisji rekomendacje odnośnie do zakresu zmian w prawie unijnym w tym obszarze. Równolegle zaawansowane prace dotyczące uregulowań prawnych w zakresie robotyki i sztucznej inteligencji trwają w USA, Japonii, Chinach i Korei Południowej. Także w Polsce, w Ministerstwie Rozwoju, powstała grupa robocza ds. ram prawnych funkcjonowania Przemysłu 4.0.

Według ekspertki m.in. zaczynają się pojawiać postulaty stworzenia nowej kategorii dla najbardziej zaawansowanych maszyn – elektronicznej osoby prawnej. Nadanie osobowości prawnej takim maszynom pozwoliłoby na rozwiązanie kwestii odpowiedzialności za szkodę w najbardziej wątpliwych przypadkach. Umożliwiłoby także stworzenie pewnego rodzaju funduszu ubezpieczeniowego, który byłby związany z daną maszyną.

Autorka skonkretyzowała też jeszcze jedną bardzo istotną kwestię, bliską mi z racji mojej pracy zawodowej: ubezpieczeń robotów. Jak napisała: „Z uwagi na problemy z przypisaniem konkretnej osobie odpowiedzialności za szkodę spowodowaną przez robota, coraz częściej rozważany jest też postulat objęcia wszystkich robotów, nie tylko tych najbardziej zaawansowanych, specjalnym systemem ubezpieczeń. System taki działałby na wzór systemu ubezpieczeń samochodowych. Ubezpieczenia byłyby obowiązkowe dla producentów i właścicieli systemów autonomicznych. Dodatkowo powstałby też odrębny fundusz gwarantujący wypłatę odszkodowania w sytuacji, gdy szkoda wyrządzona przez system autonomiczny nie byłaby objęta ubezpieczeniem OC”.

Wydaje się, że to bardzo słuszna, niezbędna koncepcja i dobrze, żeby została opracowana, przeanalizowana i przyjęta przez różne systemy prawa w poszczególnych krajach, zanim na ich rynki trafią autonomiczne auta, pojazdy latające czy sterujące całą np. infrastrukturą miejską systemy zarządzania, kierujące się AI.

Skąd te wnioski? Z doświadczenia! Wielu rodaków, również tych prowadzących działalność gospodarczą, wciąż postrzega pewien wachlarz dobrowolnych ubezpieczeń jako „wyciąganie pieniędzy” i nadal wyznaje roszczeniową, przejętą z wieloma jeszcze postkomunistycznymi „prawdami” zasadę, że gdy coś się stanie, ktoś poniesie szkodę, za wszystko powinno zapłacić państwo. I to niezwłocznie, bo „się należy”.

Stosunkowo nie tak dawno, bo 8 lipca 1997 r., ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz z SLD – po powodzi tysiąclecia – oświadczył pozbawionym majątku życia powodzianom: „Trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać”. Fala krytyki, jaka go po tym dotknęła, była bliska w swej skali samej powodzi. W końcu premier kilkakrotnie przepraszał za wyjątkowo niestosowne w kontekście ludzkiej tragedii słowa – widać zrozumiał, że choć nie powiedział niczego nieprawdziwego, to jednak jego rząd nie zdziałał wcześniej wystarczająco wiele, o ile w ogóle cokolwiek, by uświadamiać obywateli, iż istnieją ryzyka, od których trzeba się ubezpieczyć samemu lub swój majątek czy biznes.

Dziś wiedza o ubezpieczeniach jest o wiele powszechniejsza i lepsza, w dużej mierze dzięki internetowi, konkurencji na rynku ubezpieczycieli, powstawaniu nowych produktów z tej branży, skierowanych do wyselekcjonowanych grup klientów o specyficznych potrzebach. Niemniej nauki wciąż nigdy za wiele. Najprostszy przykład: wszyscy kierowcy wiedzą, że aby się poruszać autem po drodze, musi być ono sprawne i ubezpieczone w ramach OC i NNW (są oczywiście recydywiści, którzy jeżdżą bez prawa jazdy i ubezpieczenia, ale to inna kwestia – dla organów ścigania i dla psychiatrów). Jest też AC, choć nieobowiązkowe. Natomiast nie wszyscy wiedzą, choć mają i używają najnowsze modele tabletów i smartfonów, że za bezpieczną jazdę oraz wykonywane manewry odpowiada nie samochodowa nawigacja, ale oni sami. Dochodzi do kolizji, wypadków, strat; zdumiony kierowca tłumaczy: „Przecież nawigacja mówiła: teraz ostro skręć w prawo!”. Tymczasem, jak wiemy, nawigacja „nie mówi” i „nie nakazuje”; obowiązkowe jest realne, materialne oznakowanie przy i na drodze, ale i ono nie zwalnia kierujących z myślenia ani czujności. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że ubezpieczenia, zwłaszcza komunikacyjne, tanie nie są (choć i tak w Polsce nie są dramatycznie drogie). Koszty wszystkich ludzkich błędów muszą ponieść przecież, w pewnym uproszczeniu, wszyscy składkowicze. I tutaj rysuje się bardzo dobra perspektywa, związana może nie tyle jeszcze z samochodami autonomicznymi (bo nie stały się całkowicie niezawodne i podobnie jak ludzie popełniają błędy), ile z nowymi technologiami, opartymi na produktach i usługach Przemysłu 4.0.

Już niedługo każde nowe auto zarejestrowane w UE będzie musiało mieć automatyczny system powiadamiania o wypadku. W sprzedaży są już samochody monitorujące stan kierowcy (refleks i zmęczenie). Coraz bardziej zaawansowane sensory stale badają stan powietrza w oponach, automatycznie włączają wycieraczki czy światła w tunelu, powodują doświetlanie poboczy przy ostrych zakrętach, sygnalizują każdą awarię mogącą skutkować katastrofą, wręcz unieruchamiając samochód lub przestawiając tryb jego działania tylko do „jazdy serwisowej”, umożliwiającej powolne i bezpieczne dotarcie do autoryzowanego mechanika.

Za kilka lat do tych wszystkich wpływających na bezpieczeństwo udogodnień dołączą prawdopodobnie systemy radarowe, badające drogę daleko przed zasięgiem świateł pojazdu i wyświetlające na szybie dostrzeżone zagrożenia (pieszych, przeszkody, nieoświetlonych rowerzystów, zwierzęta); zintegrowane dane z Big Data o wszystkich utrudnieniach na drogach (nie tylko o tych, które zgłoszą sami kierowcy, tak jak dziś); blokady nie do obejścia będą ograniczać kierującym ze „zbyt ciężką nogą” możliwość przekroczenia dozwolonej prędkości, a blokada antyalkoholowa (a może i antynarkotykowa) będzie na wyposażeniu każdego auta. Może to brzmieć przerażająco, ale jeśli technologia ma chronić ludzkie życie i zdrowie, nie tylko kierującego i jego pasażerów, lecz również innych użytkowników dróg – wdrożenie tych rozwiązań spowoduje znaczny wzrost bezpieczeństwa, zmniejszy liczbę zabitych i rannych w wypadkach, ograniczy koszty rehabilitacji poważnych uszkodzeń ciała, generalnie zmniejszy koszty widziane z każdej perspektywy. Automatyczne zapisy z także optycznych sensorów pojazdów gromadzone w „czarnych skrzynkach” aut, wysyłane symultanicznie do cyfrowej chmury, wyeliminują też wszystkie drogowe „oszustwa”, „ustawki”, a policji i sądom pozwolą na łatwe zebranie dowodów o winie w sytuacji, gdy doszło do wypadku bądź katastrofy.

Podobne usprawnienia i systemy są też już coraz bardziej popularne w naszych domach i mieszkaniach. Inteligentne kamery rozpoznają domowników, ale jeśli zarejestrują obecność nieznanej osoby, wezwą policję i poinformują właścicieli o włamaniu czy kradzieży. Sensory zalania, ognia, dymu, czadu, trwałości szyby czy nawet zawartości tlenu lub smogu w powietrzu już są dostępne w systemach „inteligentnych domów”. Polacy, w miarę swoich finansowych możliwości, korzystają z nich coraz częściej.

Możliwe, że wiele osób będzie przyjmować wszystkie te nowinki – zwłaszcza komunikacyjne – z dużymi oporami, jako „ingerencję w wolność i swobody”, podnosząc argumenty rzekomego „odczłowieczenia” i „uwięzienia przez system”. Cóż, takie głosy były od zawsze, przy każdej technologicznej rewolucji. Maszyny parowe były niegdyś niszczone, podpalano samochody, złorzeczono na elektryfikację, bo „co to za pomysł, by było widno, kiedy jest ciemno”.

Zmiany zawsze mają tylu zwolenników, ilu przeciwników; ci drudzy często zapominają, że w imię dobra ogółu jednostka już tysiące lat temu zrezygnowała z części swych praw, bo sama nie jest w stanie osiągnąć postępu i zapewnić przeżycia w takim stopniu jak zorganizowana społeczność. Kwestią pozostaje tylko to, by zbierane w Big Data treści były używane wyłącznie zgodnie z przeznaczeniem. Wydaje się, że istnieje co do tej potrzeby powszechna zgoda, czego przykładem jest tegoroczne wdrożenie RODO w Polsce jako ogólnounijnego prawa.

Jedyne, co muszę pozostawić bez odpowiedzi – i nie ukrywam, z wielkim żalem – to świadomość, że nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie, czym będzie następca Przemysłu 4.0 i na czym będzie bazował. Na ekspansji kosmicznej, nowych źródłach energii, epokowych odkryciach z fizyki czy chemii, a może powrocie do ekologicznych źródeł? Trudno cokolwiek wyrokować.

Dziś można i trzeba mieć tylko nadzieję, że towarzysząca Przemysłowi 4.0 informatyczno-lingwistyczna globalizacja i unifikacja nie zabije dziedzictwa narodowego ani odmienności światowych kultur, różnorodnego pojmowania duchowości, religii, historii, tolerancji, że powody ekonomiczne nie przyspieszą i tak lawinowego spadku liczby używanych języków, że nie powstanie jeden standardowy niczym Wikipedia model świata, a nad władzami poszczególnych krajów całkowitą kontrolę przejmą nie roboty, ale właściciele i udziałowcy kilku największych gigantów technologii 4.0 i uznają ludzkość za jeden z wielu „zasobów”, przyjmując jako jedyne kryterium działań dobro własne, po swojemu rozumiany zysk i dążenie do całkowitego zapanowania nad światem – i ludzi, i robotów.

Patrycja Kotecka-Ziobro, dyrektor marketingu Link4

Wydanie „Polskiego Kompasu 2018” dostępne jest na stronie www.gb.pl a także w aplikacji „Gazety Bankowej” na urządzenia mobilne

Polecamy i zachęcamy do lektury tego wyjątkowego rocznika

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych