Władza Putina w końcu zagrożona?
Demonstracja opozycji w Moskwie to największe od blisko dekady wyzwanie rzucone brutalnemu systemowi politycznemu Władimira Putina i okazja dla Rosjan do głośnego protestu; to także dowód, że w Rosji wciąż jeszcze nie zanikł głos narodu - pisze prasa w USA.
Obserwowane w miniony weekend nasilenie moskiewskiego ruchu protestu dało mieszkańcom Rosji „okazję do głośnego wyrażenia pretensji związanych z gospodarczą stagnacją (kraju), brakiem politycznego wyboru i geopolityczną izolacją Kremla” - ocenia w poniedziałkowym artykule „Wall Street Journal”.
Podkreśla, że choć podczas 20 lat rządów Putina Rosja stała się „potęgą, z którą trzeba się liczyć”, to podniesienie statutu państwa na arenie międzynarodowej nie przełożyło się na podniesienie standardu życia dla zwykłych Rosjan.
Tymczasem standard ten od pięciu lat spada m.in. z powodu sankcji nałożonych na Rosję przez Zachód za jej rolę w konflikcie na Ukrainie i zajęcie Krymu, a Rosjanie borykają się ze skutkami „ślimaczego tempa wzrostu gospodarczego, spowodowanego korupcją i zbytnią zależnością (gospodarki) od wpływów ze sprzedaży ropy i gazu” - podkreśla „WSJ”.
Ocenia, że licząca dziesiątki tysięcy osób sobotnia demonstracja w Moskwie, odbywająca się w odległości zaledwie kilometra od Kremla, pokazała, że „ruch, który rozpoczął się od protestów z powodu miejskich wyborów przekształcił się w platformę dla szerokiego spektrum interesów politycznych, zarówno lokalnych, jak i krajowych”.
„WSJ” zaznacza też, że to ewentualne kolejne protesty pokażą, czy w ten sposób można zmusić władze do spełnienia publicznych żądań, czy też „sprowokują władze do podjęcia jeszcze bardziej drakońskich działań, by te protesty zakończyć”.
„Washington Post” pisze z kolei w komentarzu redakcyjnym, że „na ulicach Moskwy trwa ważny sprawdzian dla społeczeństwa obywatelskiego w Rosji”, co sugeruje, że „mimo około 20 lat autorytarnych rządów prezydenta Władimira Putina wielu ludzi w rosyjskiej stolicy nie boi mówienia pełnym głosem”.
Waszyngtoński dziennik przypomina, że Putin, „nadal wstrząśnięty po ogromnych demonstracjach przeciwko niemu w 2011 i 2012 roku, w ostatnim czasie musiał zmierzyć się z masowymi protestami, m.in. przeciwko budowie cerkwi w Jekaterynburgu (…) i mógł pomyśleć, że zdoła po prostu zepchnąć w zapomnienie niezależnych kandydatów w wyborach w Moskwie, ale się pomylił”.
Tymczasem okazuje się, że „Putin, który stworzył i podtrzymuje autorytarny system w przeważającej części tłumiący sprzeciw i konkurencję polityczną, nie zdołał całkowicie uciszyć głosu swego narodu”.
„WP” zauważa też, że w rozmowie telefonicznej Putina i prezydenta USA Donalda Trumpa, która miała miejsce podczas sobotnich protestów, poruszono temat pożarów na Syberii i handlu, ale nie demonstracji w Moskwie. „Trumpa to nie obchodzi” - konkluduje „Washington Post”.
PAP/ as/