Polskie skarby pod Andami. Historia kolekcji Radziwiłłów
Nie trzeba niczym Indiana Jones zwiedzać z pochodnią zatopionych jaskiń. Wystarczy systematycznie monitorować aukcje sztuki online i sprawdzać każdą informację od życzliwych osób - czytamy w bardzo ciekawym wywiadzie z Maciejem Radziwiłłem portal Zwiadowcahistorii.pl
W czasie II wojny światowej rodziny Potockich i Radziwiłłów posiadały wielkie kolekcje sztuki, mebli i kosztowności. Spora część z nich została zrabowana przez nazistów i Armię Czerwoną. Sporo z nich zaginęło też w wojennej zawierusze. Wydawało się, że przepadły na zawsze. Jednak dzięki zawziętości pewnych opisanych w artykule osób, udało się natrafić na peruwiańskie tropy kolekcji. Co najistotniejsze, wydaje się, że to nie koniec i bój o precjoza dopiero się zaczyna.
W Łańcucie krótko po I wojnie światowej ciekawa, choć kontrowersyjna osoba w postaci znanej jako Alfred Antoni Wilhelm Roman Potocki - syn Romana Potockiego i Elżbiety Matyldy Radziwiłł zarządzał odziedziczonym w 1921 r. zamkiem i również z nim odziedziczoną po Mikołaju Potockim z Paryża olbrzymią kolekcją. W jej zbiorach znajdowały się m.in. obrazy Goi, Canovy, Lampiego czy Scheffera, gobeliny z manufaktury Aubusson, książki z biblioteki z Tulczyna, powozy, a nawet sanki słynnej Marii Antoniny.
Wymienione zbiory pozwalały hrabiemu Potockiemu na luksusowy, wręcz ekstrawagancki styl życia. Alfred Potocki mógł też pielęgnować niezwykłe znajomości. Bywał u papieża Piusa X, cesarza Austrii Franciszka Józefa, prezydenta I. Mościckiego, marszałka J. Piłsudskiego, prezydenta USA F. D. Roosevelta, premiera Francji G. Clemenceau czy w pałacu Buckingham w Londynie. Miał dobre kontakty z ówczesną hollywoodzką elitą: Glorią Swanson, Douglasem Fairbanks czy Mary Pickford. Na zamku w Łańcucie odbywały się mecze tenisa zmiennego, wystawne bale na kilkaset osób i polowania na zwierzynę. Hrabia oprócz sztuki kolekcjonował broń i rasowe konie. Uwielbiał również organizować safari do Afryki.
Jest też ciemna strona medalu - jego spotkania z Joachimem von Ribbentropem i Hermannem Göringiem, z tym drugim również w czasie II wojny światowej. Poza tym hrabia Potocki odmówił współpracy z Armia Krajową. Według niektórych relacji jest możliwe, że wspólnie z innymi osobami próbował porozumieć się rządzącymi III Rzeszą dla utworzenia okrojonego Państwa Polskiego. Jedną z głównych motywacji były oczywiście znane mu okropieństwa wojny i chęć poprawy losu wielu osób, jednak oceny historyków są różne.
Już w roku 1944 r. za wycofującymi się hitlerowcami, na Podkarpacie miały niedługo wkroczyć wojska rosyjskie. Do wielu miejsc dochodziły kolejne informacje o rabunkach i zniszczeniach dokonanych przez Armię Czerwoną. Takie wieści dotarły również do Łańcuta.
Hrabia Potocki postanowił nie zwlekać zbyt długo i ratować rodzinne kolekcje. Po wielu perturbacjach udało mu się niemożliwe. Zdobył zezwolenie od Niemców na zabezpieczenie i wywiezienie dóbr rodowych. Alfred Potocki był na tyle obrotnym człowiek, że w całej akcji uczestniczyli również niemieccy żołnierze. Jeszcze większym chyba wyczynem była sprawna organizacja ewakuacji. Był to przecież czas, kiedy wszystkie możliwe środki w pierwszej kolejności wykorzystywało wojsko niemieckie dla swoich celów. Poza tym, było wiele innych osób czy instytucji chcących ewakuować wszelki inwentarz.
Po zabezpieczaniu i spakowaniu dobytku z Łańcuta w drewniane skrzynie okazało się, że jest ich aż koło 700! Postawiono na pociąg. Większość kolekcji wyjechała pomiędzy majem a lipcem 1944 r.
Wysoko postawieni przyjaciele hitlerowskiej armii załatwili wszelkie pozwolenia, niemieccy żołnierze pomagali w transporcie – opisuje Maciej Radziwiłł.
Część zbiorów pozostała w zamku w Łańcucie. Niecodziennego fortelu użył Juliusz Wierciński, pracownik zamku. Postanowił przygotować niezbyt wyrafinowany podstęp, mianowicie powiesił na zamku szyld z napisem Nacjonalnyj muziej (Muzeum Narodowe). Żołnierze rosyjscy obawiali się przeprowadzić zmasowaną kradzież lub akcję niszczenia w państwowej instytucji bratniego kraju. Dzięki temu założenie zamkowo-pałacowe nie uległo większym szkodom.
Finalnie dzieła sztuki trafiły wraz z Alfredem Potockim do Peru.
Po jego śmierci w 1958 r. kolekcja trafiła najpierw do żony, potem do bratanka Stanisława Potockiego, nadal mieszkającego w stolicy Peru, Limie, który popadł w długi i stracił je jako zastaw niespłaconej pożyczki wobec pewnej Włoszki, z którą był w bliskiej relacji. W 2014 r. Polak zmarł bezpotomnie, a obrazy zostały w pełni przekazane owej pani, której nie wymieniono z nazwiska. Podano, że mieszka ona aktualnie we Włoszech w Mediolanie i nadal posiada rzeczoną kolekcję. Chciała je jak najszybciej sprzedać. Pani X aktualnie mieszka we Włoszech w Mediolanie. Spotkała kiedyś Adama Karola Czartoryskiego i zaoferowała mu kupno obrazów. On sam nie był zainteresowany, ale skierował ją do Macieja Radziwiłła i Michała Sobańskiego.
W sierpniu 2019 r. łącznie 20 obrazów przyleciało do Warszawy. Część z nich pochodziła z powyżej opisanego transportu, część z wystawy z Nowego Jorku z 1940 r. zorganizowanej przez Alfreda Potockiego oraz Jerzego Potockiego, ówczesnego ambasadora Polski w USA.
Co ciekawe, na wystawie tej było sporo innych niezwykle cennych obrazów takich malarzy jak Velázquez, Goya, Caravaggio czy van Dyck. Los obrazów z wystawy był nie mniej interesujący. Niektóre sprzedano, a inne zniknęły, aby pojawić się niedawno na amerykańskich aukcjach… - ustalił portal.
CZYTAJ TEŻ: Sukces międzynarodowej wystawy Radziwiłłów w Wilnie
CZYTAJ TEŻ: Premier: Polska wraca ze szczytu UE, jako wielki zwycięzca