Informacje

restauracja, zdjęcie ilustracyjne / autor: Fratria
restauracja, zdjęcie ilustracyjne / autor: Fratria

Gastronomia się buntuje na dostawców jedzenia

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 8 listopada 2020, 16:15

    Aktualizacja: 8 listopada 2020, 17:34

  • Powiększ tekst

Współpraca na linii restauracja-dostawca jedzenia do klientów może wyglądać dobrze od strony klienta, a przede wszystkim – wyspecjalizowanego dostawcy jedzenia z restauracji – ale niekoniecznie od strony samych restauracji. W branży gastronomicznej rośnie bunt przeciwko największym agregatorom – firmom, które opanowały rynek dostaw jedzenia do klientów. Szczególnie w okresie lockdownu branży, restauratorzy starają się unikać współpracy z takimi dostawcami

Czytaj też: Od dziś restauracje działają tylko „na wynos”, wyjątkiem lokale hotelowe

W gastronomii średnia rentowność to 8-12 proc. Jeśli dostawca pobiera 30 proc., to bardzo problematyczna sprawa, bo restauracji nic z tego nie zostaje albo zostaje bardzo niewiele – mówi w rozmowie z money.pl Piotr Popiński, właściciel warszawskiej Oberży Pod Czerwonym Wieprzem, restauracji Elixir i kilku innych konceptów gastronomicznych.

Uber Eats, Pyszne.pl czy Glovo (dawniej Pizzaportal) to najwięksi agregatorzy na rynku gastronomicznym; opanowali rynek dostaw jedzenia w największych miastach. Dla klienta mają wygodne rozwiązanie, pozwalające zamówić posiłek i opłacić dostawę z poziomu aplikacji. Dla restauratorów to jednak rosnący problem, bo odbiera im większość zysku ze sprzedaży.

Zareagowaliśmy od razu na wyjątkową sytuację, w jakiej znalazła się gastronomia w Polsce, i wprowadziliśmy 25 proc. zniżkę prowizji dla wszystkich restauracji korzystających z usługi dowozu realizowanej przez Pyszne.pl, czyli dla restauracji korzystających z naszych kurierów, zniesienie prowizji dla nowo zarejestrowanych, niezależnych restauracji i zniesienie prowizji przy zamówieniach z odbiorem w lokalu – mówi w rozmowie Anna Bielecka, manager PR z firmy Pyszne.pl.

Dodaje, że prowizja od zamówień powiązana jest bezpośrednio z wartością usługi, które firma świadczy dla restauracji – jest to usługa de facto marketingowa. Nasza standardowa prowizja wynosi 13 proc. – ma zastosowanie w ok. 90 proc. współprac – tłumaczy Bielecka.

Czytaj też: Gastronomia będzie odrabiać straty przez kilka lat

Restauratorzy dodają, że to tylko część kosztów współpracy. Bo agregatorzy pobierają ok. 11–13 procent od wartości zamówienia, ale do tego dochodzą inne koszty, które w efekcie windują cenę do 25–30 proc. wartości zamówienia. W normalnych warunkach gastronomia mogła sobie pozwolić na sprzedaż części posiłków bez zysku lub ze stratą, zyskiwała bowiem marketingowo, a lokal zarabiał na działalności stacjonarnej. Dziś muszą drastycznie ograniczać koszty.

Jednocześnie portale agregujące zamówienia wymagają, by cena dania w restauracji i w dostawie była identyczna. Restauracja nie może więc podnieść ceny posiłku w dostawie, co pozwoliłoby jej zrekompensować koszt współpracy z agregatorem.

Bierzemy teraz udział w platformie knajp.pl, uczestniczą w nim restauracje, które za dużo niższą opłatę mogą zachęcać gości do zamawiania u nich posiłków. Ten projekt jest robiony po kosztach. Dodatkowo odbiór zamówienia osobiście jest premiowany rabatem – mówi Popiński.

Czytaj też: Cała Polska czerwoną strefą. Salony kosmetyczne, fryzjerskie działają w reżimie sanitarnym

Tymczasem Uber Eats w dystrybuowanych właśnie komunikatach pisze, że wprowadził opcję bezpłatnego odbioru zamówienia w restauracji. Podobnie postąpiło Pyszne.pl.

Standardem jest prowizja za dostarczone restauracji zamówienia, niezależnie od tego, czy są one objęte dostawą, czy odebrane osobiście przez klienta w lokalu. Obecnie zrezygnowaliśmy z pobierania prowizji za dostarczone dla restauracji zamówienia, gdy klient odbiera jedzenie osobiście – na tym polega zmiana – tłumaczy Anna Bielecka.

Posiłek trzeba przyrządzić, zapakować, dowieźć. Realny koszt dostawy różni się oczywiście od odległości, jaką musi pokonać dostawca. To na ogół koszt od kilku do kilkunastu złotych.

Jest to zdecydowanie mniej niż to, co pobierają agregatorzy. My zresztą oferujemy również bezpłatną dostawę powyżej pewnej kwoty zamówienia – na przykład 100 złotych – przypomina Popiński.

Restauratorzy z mniejszych miejscowości, gdzie agregatorzy nie działają albo skala ich działalności jest znikoma, radzą sobie samodzielnie.

Jest to obecnie o tyle łatwiejsze, że nie wymaga nawet zatrudniania dodatkowych osób. Przez lockdown część pracowników jest bez zajęcia – na przykład kelnerzy. Wiele restauracji angażuje ich właśnie do realizowania dostaw – mówi Piotr Popiński.

Odpowiadając na pytanie o ile spadły obroty przez ostatni lockdown Piotr Popiński przypomina, że zależy to od wielu czynników. Są bowiem koncepty gastronomiczne, które radzą sobie lepiej. Pizzerie czy lokale fastfoodowe mają łatwiej i zdarzają się nawet takie, które w okresie lockdownu zwiększyły swoje obroty. Zresztą pizzerie i tak mają duże doświadczenie w dowozie, gdyż większość sprzedaży w normalnym okresie i tak generują przez dostawy - mówi.

Nieźle potrafią sobie radzić punkty gastronomiczne zlokalizowane nie w centrach miast, ale na osiedlach. Ich klienci mieszkają blisko, bez problemu odbiorą zamówienie a i dostarczenie posiłku jest relatywnie proste.

Pozostałe restauracje mają problem z małymi obrotami na dostawach, a agregatorzy wcale im nie pomagają.

W dowozie, w segmencie delivery, większość klasycznych restauracji realizuje od kilku do kilkunastu procent dotychczasowego obrotu. Olbrzymia prowizja pobierana przez agregatorów powoduje, że biznes staje się całkowicie nieopłacalny. Dla wielu restauratorów lepiej jest lokal zamknąć, niż dokładać do interesu jeszcze więcej – mówi jeden z restauratorów.

W przypadku niektórych konceptów gastronomicznych dostawa w ogóle nie jest możliwa. Mowa o drink barach, piwnych pubach, pijalniach czy klubach.

Nie zaobserwowaliśmy w ostatnich tygodniach odbiegającej od normy liczby zamówień. Natomiast liczba zgłoszeń restauracji do Pyszne.pl w październiku znacznie przewyższa liczbę zgłoszeń w tym samym miesiącu w latach poprzednich – mamy do czynienia z sytuacją analogiczną jak podczas pierwszego lockdownu w marcu. Dodatkowo obserwujemy zwiększoną liczbę aktualizacji menu – informuje Anna Bielecka.

money.pl / mt

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych