Niedorzeczne przepisy skompromitowały elektryczne bolidy
Jak dotąd, wyścigi elektrycznych bolidów organizowane były na torach ulicznych, w normalnej sieci ulic wygrodzonych na czas wyścigu. Ten wyglądał inaczej – po raz pierwszy wyścig rozegrano na prawdziwym torze w Walencji. Na 45-minutowe E-Prix wyjechały 24 bolidy, do mety nie dotarło aż 10 z nich, ale finalnie sklasyfikowano tylko 9 aut – informuje Adam Majcherek na portalu spidersweb.pl.
W Formule E każdy wyścig trwa 45 minut plus jedno okrążenie. Zgodnie z przepisami, kierowcy nie mogą zużyć w wyścigu więcej niż 52 kWh energii. Nie oznacza to jednak, że akumulatory w autach mają taką pojemność – to wyłącznie ograniczenie przepisowe, a jeśli ktoś zużyje tej energii więcej – grozi mu dyskwalifikacja.
Co gorsze, zgodnie z regułami, limit energii jest dodatkowo ograniczany podczas interwencji safety cara. Wiadomo – wówczas peleton jedzie wolniej i zużywa mniej energii. Przepisy mówią więc, że każda minuta obecności samochodu bezpieczeństwa na torze, owocuje odjęciem 1 kWh energii. W Walencji samochód bezpieczeństwa wyjeżdżał pięciokrotnie – bo kierowcy uszkodzili bolidy w kolizjach, albo przyzwyczajeni do ciasnych, miejskich torów otoczonych bandami, lądowali w żwirowych pułapkach.
Pozostała 14-ka metę przejechała, ale część ostatnie okrążenie pokonywała żółwim tempem, byleby nie przekroczyć limitu.
Zgodnie z przepisami, dyrektor wyścigu ma możliwość nie zdecydować się na redukowanie energii podczas obecności safety cara. Może też zredukować ją w mniejszym stopniu. I być może, gdyby podjął taką decyzję podczas piątego wyjazdu samochodu bezpieczeństwa, wyścig mógłby do końca być wyścigiem i nie stałby się farsą – pisze Adam Majcherek.
Spidersweb.pl/RO
CZYTAJ TEŻ: To nie były polskie produkty. 60 mln zł kary i protest Biedronki