Opinie

Pixabay / autor: fot. Pixabay
Pixabay / autor: fot. Pixabay

UE jak PRL: Energetyczne blackouty zakończą entuzjazm dla Unii?

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 3 grudnia 2021, 11:20

  • Powiększ tekst

Kiedy Polska dołączała do Unii Europejskiej tzw. Zachód jawił nam się jako kraina dobrobytu i bogactwa. Dziś niestety UE w coraz większej ilości aspektów przypomina schyłkowy PRL. I nie mam tu na myśli bynajmniej niechęci do wolności słowa i swobody ekspresji.

W roku 2004 istotnie UE była obszarem wielkiego, gospodarczego rozwoju i zarazem inicjatywą państw do której, w tamtej sytuacji, Polska z przyczyn geostrategicznych musiała należeć. Skorzystaliśmy z koniunktury międzynarodowej powstałej po naszej akcesji do NATO i wchodząc do UE, wchodziliśmy do wspólnoty państw zamożnych, które nie tyle miały podzielić swą zamożnością z nami (jak naiwnie do dziś twierdzą euroentuzjaści) co po prostu zainwestować w nasz własny rozwój, po to by zapóźniona po latach komuny Polska nie była kamieniem ciągnącym gospodarczo UE w dół. Polska zresztą te inwestycje potrafiła wykorzystać i dziś buduje własną siłę gospodarczą de facto już bez wsparcia UE, a często - wbrew jej. Bo jak inaczej nazwać ciągły spór o „praworządność” będący de facto próbą zablokowania naszego rozwoju przez UE? Podobnie jak dyrektywy, które skutecznie niszczą konkurencyjność naszych firm na zachodzie. Polska więc idzie własną drogą - owszem, nadal, chyba siłą rozpędu, broni granic UE na wschodzie (choć, tak po prawdzie, powinniśmy w sytuacji walki z naszym krajem raczej UE testować przepuszczając do Niemiec jakieś grupy migrantów i obserwować jak szybko Polska znowu stałaby się, zdaniem UE, „praworządna”), ale tworzymy też własną politykę - taktyczny, atomowy sojusz z Francją, bliskie rozmowy z Turcją - to wszystko elementy gry, po której widać, że Polska zaczyna dostrzegać, iż rozmowy z UE jako taką - nie mają już sensu. Jednak największym przebudzeniem musi być sytuacja samej UE, która uwypukliła się przy okazji… gróź energetycznych blackoutów! Cytuję:

Niektóre państwa w Unii Europejskiej przygotowują mieszkańców na ewentualność wystąpienia dłuższych przerw w dostawach energii. Szereg czynników powoduje, że dostawy prądu w tym roku nie są tak pewne, jak do tej pory. Sprawdzamy, czy i Polsce grozi czasowy niedobór prądu dla gospodarstw domowych – czytamy na portalu Bankier.pl Jednym z krajów, który zdążyły ostrzec swoich obywateli przed możliwymi brakami dostaw energii elektrycznej, czyli blackoutem, jest Austria. W listopadzie tamtejszy rząd upublicznił 4-minutowy filmik, „przygotowujący” Austriaków do możliwej awarii zasilania. W Austrii informowano o potrzebie zgromadzenia całej listy rzeczy niezbędnych, jakie pomogą w przetrwaniu blackoutu. Wśród nich znalazły się: zapas wody pitnej, latarka, zapałki, baterie, radio, apteczka, puszkowana żywność.

Co to de facto oznacza? Ano tyle, że przez ekologiczne szaleństwa, walkę z globalnym ociepleniem i absurdalną politykę kraje zachodniej UE będące nie tak dawno temu ostojami dobrobytu, teraz wchodzą na drogę PRLu, z ubożejącym społeczeństwem, wysokimi kosztami życia, niedostępnym paliwem, wreszcie - energetycznymi wygaszeniami jak ze Stanu Wojennego. UE idzie tą drogą z uporem wariata, bo przecież dysponujemy już wehikułem czasu w postaci Stanów Zjednoczonych, gdzie te ze stanów, które poszły „w zieleń” obecnie mają znacząco malejącą jakość życia i zarazem - wzrost przestępczości. A stany te nie są wcale bardziej ekologiczne, niż te 20 lat temu. Myślę, że wraz z tymi blackoutami pryśnie mit bogatej Unii Europejskiej, tak powszechny w polskiej świadomości. A to oznaczać może kopernikański zwrot w naszym podejściu tak do UE jak i innych państw, i polskiej strategii.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych