UE podejmie kolejne próby internetowej cenzury
Nie mamy się co łudzić - Unia Europejska będzie podejmowała kolejne próby cenzurowania internetu. Tylko od czujności samych obywateli UE zależy czy będziemy żyć w świecie swobodnej wymiany informacji czy też w dystopijnej rzeczywistości reglamentowanej wiedzy.
Choć Parlament Europejski odrzucił w czwartek założenia tzw. reformy prawa autorskiego to nie można mieć wątpliwości, że próby wpływania na treści w internecie, przepływ informacji, danych i co za tym idzie - wiedzy - będą nadal podejmowane. Bo i nie o prawa autorskie tu chodzi i nie o walkę z tzw. fake newsami, tylko właśnie o utrzymanie europejskich społeczeństw w stanie permanentnej niewiedzy i znieczulenia.
Nie oszukujmy się, choć UE deklaruje szczerą chęć zwalczenia z przestrzeni sieciowej tzw. fake newsów, to temat tychże nie wypłynąłby nigdy, gdyby wybory w USA wygrała Hillary Clinton. Tak, to nie teoria spiskowa czy rojenia wariata, ale logiczny wniosek po długotrwałej obserwacji rzeczywistości. Kampania wyborcza w Stanach była może i brutalna ale nie sposób powiedzieć, że fake newsy były szerzone tylko przez jedną stronę sporu na szkodę drugiej. Zarówno obecny prezydent Trump jak i pani Clinton padali ofiarami kilkudziesięciu fejkowych informacji dziennie, jednak najważniejsze, amerykańskie media jakoś dziwnie dawały wiarę tylko tym fejkom, które szkodziły jednej ze stron. Państwu pozostawiam odgadnięcie - której.
W Europie jest jeszcze gorzej. O ile w USA obywatele mogą liczyć na mniejszy lub większy ale jednak pluralizm mediów, w UE poza jakąś prawicową drobnicą media znajdują się jednoznacznie w ręku elit o raczej poprawnym politycznie widzeniu świata. I tym samym informacja o tym jak rzeczywiście wygląda np. islamska imigracja, i że nie składa się z obśmianych już sto razy „starców, kobiet i dzieci”, tylko rosłych byków ze sfałszowanymi, syryjskimi paszportami czekającymi na niemiecki, francuski czy skandynawski socjal nigdy by się nie przebiła.
Nie przebiłaby się gdyby nie internet, gdyby nie szeroko udostępniane w sieciach społecznościowych, amatorskie nagrania zaniepokojonych Europejczyków. I to właśnie te nagrania traktowane były przez polityczniepoprawny mainstream jako „fake news” (choć w istocie zaprzeczają idei fake-newsów) czy, w najlepszym wypadku jeśli już w żaden sposób rzeczywistości nie udało się zaczarować, jako materiały islamofobiczne. I to właśnie ten drugi obieg (który jakże dobrze znamy z Polski, z czasów tzw. komuny) doprowadził w UE do triumfalnego marszu wielu prawicowych ugrupowań, jeśli nie do władzy to na pewno do wysokich pozycji w sondażach.
CZYTAJ TEŻ: Czarnecki: Bitwa o reformę prawa autorskiego wygrana
I to właśnie to tak bardzo przeraża brukselskie (bo przecież nie europejskie, skoro narody Europy coraz częściej je odrzucają) elity, i dlatego też podejmują i będą podejmować dalsze wysiłki na rzecz cenzury, czy to przestrzeni medialnej czy sieciowej. Dobrze, że cenzury udało się znowu uniknąć.
Dobrze, ale czujność wciąż jest wskazana. Elity UE nie odpuszczą w tej walce i należy być uważnym, bo kolejne próby walki z wolnością słowa i przepływu informacji w sieci będą z pewnością podejmowane. Kto wie czy nie bardziej bezwzględnie niż dotychczas.