Pociąg zwany inflacją wjedzie na stację Wybory
Nikt nie chce, by światełko w tunelu okazało się lokomotywą. Światełko w tunelu już podobno widać, jednak ekonomiści nie do końca są jeszcze zgodni, czym ono jest naprawdę. Na pewno jednak kluczowy i decydujący czas tego, czy uda się zwalczyć inflację, jest właśnie teraz. Pomysłów na jej zwalczenie zaczyna ostatnio przybywać jak grzybów po deszczu. Jedne są sprawdzone i zachowawcze, inne ryzykowne, jeszcze inne trącą socjalistycznym ignoranctwem i są bardzo niebezpieczne
Z pewnością w tym wszystkim nie pomaga czas zbliżających się wyborów, bo ani ludzie do końca nie rozumieją mechanizmów inflacji i walki z inflacją, ani - jak widać - nie do końca rozumie je również część ekonomistów, którzy bardzo starają się przypodobać jednej lub drugiej stronie polityki. Dlatego trzeba kilka rzeczy wyprostować, żeby za rok, niezależnie od tego kto wygra, było jeszcze „co zbierać”.
Zacznijmy od rzeczy podstawowych: tak, główną winę za poziom obecnej inflacji ponoszą tzw. czynniki zewnętrzne – czyli pokowidowe szoki podażowe, szaleństwo cen na rynku energii i surowców, które zaczęło się dzięki gwałtownemu odmrożeniu gospodarek, a w Europie dodatkowo wykorzystał tę okazję Władimir Putin, od lat zastawiający na Unię Europejską pułapkę surowcowego uzależnienia, w którą w końcu wpadła. Tym drożej i gorzej dla Europy. I tak, Polska weszła w ten czas z nieco większą niż europejska inflacją, ale to dlatego, że o wiele lepiej i szybciej niż średnia europejska się rozwijała. Wyższa inflacja jest naturalna dla kraju z dużym wzrostem gospodarczym, a my, Polacy, dzięki jednak szybkim, celnym i dobrym decyzjom obecnego rządu przeszliśmy przez najgorsze piekło lockdownów nie tylko bez masowych zwolnień, nie tylko ze średnim najniższym bezrobociem, ale, co bardzo ważne, bez szoków i skokowych zwolnień na rynku pracy, co widać było w bardziej szczegółowych wykresach dot. bezrobocia w krajach Unii.
Trzeba też pamiętać o tym, że w ramach walki z lockdownami za pomocą luzowania ilościowego chyba nawet dzieci zdawały sobie sprawę, że skutkiem zastosowania takich środków będzie w końcu wyższa inflacja. Problem w tym, że nie pojawiła się ona w spodziewanym przez ekonomistów okresie, co uśpiło czujność dokładnie wszystkich, a zwłaszcza banków centralnych. Być może za dużo założeń klasycznej teorii ekonomii przestało się w ostatnim czasie sprawdzać, więc odtrąbiono „hulaj dusza, piekła nie ma!” i zabawa w tanie kredyty trwała dalej. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, inflacja w końcu zjawiła się, tylko nieco później i tym razem zaskoczyła ekonomistów na całym świecie tak jak zima w Polsce zawsze zaskakiwała drogowców.
Tak właśnie się dzieje, gdy zapomina się o podstawowych i sprawdzonych prawdach. Tym bardziej dziś nie można lekceważyć tej kluczowej: nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. To oznacza, że nie powstrzyma się inflacji zwiększając ilość pieniądza na rynku. By ją zwalczyć, działanie powinno być odwrotne, albo przynajmniej nie dorzucające kolejnych banknotów do ogniska licząc, że przygaszą płomień. Takie działanie nie będzie miało końca.
Procesy ekonomiczne są w pewnym sensie procesami naturalnymi. Atak inflacji jest jak gorączka, którą organizm reaguje na chorobę. Nadal rośnie inflacja bazowa i nadal rosną koszty energii. Plus jest taki, że koszty energii mają się niedługo już ustabilizować. Co dalej z inflacją bazową – tu sporo zależy od nas samych. Jeśli nie ograniczymy konsumpcji, to nie liczmy na szybki spadek inflacji. Trzeba również zaadresować kwestie energetyczne, co też rząd już robi. I tu chyba należałoby postawić kropkę, przynajmniej patrząc na składniki dzisiejszej inflacji, jeśli nie chcemy dalszego rozwoju choroby.
Niestety, nie od dziś jednak wiadomo, że nikt ci tyle nie da co opozycja obieca. To właśnie teraz jest najgorszy czas na wyścig na obietnice wyborcze. Tu do gry wchodzi odpowiedzialność za Ojczyznę. Ani obecna władza, ani opozycja, nie powinny w tym momencie grać zanadto obecną inflacją i prześcigać się w socjalnych obietnicach. Inaczej RPP będzie dalej robić, co do niej należy, czyli podnosić stopy procentowe wobec rosnącej inflacji, a to szczególnie zagrozi dwóm ważnym grupom – posiadaczom kredytów hipotecznych oraz przedsiębiorcom, a zwłaszcza eksporterom, ponieważ dalej podnosząc stopy procentowe nastąpi dla większości firm praktycznie odcięcie od finansowania kredytem bankowym – kredyty będą dla firm za drogie.
Na razie dobrym prognostykiem były sobotnie słowa Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS, który nie dał się podpuścić medialnym pomysłom na waloryzację 500+ do 700+. Przez obecną inflację lepiej przejść wcześniej niż później choćby dlatego, że jeśli będzie ona podsycana dorzucaniem kolejnych banknotów do ognia, skończy się pożarem w roku wyborczym - a to byłby już naprawdę czarny scenariusz, ponieważ dziś jest jeszcze szansa, by inflację przydusić, a im będzie ona wyższa, tym trudniej będzie ją powstrzymać przed dalszym wzrostem, nie mówiąc o odcinaniu firm od kredytów. Dlatego zarówno władza jak i opozycja w tej sprawie powinny zachować szczególną powściągliwość, nie prowokować i nie podpuszczać, by potem w roku wyborczym nie obiecywać, że jedną ręką da się zatrzymać pędzącą lokomotywę.
Maksymilian Wysocki
CZYTAJ TEŻ: Wsparcie dla kredytobiorców - posłowie chcą wydłużenia wakacji kredytowych
CZYTAJ TEŻ: Podnoszenie stóp nie działa? „Można lepiej walczyć z inflacją”
CZYTAJ TEŻ: Eksperci alarmują: Rosyjska agresja uderza w rynki żywności!