Wschód wolności
Sobotnie zdjęcia z afgańskiego Bamiyan zapierają dech w piersiach. Chata na kurzej łapce, dookoła tłum ludzi. Gdzieniegdzie śnieg, kobiety przykryte chustami, mężczyźni w futrzanych czapach. Czekają długo, czasem kilka godzin, tylko po to, aby oddać głos. W powietrzu wisi strach – talibowie obiecali atakować amatorów demokracji. W Kabulu z kolei deszcz. Największe zainteresowanie fotoreporterów zdaje się przyciągać płeć piękna, większość artykułów prasy zachodniej zdobią zdjęcia ustawionych w kolejce, skrytych pod parasolami “duszków”, przykrytych od stóp do głów, łącznie z oczami. Albo znad urny, albo z palcem umazanym tuszem, albo rozbawionych młodych Afganek, robiących zdjęcia telefonem. Entuzjazm głosujących skutecznie maskuje strach.
- Nie boję się gróźb talibów, i tak kiedyś wszyscy umrzemy. Chcę, żeby mój głos był policzkiem w twarz talibów
-– mówiła agencji AFP w dniu głosowania Laila Neyazi.
Talibowie okazali się być mocni jedynie w gębie. Najpierw grozili, a od niedzieli opowiadają, ilu to ludzi nie zabili, iluż to kart do głosowania nie spalili, jakich to oni szkód nie narobili. Jedynie fakty nie potwierdzają ich wersji. Bilans szkód to kilkanaście niegroźnych, przydrożnych bomb, kilkanaście zniszczonych kart z oddanymi głosami i trzech zamordowanych – jeden policjant i dwóch członków komisji wyborczej. Gazety ogłaszają zwycięstwo nad terrorystami. Talibowie, pomimo swej znikomej liczby skutecznie i od wielu lat terroryzują mieszkańców górzystego kraju. A kraj ten nieszczęśliwy – prześladowany komuną, nękany wojnami domowymi, gnębiony talibami. Teraz zaczynają się pojawiać pytania, czy to nie początek końca wszechwładzy talibów w Afganistanie. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale determinacja mieszkańców 42. najliczniejszego kraju na świecie zdaje się być imponująca.
Nie wiem, czy jakikolwiek inny kraj tak szybko uczył się demokracji jak Afganistan. Od amerykańskiej inwazji w 2001 roku wybory prezydenckie odbyły się dwa razy – w 2004 roku i w 2009. Zarówno pierwsze jak i drugie wygrał w tym roku ustępujący Hamid Karzai i zarówno pierwsze jak i drugie odstawały od demokratycznych standardów, pomimo obecności zagranicznych obserwatorów. Podczas pierwszych wyborów każdy mógł głosować – propozycje udziału w wyborach dostał amerykański dziennikarz Christian Parenti, któremu wręczono kilka ważnych kart do głosowania. W 2009 roku owe karty do głosowania sprzedawane były na ulicy w korzystnej cenie – ok. 10 baksów za sztukę. Do tego towarzyszące afery korupcyjne i ataki talibów. Pięć lat później, w 2014 rok uznaje się wybory za spełniające standardy. Niektórzy mówią, że to kwestia ustępującego Hamida Karzai, którego czas już dobiegł końca, a wraz z nim odchodzą „jego” standardy.
Afganistan to kraj zgnębiony i zapomniany, gdyby nie amerykańska inwazja media na świecie mówiłyby o nim, tyle co o Timorze Wschodnim, Burundi, czy Togo. Jeszcze pod koniec lat 50. nie było tam właściwie dróg. Krajobraz Afganistanu z tamtych lat wspaniale opisuje Ryszard Sługocki w książce „Od Wisły do Rzeki Perłowej” - według niego drogi ciężko było odróżnić od pustyni, samochody pojawiały się na nich raz na kilka dni, a każda awaria w podróży oznaczała najczęściej śmierć. Według IMF to 10. najbiedniejszy kraj na świecie. Według HDI to jeden z najmniej rozwiniętych socjoekonomicznie krajów. Ciężki klimat, ciężkie ukształtowanie terenu, terror talibów sprawiły, iż Afganistan spisano na straty. Zaliczony do krajów czwartego świata, czyli takich, na których postawiliśmy krzyżyk, takich które są biedne i biedne pozostaną, bo nie mają perspektywy rozwoju. Z jednej strony nie ma się czemu dziwić – w Afganistanie tylko jedna na dziesięć kobiet jest piśmienna, co 2 godziny (jedna na 50) umiera ciężarna, jedna dziesiąta dzieci nie dożywa piątych urodzin. Co druga dziewczynka zaręcza się (a raczej jest zaręczana) w wieku 10 lat, a 60% jest zamężna w wieku 16 lat. Przeciętny Afgańczyk spodziewa się żyć 47 lat, co plasuje ich w tabeli na 7 miejscu od końca. Co ciekawe, dokoła nich są tylko państwa afrykańskie, następne państwo nieafrykańskie jest dopiero na 41. miejscu i jest to Timor Wschodni. Jednak, czy na pewno nie mają szans na rozwój?
Pomimo trwającej od 2001 roku wojny wiele się w Afganistanie zmieniło. Abstrahując od zupełnie innego nastawienia obywateli, którzy przestali się panicznie bać talibów i poczuli bluesa wolności, ekonomia nabrała tempa. Przy okazji wyborów w 2009 roku BBC opublikowało raport, co zmieniło się tam na przestrzeni 8 lat, od czasu amerykańskiej inwazji i mianowania Hamida Karzai na przewodniczącego kraju, a później wybranego w wyborach prezydenckich '04. Okazuje się, że w 2009 roku aż 54% ankietowanych oceniało swoją sytuację materialną lepiej niż w 2001 roku. W 2006 roku aż 42% gospodarstw domowych nie miało dostępu do prądu, w 2009 odsetek ten zmalał do 0,33. W 2005 roku tylko 37% młodzieży uczęszczało do szkół, w 2009 to już 52%. A i dróg przybyło – w roku 2011 było już prawie 19 tysięcy kilometrów dróg utwardzonych, co oznacza prawie 7 tysięcy więcej niż w 2006.
Pomimo w dalszym ciągu napiętej sytuacji w kraju, coś się zmienia. Wybory przebiegły nad wyraz spokojnie i na stan obecnej wiedzy uczciwie. To będzie pierwsze demokratyczne przejęcie władzy na górzystej, afgańskiej ziemi. W wyborach uczestniczyło blisko 60% uprawnionych do głosowania, pośród których dwie trzecie to ludzie młodzi, poniżej 25 roku życia. To oni są najbardziej głodni zmian, chcą budować społeczeństwo na wzór demokratyczny – bez zastraszania, nędzy i braku perspektyw. Wyniki pierwszej tury dopiero 24 kwietnia, a szykująca się druga tura 28 maja, jednak niezależnie od tego kto wygra jedno jest pewne – w duszach mieszkańców najbiedniejszego kraju Bliskiego Wschodu zaczyna hulać wolność.
--------------------
Polecamy wSklepiku.pl!
"Historia państw świata w XX i XXI wieku. Afganistan"