Dopaść obywatela
Felieton opublikowany na serwisie Stefczyk.info
Publicyści i komentatorzy narzekają, że Polacy nadal nie traktują swojego państwa jako swojego, jako dobra wspólnego o które wszyscy powinni dbać. Że mają do niego podejście chytrego niewolnika co to zrobi tylko tyle, ile trzeba żeby nie dostać batem – a jak nadzorca nie patrzy to i coś chętnie zniszczy albo ukradnie. I ja podzielam pogląd, że takie podejście jest fatalne dla naszych spraw publicznych. Natomiast jest zrozumiałe.
Bo ten stosunek działa w obie strony. Również państwo na każdym kroku czyha jakby tu się z obowiązku względem obywatela wymigać, względnie obywatelowi coś podwędzić. Wielu z nas przećwiczyło to na własnej skórze, w tym i niżej podpisany. Stąd właśnie, z kolejnego osobistego doświadczenia, bezpośrednia inspiracja do tego wpisu.
Otóż tuż przed Świętami dostałem do domu wezwanie do stawiennictwa w Urzędzie Skarbowym. Telefon wyjaśniający wykazał, iż powodem wezwania jest to, że według US kupując pięć lat temu mieszkanie za mało za nie zapłaciłem.
Pomińmy, że mogę się w US skutecznie stawić wyłącznie w dni pracujące w godzinach pracy. W końcu po coś te dni urlopu wypoczynkowego przysługują.
Pomińmy ogólną wątpliwą sensowność sytuacji, w której kupujący umawia się ze sprzedającym na jakąś cenę, która obojgu z nich odpowiada – na to wchodzi urzędnik i mówi: nie, ustalona przez was cena jest zła, moim zdaniem powinna być wyższa/niższa.
Pomińmy też, że tym samym naczelnik miejscowego US nie mając na to żadnego konkretnego dowodu de facto rzucił mi w twarz, że jego zdaniem prawdopodobnie jestem oszustem, który poświadczył nieprawdę w dokumencie. Jestem świadom tego, że prawo podatkowe to taka barbarzyńska gałąź prawa, gdzie oszczędnie gospodaruje się instytucjami prawnymi charakterystycznymi dla narodów cywilizowanych jak np. domniemaniem niewinności.
To wszystko zostawmy na boku i skupmy się na samym terminie wszczęcia postępowania. Jakie są istotne okoliczności sprawy? Cena transakcyjna oraz średnie ceny analogicznych transakcji w danym okresie. Czy te okoliczności mogły się przez pięć lat zmienić? Oczywiście nie. Czy ustalenie ich wymaga jakiegoś skomplikowanego, wieloletniego, dochodzenia? Oczywiście nie. Co więc się przez pięć lat zmieniło, dlaczego urząd mając idealnie taką samą wiedzę co do sprawy nie wszczyna postępowania od razu po nabyciu owej wiedzy, ani po roku, ani po dwóch czy trzech, tylko po pięciu? Najprostsza odpowiedź brzmi: bo może.
A odpowiedź bardziej wyczerpująca – bo oczywiście im później postępowanie zostanie wszczęte (byle przed przedawnieniem) tym większa szansa, że podatnik w międzyczasie utracił dokumenty mogące potwierdzić jego stanowisko (np. faktury i umowy potwierdzające wykonanie remontu w mieszkaniu, które było tanie bo nadawało się do generalnego remontu). Po pięciu latach nie sposób uzyskać ze sklepów wtórników faktur, często też trudno będzie nawiązać kontakt z wykonawcami remontu. Urząd ma więc większą szansę obywatela dopaść – a czy słusznie czy niesłusznie, jaka była rzeczywista sytuacja – a kogo to obchodzi? I tak się toczy zabawa kto kogo zrobi w konia. Tu państwo obywatelowi dołoży nienależny podatek, tam obywatel oszwabi państwo wyłudzając zasiłek. Interes publiczny tudzież dobro wspólne jest kategorią zasadniczo w tej zabawie nie występującą.
Na koniec uwaga osobista, żeby nie było że się jakoś użalam. Ja akurat pewnie koniec końców się wybronię, a nawet jak nie to podatek od czynności cywilnoprawnych nie jest jakiś rujnujący. Poza tym podejmując decyzję o aktywności publicznej w roli człowieka nierozsądnego, nie umiejącego się zachować, no po prostu oszołoma – trzeba się liczyć z różnymi podobnego rodzaju niedogodnościami życiowymi. Jak mówi stare mądre porzekadło: nie myśl; jak już musisz myśleć to nie mów; jak już musisz mówić to nie pisz; jak już musisz pisać to się nie podpisuj; a jak już musisz myśleć, mówić, pisać i się podpisywać to się potem nie dziw. Toteż się nie dziwię.