Kiepski wizerunek Lidla - imperium czarnego Dietera
Gdy przed poznańską siedzibą niemieckiego koncernu Lidl ludzie manifestowali przeciwko zwolnieniom i złym warunkom pracy, marketingowcy niemieckiego kolosa gorączkowo kombinowali jak wyciszyć sprawę. Wachlarz pomysłów mieli bardzo szeroki, bo w historii Lidla zdarzały się już dużo bardziej dramatyczne wpadki...
W marcu 2008 roku wybuchła jedna z największych afer dotycząca tej niemieckiej firmy. Tygodnik „Stern” dotarł do liczących setki stron raportów prywatnych detektywów wynajętych przez Lidla do szpiegowania własnych pracowników. Raporty zawierały stenogramy z osobistych rozmów pracowników z członkami swych rodzin, kolegami z pracy z dokładnym opisem miejsca i czasu rozmów, często zupełnie banalnych.
Oto przykładowy fragment z raportu detektywa Lidla:
"Środa 24 luty 2008 roku godzina 14:05 Pani M. podczas przerwy korzysta ze swej prywatnej komórki prepaidowej i narzeka, że na koncie ma tylko 85 centów. Dodzwania się do swej przyjaciółki i umawia na wieczorne wspólne gotowanie".
Albo taki:
„Czwartek 14 lipca 2007 roku sklep w pobliżu Hanoveru godzina 10:10. Pani L. mówi Pani J., że jeszcze nigdy nie zapłaciła abonamentu za telewizję bo odbiornik jest zarejestrowany na jej rodziców, a ona mieszka z chłopakiem". Tu pojawia się rekomendacja detektywa: „pracownik podwyższonego ryzyka”.
Dalej:
„Piątek, 23 sierpnia 2007 roku, sklep w Hamburgu godzina 17:10. Związek Pana H. z Panią J. wydaje się zbyt bliski i ma cechy romansu”. Detektyw rekomenduje: „trzeba to sprawdzić".
W zasadzie większość nagranych rozmów pracowników ukrytymi mikrofonami i kamerami dotyczy spraw prywatnych. Ale to nie wszystkie raporty firm detektywistycznych, które jak się w toku dziennikarskiego śledztwa okazało należały m.in. do były oficerów STASI zawierały dokładne opisy profili psychologicznych pracowników z takimi sformułowaniami jak "średnio inteligenty", "posłuszny", "mało rozwojowy". Detektywi wynajęci przez Lidla przeprowadzali też na polecenie szefostwa kontrolowane prowokacje np. podrzucając na podłodze sklepu banknoty (5 i 10 EUR) i obserwowali reakcje pracowników. Chodziło o to czy pracownik schowa banknot do kieszeni czy odda przełożonemu.
Z kolei w Czechach wyszły na jaw takie praktyki koncernu, jak polecenie by pracownice mające okres nosiły specjalne oznakowanie po to, by przełożony wiedział dlaczego pracownica częściej korzysta z toalety. Lidl musiał za to wypłacić poszkodowanym pracownikom miliony euro odszkodowania w związku z zarzutami łamania prawa.
Tak oto Lidl, który obsesyjnie dbał by jakiekolwiek informacje o firmie oraz właścicielu nie wyciekały na zewnątrz, nagle stanął w obliczu wizerunkowej katastrofy. Firmie nie pomagały krążące plotki na temat jej właściciela, którego ostatnie zdjęcie pochodziło z przełomu lat 60. i 70. To wywołało nawet pomówienia, że udziałowcami koncernu jest budząca strach w Niemczech sekta scjentologów. Jaka jest prawda na temat firmy, która dokonuje błyskawicznej ekspansji na polskim rynku ale i w Europie? Otóż dwa niemieckie giganty Lidl i Kaufland należą do niemieckiej Schwarz Gruppe. Założona w latach 70. przez przedsiębiorcę z Badenii Wirtenbergii - Dietera Schwarza firma, to dziś państwo w państwie z 74 mld EUR przychodów i 315 tys. pracowników. Sam Dieter Schwarz z majątkiem 20 mld euro jest 23 najbogatszą osobą na świecie. Mieszka w małej miejscowości Neckarslum z żoną Franciszką (mają dwoje dzieci). Przez lata wszelkie informacje na jego temat były pilnie strzeżone. Było to związane między innymi z ryzykiem porwania. Lata 70. i 80. to czas największej aktywności RAF lewicowej organizacji terrorystycznej porywającej i mordującej m.in. niemieckich biznesmenów.
Pierwszy sklep spożywczy ojciec Dietera Schwarza - Józef założył w latach 30-tych. Po jego śmierci w 1977 roku Dieter przejął kontrolę nad firmą i rozpoczął ekspansję, która trwa do dziś. Pierwszy sklep w nowej odsłonie otworzył w Ludwigshafen, postawił na ograniczoną liczbę towarów w niskiej cenie czyli sprzedaż dyskontową. Model się sprawdził. Obecnie Lidl ma bardzo mocną pozycję w Wielkiej Brytanii, Czechach, Włoszech i Hiszpanii. W Polsce mocniejsza od Lidla jest tylko portugalska Biedronka.
Lidl wydaje krocie na marketing, jego reklamy są obecne wszędzie, wynajmuje do reklam najdroższe gwiazdy. Równie głośno jest jednak o bardzo złych praktykach pracowniczych stosownych przez Lidla. Niestety szeregowi pracownicy sieci narzekają na przepracowanie, za niską obsadę na zmianie, pracę po 10-12 godzin. W zasadzie wszędzie gdzie Lidl rozpoczyna swój podbój pojawiają się zarzuty pracowników o wykorzystywanie.
W Polsce w tym roku związek zawodowy „Solidarność” złożył doniesienie do prokuratury o fałszowanie ewidencji czasu pracy przez menadżerów Lidla. We Włoszech sąd w Savonie skazał koncern za prześladowania związkowców. Brytyjskie gazety "The Times" oraz "Guardian" donosiły również o regularnym łamaniem praw pracowniczych przez Lidla na terenie Wielkiej Brytanii (m.in. zwalnianie kobiet w ciąży, zmuszanie do pracy po godzinach). Stworzono nawet Czarną Księgę Praktyk Lidla.
Warto przypomnieć, że Lidl nie wszędzie odnosi sukcesy. W 2007 roku musiał się wycofać z Norwegii ponieważ Norwegowie nie chcieli kupować w niemieckiej sieci, a nawet sprzedawać działek pod niemieckie dyskonty. Cały biznes przejęła norweska sieć.
Jest i na polskiej mapie Lidla wyjątek – to Sierakowice, bogate miasteczko na Kaszubach. Wójt tej gminy nie wpuścił na swój teren ani Biedronki, ani Lidla. Sierakowice podobnie jak całe Kaszuby stoją rodzinnymi firmami. Królują tam lokalne delikatesy Ribena. Na pytanie "Expressu Kaszubskiego" dlaczego w mieście nie ma ani Lidla, ani Biedronki (co jest już w Polsce sensacją) wójt gminy Sierakowice Tadeusz Kobiela odpowiedział:
" Sieci supermarketów zainteresowane są wyłącznie drenażem rynku ze środków. Gdyby takie sklepy u nas powstały, to my mielibyśmy u siebie od razu armię bezrobotnych. W tej chwili na naszym terenie jeden od drugiego kupuje, zamawia usługi i w ten sposób następuje obrót pieniądza. Budowa tego rodzaju marketów nie jest więc w interesie naszych mieszkańców. Jeśli ktoś bardzo chce kupować w Biedronce, czy Lidlu, może pojechać do Kartuz, czy Stężycy."
Szkoda, że takie myślenie w Polsce jest rzadkie.