Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Czy e-booki można piracić?

Maciej Pitala

Maciej Pitala

Rocznik 1985. Absolwent ekonomii Uniwersytetu Jagiellońskiego, od wielu lat zainteresowany Chinami oraz Azją. Z zamiłowania czytelnik i krytyk literatury fantastycznej. Łącząc obie pasje chętnie sięga po fantastykę naukową, która nierzadko przedstawia ciekawe spojrzenie na ekonomię. Zdecydowany i niezłomny zwolennik idei wolnościowych i wolnego rynku.

  • Opublikowano: 29 września 2014, 12:12

    Aktualizacja: 29 września 2014, 12:58

  • Powiększ tekst

Jako, że pisząc mit (próbując go obalić) chyba nie do końca wyraziłem się jasno, chciałbym więcej napisać na temat problemu „piracenia” e-booków.

Poprzednio mówiłem o mitach na temat rynku księgarskiego: Jak naprawdę wygląda rynek księgarski? Obalam mity.

Po pierwsze wszelkie porównania z rynkiem anglosaskim są bardzo wątpliwe – to całkiem inna specyfika i inny poziom finansowania rynku. Nie bardzo można porównywać cokolwiek z np. Amazon. Com. W Polsce rynek wydawniczy jest stosunkowo mały i wąski. Dlatego też wydawcy tak niechętnie podchodzą do kwestii e-booków i tak bardzo obawiają się piractwa.

Nie uważam, że ściąganie książki z Internetu to kradzież wprost, należy jednak pamiętać, że to pobranie czyjejś własności bez jego zgody. Prawo w Polsce pozwala na ściąganie e-booków w ramach dozwolonego użytku, ale nie pozwala na ich rozpowszechnianie (p2p więc odpada i ściąganie z nich jest nielegalne). Pozostaje jednak kwestia moralna. Bo choć prawo na to zezwala, to autor może sobie tego nie życzyć. Często tak właśnie jest. Autorzy nie domagają się usuwania tych treści gdyż, wiedzą, iż walczą z wiatrakami, a nie z powodu zgody na kopiowanie książki. Niektóre wydawnictwa mimo wszytko walczą z tym i blokują treści na Chomiku (chomikuj.pl) np.

Problem „piracenia” to kwestia złożona. Faktem jest, iż nie każdy kto książkę ściągnął, na pewno by ją kupił. Jednak dla pisarza czy wydawnictwa jest to stracona szansa na zysk. Przy nakładach 2-3 tyś (10 tyś to wydawniczy sukces ) każda sprzedaż ma znaczenie, a ściąganie z sieci może skutecznie ją ograniczyć.

Wiele badań wskazuje, iż ci którzy „piracą”, często gotowi są płacić za kulturę. Jednak badania te są mało specyficzne i nie wiadomo czy np. ściąganie książki nie przekłada się na wzrost sprzedanych biletów w kinie na film oparty na książce. Zdarza się wcale nie rzadko, że ktoś kto piraci książkę następnie ją kupuje lub kupi inne książki tego autora. Trudno jednak powiedzieć jak bardzo to zjawisko jest powszechne. Ponownie wracamy do kwestii zgody autora, który może sobie nie życzyć takiej formy promowania swoich książek, poprzez ściganie całych tomów z internetu. Nie ma też żadnej gwarancji, że ktoś nie zacznie ściągać po prostu kolejnych, zamiast je kupić, bo nie chce wydać 30-40 zł na tom, skoro może mieć coś darmo. Autor wtedy traci i tyle. Ani wydawcy ani autorowi nie pomoże fakt, że książka została 40 tyś. razy ściągnięta z chomika, bo tym faktem nie zapłaci rachunków, nie zapłaci drukarni i nie zapłaci redaktorowi czy grafikowi.

Nie warto też dorabiać do „piracenia” ideologii, że się jest odbiorcą kultury, że jest XXI wiek, czy że to tylko próbka. Jeśli za tą ideologią nie idzie gotowość zapłacenia, gdyby jednak książka się podobała, to jest to tylko pusta gadanina. Nie trudno znaleźć „usprawiedliwienia” dla pobierania za darmo: bo nie mam kasy, bo e-book jest trudno dostępny, bo trzeba się zalogować w sklepie, bo coś tam... Zwolennicy wolnej kultury czy liberalizacji prawa dotyczącego własności intelektualnej (sam do nich należę) mają rację, jednak tylko do momentu, w którym gotowi są jednak płacić za treści, które wykorzystują i które im się podobają inaczej szukają tylko wytłumaczenia dla pozbawiania autora należnego mu zysku. W przypadku książek zagranicznych dochodzi tłumaczenie, które kosztuje całkiem sporo. Jeśli ktoś masowo pobiera pliki z sieci, to może się okazać, że zabija sprzedaż. W przypadku literatury YA (młodzieżowej) ma to olbrzymie znacznie, bo w młodym pokoleniu świadomość, że warto by zapłacić, jest niestety najmniejsza, i jest to zjawisko najbardziej niepokojące. Dorośli „piraci” skłonni są w końcu zapłacić i kupić książkę, jednak nastolatkowie polegają głównie na treściach darmowych, a zapłacenie za papierowy odpowiednik jest dla nich już niepotrzebnym wydatkiem Spotkałem się z przypadkiem, że fan RPG podszedł do wydawcy i miał pretensje, że jego systemu RPG nie ma na Chomiku za darmo, bo wtedy mógłby to taniej wydrukować i dać autorowi systemu do podpisu (Sic!) Przynoszenie pirackich płyt CD na koncerty i prośba o autograf to norma! Więc argumenty, że piractwo nie zabija sprzedaży, choć ma pewnie podstawy, mnie do końca nie przekonuje. Co smutne ludzie nie czują ani wstydu ani wątpliwości gdy pobierają treści z internetu. Ciekawi mnie czy ci sami ludzie tak swobodnie pobierający pliki byli by równie liberalni co do prawa własności gdyby to oni byli narażeni na straty.

W przypadku rynków niszowych (czy to muzycznych czy księgarskich) piractwo może być drogą do promocji a potem zarobku dla twórcy. Wiele mało znanych zespołów wypromowało się za pomocą internetu i kopiowania treści ale ta sama droga może być szklanym sufitem gdy zafascynowani fani nie pomyślą że czasem jednak trzeba kupić (płytę lub bilet na koncert). Raporty które wykazują iż piraci najwięcej wydają na kulturę zapewne są prawdziwe ale nie określają jak struktura piracenia ma się do struktury ich wydatków, tzn czy wydają na to co piracą. Autor pojedynczej książki nie skorzysta na tym że ktoś kupi następne tomy, bo ich po prostu nie ma. Nie wyobrażam też sobie, by ktoś, kto czuje się fanem jakiegoś pisarza, nie kupił jego książki. Skoro jest fanem, winien to okazać kupując książkę, a nie jedynie ściągając ją z sieci.
Ważne jest by powstała kultura pałania za ściągane treści, by za gadaniem o wolności kultury szło płacenie za nią. Ani wydawca, ani pisarz nie robią tego charytatywnie – nie muszą i nie można od nich oczekiwać, że będą to tak robić.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych