Opinie

fot. YouTube
fot. YouTube

Owsiak, bloger i wyrok sądu - finanse fundacji dobroczynnych powinni być całkowicie jawne

Luiza Dobrzyńska

Luiza Dobrzyńska

Luiza Dobrzyńska jest pisarką, prowadzi blog "Stara Panna i Morze".

  • Opublikowano: 4 października 2014, 13:48

  • Powiększ tekst

Wszyscy znamy Jurka Owsiaka i wiemy, co robi. Jako pracownik polskiej służby zdrowia (niedługo już były pracownik, cóż, likwidacja placówki), wiem co organizacja tego człowieka robi dla pacjentów. Są szpitale, gdzie 90% całego sprzętu pochodzi od WOSP. Wszyscy powinniśmy być mu za to wdzięczni, niezależnie od podejrzeń, jakie większość z nas ma. Podejrzenia to wszakże nie jest pewność. Jeśli panu Owsiakowi zależy na dobrym imieniu swoim i fundacji, powinien postawić na pełną jawność. Nie jestem zdania, że dobroczynienie i wyręczanie Państwa w jego obowiązkach – choć chwalebne – daje komuś jakieś szczególne przywileje względem interpretacji kodeksu karnego bądź cywilnego. Prawo zawsze powinno być prawem, niezależnie od tego, jak śmiesznie to brzmi w naszym kraju.

Pomijam fakt, ze tak naprawdę nie bardzo rozumiem wyrok, który zapadł. Albo gadatliwy bloger oczernił Jurka Owsiaka, zatem winien zostać ukarany. Albo też napisał prawdę i nie powinien zostać uznany winnym, bo w żadnym demokratycznym kraju mówienie prawdy nie powinno stanowić przestępstwa. Owsiak to osoba publiczna i powinien przywyknąć do tego, że ocenia się jego postępowanie, a sąd powinien zająć się gangsterami i korupcją na wysokim szczeblu, nie zaś blogerami. Tymczasem pokrętny wyrok brzmiał: winny pomówienia, ale nie będzie ukarany. Czyli właściwie co? Dlaczego „pomówienie”, jeśli ten pan napisał prawdę? Czemu winny, bo napisał prawdę, którą należało elegancko przemilczeć?

No, nieważne, ważne że tym razem nic nietaktownemu pozwanemu nie zrobią – przypomnijmy, że oberwał już za niezgodne z oficjalną linią wypowiedzi o prezydencie i premierze. Wolność przekonań przecież mamy, choć wolność słowa to jedynie pusty frazes, bo wypowiadać wolno jedynie takie słowo, które nie urazi kogoś na wysokim szczeblu. Orzeczenie sądu, które uwolniło dociekliwego blogera, Piotra Wielguckiego, od kary za pomówienia Jerzego Owsiaka o „korzyści osobiste”, jest w zasadzie prawidłowe. Gdy przez czyjeś ręce przechodzą ogromne pieniądze, powinien być w każdej chwilki gotów do udowodnienia, że nie przylepiło mu się do palców nic ponad to, co mu się należy. Takie rozliczenie, o ile się nie mylę, co roku przedstawia chętnie opluwany przez antyklerykałów Caritas. Pan Owsiak jednak nie jest jakoś gotów. I tu dochodzimy do sedna.

Oto fragment uzasadnienia wyroku, które znalazłam w sieci: „W sytuacji, w której K wykazał, iż dochodzi do transakcji miedzy WOSP i ZM oraz ZM i MC, nie sposób realistycznie wymagać, aby oskarżony mógł przed procesem dysponować takimi danymi. Przed procesem zwrócił się w drodze email o takie informacji, ale ich nie uzyskał. Skoro nawet sąd zobowiązujący oskarżycieli do nadesłania dokumentów nie otrzymał ich, sąd nie może wymagać od oskarżonego przedstawienia takich dowodów.”

Mamy tu rzecz nie do pomyślenia w jakimkolwiek cywilizowanym państwie: sąd zobowiązuje jedną ze stron procesu by dostarczyła ważne dokumenty, a ta olewa to żądanie i NIE PONOSI Z TEGO TYTUŁU ŻADNYCH KONSEKWENCJI. Jeśli ktoś miał dotąd odrobinę wiary w polskie sądy, powinien szybko zrewidować swe przekonania.

Mała dygresja.: Ustawa o ochronie danych osobowych nie pozwala na podawanie do publicznej wiadomości danych bandziorów, gwałcicieli, szefów gangów terroryzujących całe miasteczka itp. Pozwala jednak widać na ujawnienie danych gadatliwego blogera. Nie powinno to dziwić, skoro w naszej ojczyźnie za uszkodzenie ciała skazuje się osobę napadniętą, a nie agresora. Jaki stąd wniosek? Każdy praworządny obywatel powinien jak najszybciej popełnić jakieś odpowiednio grube przestępstwo, bo wtedy znajdzie się pod ochroną prawa, nie zaś poza jego nawiasem. Szczególnie polecałabym to pensjonariuszom domów opieki, którzy – jeśli wierzyć pojawiającym się ostatnio w telewizji spotom z prośbą o wsparcie – często w swych ostatnich siedzibach, czyli DSach, nie mają nawet wanny czy prysznica. Do tego nie przyczepia się jakoś żadna organizacja, broniąca praw człowieka, zwłaszcza tego, który ową nazwę nosi tylko przypadkiem.

Powiązane tematy

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.