Donald Tusk skompromitował się w Brukseli - miał przygotować dokument, wyszła z tego dwustronicowa broszurka
W Brukseli już wiedzą kim jest Donald Tusk – kompletnie nieprzygotowanym do pracy koordynatora prac unijnych, miernym urzędnikiem. Na dodatek – określając najdelikatniej jak można - mało pracowitym.
Tusk zaliczył już wpadkę - medialną. Gdy w pewnym momencie doszło do niego, że w Brukseli nie ma obok niego milusich dziennikarzy i dziennikareczek z TVN24 i nie będzie miał mu kto słodzić, nie zorganizował konferencji prasowej. Zamiast tego wystąpił w propagandowym wywiadzie dla wewnętrznej telewizji unijnej.
Teraz przyszedł czas na kolejną wpadkę. Były premier RP nie zauważył chyba, że w Brukseli trzeba pracować. Otóż na jutrzejszy szczyt Tusk miał przygotować dokument – plan działań i poruszane problemy. No i przygotował – czterostronicowy i bardzo słaby merytorycznie.
Katarzyna Szymańska-Borginon, korespondentka radia RMF FM od wielu lat pracująca w Brukseli dowiedziała się, że urzędnicy unijni przecierali oczy ze zdumienia oglądając te niezdarne wypociny. Były one zapowiadane jako krótkie, bo taki miał być styl nowego „prezydenta” Europy – konkretna lakoniczność.
O ile lakoniczność została zachowana, to już z konkretami gorzej. Na dodatek jedna z najważniejszych kwestii dotycząca sfery sąsiedztwa Unii Europejskiej – agresja Rosji na Ukrainę, co miało być jednym z punktów szczytu - „załatwiona” została dwoma akapitami. W nich Ukraina jak i Rosja potraktowane zostały razem, bez rozróżnienia na agresora i ofiarę agresji.
Ten właśnie aspekt – potraktowanie problemu najazdu Rosji na Ukrainę po macoszemu, bardzo dobitnie pokazuje, że Tusk jest bezwolnym narzędziem Berlina. Być może nawet Niemcy nie wymagali wprost od niego elaboratu aż tak działającego na korzyść Rosji, ale Tusk najwyraźniej próbuje zgadywać ich myśli. Red. Szymańska-Borginon w innej swojej korespondencji wskazuje na kolejny element tej samej sprawy. Ukraińcom, a prezydentowi Petro Poroszence osobiście, bardzo zależało na zaproszeniu na czwartkowy szczyt unijny. Dla kraju chcącego wyrwać się z przestrzeni rosyjskich wpływów to bardzo ważne, prestiżowe wydarzenie i pozytywny sygnał dla społeczeństwa. Nic z tego. Tusk powiedział Ukraińcom: „no” (a może „nein”?).
Nie ma wątpliwości, że traktowanie „z buta” Ukraińców jest zgodne z polityką niemiecką, która woli dopieszczać Moskwę. Berlin nie może dziś tego robić zbyt otwarcie, jednak Kijowowi też nie sprzyja wiedząc, że raniłoby to „rosyjską duszę”, której komfort tak ważny jest dla niemieckich elit.
Ale od czego mają Tuska? To doskonały wykonawca brudnej, antyukraińskiej roboty. Zimny, beznamiętny „profesjonalista”.
Gdy był premierem Polski bardzo szkodził krajowi, czego gorzkie plony będziemy długo zbierać. Jednak w polityce zagranicznej paradoksalnie mógł szkodzić tylko tyle, na ile Polska jest ważnym graczem na arenie międzynarodowej. Teraz Tusk będzie mógł szkodzić polskim interesom jeszcze bardziej. Stał się bowiem realizatorem idei politycznych państwa, któremu zupełnie nie po drodze z wschodnimi interesami naszego kraju.