Jak to się robi w Ministerstwie Zdrowia czyli Twierdza Poltransplant
Działalność Poltransplantu, agendy Ministerstwa Zdrowia, cieszy się szczególnymi względami kolejnych szefów resortu, bo „do krwi ostatniej” uniemożliwiają opinii publicznej poznanie wyników przeprowadzonej kontroli. Czyżby wykryto aż tak wiele nieprawidłowości?
Poltransplantowi, którego dyrektorem jest prof. dr hab. n. med. Roman Danilewicz, podlegają m.in. rejestry dawców narządów, organizuje też m.in. konkursy na realizację świadczenia usług zdrowotnych. Wielokrotnie opisywałem dziwne przetargi i przedsięwzięcia, w których albo na pierwszym planie, albo w tle pojawia się ta agenda ministerstwa zdrowia. Od 30 czerwca 2014 r. nie mogę dostać z Ministerstwa Zdrowia wyników kontroli przeprowadzonej w Poltransplancie. Stanowisko rzecznika MZ ewoluowało, ale zawsze sprowadzało się do stwierdzenia, że „trwa sporządzanie raportu pokontrolnego”.
Kontrola w Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnym ds. Transplantacji Poltransplant dotyczyła oceny prawidłowości procesu kontraktowania świadczeń zdrowotnych na 2013 r. w zakresie Doboru Niespokrewnionych Dawców Szpiku przez Poltransplant oraz realizacji umów zawartych w tym zakresie (okres objęty kontrolą: IV kwartał 2012 r. – 2013 r.) oraz oceny prawidłowości funkcjonowania systemu informatycznego Centralny Rejestr Potencjalnych Niespokrewnionych Dawców Szpiku i Krwi Pępowinowej (okres objęty kontrolą: 2011 – 2013 r.).
Długa tajna kontrola
Wyniki kontroli w Poltransplancie są niezwykle ciekawe, co wiem z nieoficjalnych źródeł. Jestem bardzo ciekaw, jak kontrolerzy wyjaśnią zatrudnienie Jolanty Żalikowskiej-Hołoweńko, która jest wicedyrektorem „od dawna” i odpowiada za sprawy organizacyjno-finansowe. Przewodniczyła wielu komisjom konkursowym, ale na swoim stanowisku znalazła się nie wiadomo, w jaki sposób. Konkurs, który powinna wygrać, by objąć to stanowisko, ogłoszono po artykule na portalu wpolityce.pl kilkanaście miesięcy temu.
Przez kilka lat ta kobieta pełniła swoją funkcję niezgodnie z przepisami. To za jej „dyrektorowania” w 2012 roku wybuchł skandal w związku z konkursem ogłoszonym przez Poltransplant na „udzielenie zamówienia na realizację świadczeń zdrowotnych w 2013 roku w zakresie Doboru Niespokrewnionych Dawców Szpiku”.
Konkurs ogłoszony przez Poltransplant musiał zostać powtórzony. Okazało się bowiem, że komisja konkursowa dopuściła do udziału Fundację na rzecz Chorych z Chorobami Krwi. Fundacja nie miała w czasie składania oferty niezbędnego pozwolenia Ministra Zdrowia na testowanie komórek, tkanek i narządów. Nie miała również zgodnie z polskim prawem zarejestrowanego laboratorium. Nie działało ono w miejscu, które deklarowała w dokumentach złożonych do konkursu - czyli przy ul. Marszałkowskiej 3/5 w Warszawie. Oferta zatem była nieprawidłowa. Członkowie komisji konkursowej rekomendowali Dyrektorowi Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego do Spraw Transplantacji Poltransplant zawarcie umów z pięcioma podmiotami - w tym również z Fundacją na Rzecz Chorych z Chorobami Krwi na realizację świadczeń zdrowotnych w 2014 r. Te podmioty miały poszukiwać dawcy szpiku dla chorego na białaczkę. Fundacja dostała zgodę (i zapewnione 400 tys. złotych) na wykonanie 20 procedur znalezienia niespokrewnionych dawców szpiku dla chorych na nowotwory krwi.
Brak laboratorium fundacji stwierdzają po kilku miesiącach kontrolerzy. Dlaczego Poltransplant postanowił przekazać publiczne pieniądze bez jakiegokolwiek konkursu? I komu? Na te pytanie nie chciała nawet znaleźć odpowiedzi prokuratura, która szybko umorzyła śledztwo w tej sprawie.
Prokurator Karol Węgrzyn z Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście umorzył śledztwo w tej sprawie z powodu… „braku znamion czynu zabronionego”. Okazuje się, że Polsce złożenie nieprawdziwego oświadczenia przez fundację, która ubiegała się o sporo pieniędzy (publicznych) od Poltransplantu, i skłamała, że ma laboratorium do badania krwi, nie jest przestępstwem.
Przecieki z ministerstwa
Ministerstwo Zdrowia kontroluje Instytut Fizjologii i Patologii Słuchu, którym kieruje światowej sławy otolaryngolog prof. Henryk Skarżyński. Wyników kontroli jeszcze nie ma, ale prasa publikuje już zarzuty pod adresem profesora. - Kontrola się nie skończyła, ale ktoś wywiera presję, żeby jej wyniki były jednoznacznie negatywne dla Instytutu - ocenia urzędnik Ministerstwa Zdrowia w wypowiedzi dla – uwaga! – Gazety Wyborczej. Teraz urzędnicy resortu, kierowanego (?) przez ministra Arłukowicza, któremu asystuje Sławomir Neumann sprawdza, czy nie doszło do wycieku dokumentów z kontroli.
Oficjalnie Krzysztof Bąk, rzecznik ministerstwa, pytany, czy sformułowano jakieś zarzuty wobec Instytutu i prof. Skarżyńskiego, odpowiada „Gazecie Wyborczej”: - Kontrola jeszcze trwa, raport końcowy zostanie wysłany do kontrolowanego podmiotu, czyli Instytutu, a on musi się ustosunkować do ewentualnych wniosków czy zarzutów. Na razie żadnych nie ma i nie wiem, skąd dziennikarze mają informacje, że jakieś konkluzje zostały sformułowane.
Tyle rzecznik Bąk. Dziennikarze naturalnie są od tego, aby ujawniać i tropić. W tym przypadku do boju ruszyli zapewne lobbyści. Kiedy podwładnym ministra Arłukowicza jest wygodniej, to raporty z niezakończonej jeszcze formalnie kontroli „wyciekają” do mediów. Są ujawnione szybciej w przypadku prywatnych podmiotów leczniczych, niż państwowych szpitali czy instytucji podległych resortowi zdrowia.
Możliwości jest kilka. Albo Arłukowicz w ten sprawdzony sposób próbuje „przykryć” skandal i kompromitację związaną z wprowadzaniem „pakietu onkologicznego”, albo nie panuje nad podwładnymi, którzy prowadzą swoje gierki, wykorzystane przez lobbystów.
Niewykluczone także, jak spekulowała „Rz”, iż minister zdrowia chce profesora Skarżynskiego pozbawić funkcji krajowego konsultanta ds. otorynolaryngologii i odwołać z funkcji. Broni go natomiast premier Ewa Kopacz (swego czasu szefowa resortu zdrowia), która powołała profesora na krajowego konsultanta w tej dziedzinie. Lekarze otwarcie mówią, iż „pakiet onkologiczny” to prawdopodobna furtka do transferu publicznych pieniędzy z NFZ. Błędem jest między innymi zrównanie stawek za pobyt chorego w szpitalu i hostelu, na przykład w trakcie radioterapii. W obu przypadkach NFZ ma płacić ok. 150 zł za dobę. W hostelu nie potrzeba lekarza ani pielęgniarki na dyżurze. Pobyt chorego będzie dla właściciela hostelu tańszy, czyli więcej zarobi.
Tak jak w tym dowcipie: „Dlaczego pakiet onkologiczny nie będzie działać? Bo nie wszyscy onkolodzy z tytułem profesorskim zdążyli wybudować prywatne szpitale”.