Wojna walutowa rozpoczęta - czekamy na czwartek...
Z trzech zapowiadanych przeze mnie na początku roku wojen już wybuchły dwie, religijna i walutowa, czekamy na trzecią demograficzną o młodzież. Dlaczego nie krytykujemy Bundesbanku za 1971?
John Authers w sobotnim The Long Wiew Financial Tims’a „Lessons to be learnt from Switzerland doffing its cap” opisując sytuację Szwajcarii również już używa określenia „wojna walut”: „it had every reason to fight the “currency war” — keeping its currency weak — with greater fervour than others. Abandoning that fight, with inflation heading towards zero and growth low, tacitly accepts that Switzerland will have a recession.” Fale krytyki ze strony Niemiec są o tyle niezrozumiałe że przecież powyższa nie jest porównywalna z tą z maja 1971 r. kiedy to Bundesbank zrezygnował ze stałego kursu USD-Marka niemiecka. Prowadząc w efekcie w ciągu trzech miesięcy do rozbicia całego systemu z Bretton Woods co nawet przyznają Markus Brunnermeier i Harold James z Princeton University: „destroyed the entire international monetary system within three months”. Dlatego frankowicze zamiast narzekać na bezdusznych Szwajcarów chcąc naprawić swoją sytuację powinni uświadomić sobie to, że ich zobowiązanie we frankach – a nie w złotówkach – oznaczają tak naprawdę to że „grają na giełdzie”. I że robią to prawie całym swoim majątkiem, a na dodatek pożyczonym. To co się stało było oczekiwane gdyż Bank Centralny Szwajcarii jak tylko dowiedział się o decyzji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości dającej przyzwolenie na drukowanie pieniędzy przez Europejski Bank Centralny, to zrezygnował ze skupowania euro po sztywnym kursie. Niestety, ale w UE prawda i prawo coraz mniej znaczą, a zapisy wprowadzane poprzednio mogą być po krótkim czasie odmiennie odczytywane, z konsekwencjami dotykającymi wszystkich. Niezależnie że decyzja powyższa była z Niemcami uzgodniona gdyż ryzyko kraju macierzystego mają wg tego porozumienia pokrywać lokalne banki centralne a nie podatnik niemiecki. W środę ETS stwierdzając że tzw. działania QE polegające na możliwości skupowania obligacji państw eurostrefy są „konieczne” i „w zasadzie” zgodne z prawem europejskim dał zielone światło dla decyzji poluzowującej politykę monetarną strefy euro która ma być podjęta już w najbliższy czwartek 22 stycznia. Oznaczała ona będzie interwencję rynkową na skalę 1 bln euro w ciągu najbliższych lat. Już około miesiąca temu w Financial Times była podana informacja że euro jest przeszacowane na około trzydzieści procent i że toczą się zakulisowe rozmowy z Amerykanami na temat ich zgody na osłabienie wspólnotowej waluty. Aprobata miała być obwarowana działaniami w zakresie wcześniejszego pogłębienia działań zwiększających bilans EBC w ramach QE.
W tym kontekście nie należy się dziwić zarówno obserwowanemu ostatnio osłabieniu euro względem dolara, jak i decyzji Banku Centralnego Szwajcarii, który po trzech i pół latach i poniesionych stratach w wysokości $40 mld zrezygnował z bronienia kursu 1,2 franka za euro, w sytuacji spadku wartości waluty europejskiej o 12% w sytuacji kiedy stracił na bilansie aż SFr75 mld (13% PKB). Oraz w sytuacji kiedy jak dzisiaj podaje Wall Street Journal w artykule Simona Nixona „Are the Eurozone’s Pockets Deep Enough?” niestabilność euro jest tylko kwestią czasu gdy nadal jego kurs jest na poziomie o 40% przekraczającym minima długoterminowe: „the Swiss National Bank humiliatingly abandoned its efforts to cap the value of the Swiss franc rather than fight the ECB. Further instability seems inevitable: The euro is still trading 40% above its long-term lows.” Podczas gdy podobnie do przedwojennego NBP 45% udziałowców SNB jest podmiotami prywatnymi, trudno aby mógł on sobie na większe straty pozwolić kiedy i obecnie stawiają go na granicy technicznego bankructwa. Nastąpiło to w sytuacji bilans SNB wzrósł od 2008 r. o 300%, dwukrotnie szybciej od Banku Centralnego Japonii w okresie „szaleństwa” Abenomics. W efekcie stanowi on 86% szwajcarskiego PKB, w porównaniu z 60% PKB BCJ i 25% Fedu który od rozpoczęciu kryzysu wzrósł o 500% (EBC wzrósł o skromne 40%). Ta ewolucja była groźna w sytuacji gdy olbrzymie fundusze spekulacyjne mogły starać się zarobić na przewidywanych zmianach, pożyczając dolary i euro i lokując środki we frankach licząc na zyski w sytuacji wzmocnienia waluty Szwajcarii. Już na początku roku zaobserwowano największy poziom spekulacji na instrumentach pochodnych od czasu poprzedniej fali w połowie 2013 r. gdy tylko USA na rynku pochodnych wynosiła $2,4 mld.
Niemniej należy pamiętać że ta decyzja doprowadziła do strat nierezydentów którzy wg JPM pożyczyli SFr150-175 mld. Dlatego to, co powinno się dzisiaj doradzić, i to również na przyszłość: unikajmy kredytów w walutach obcych. O ile indywidualnie ciężko jest rozwiązać ten problem to w ujęciu systemowo należy nadrobić zaległości z dwudziestu lat i zmienić podejście do kwestii kredytów. Pamiętajmy, że nie ma czegoś takiego jak tzw. tani kredyt. Jeżeli kredyt ma niższe oprocentowanie, to wielkość jego spłaty musi się wahać. W przeciwnym razie wszyscy bylibyśmy milionerami, zaciągając kredyty we frankach, lokując w złotówkach. W przywróceniu sytuacji normalności olbrzymią rolę spełnia państwo. Należy wprowadzić zakaz zaciągania kredytów w obcej walucie a ściślej w obcej walucie nie będącej źródłem stałych dochodów. Należy również wprowadzić rozwiązania znane ze Stanów Zjednoczonych, polegające na tym że zobowiązania dotyczą tylko wartości zabezpieczenia. Przy przewalutowaniu wartym jest oparcie się w negocjacjach dotyczących przewalutowania między bankami a kredytobiorcami jak i odnośnie do zasad spłaty kredytów na doświadczeniach węgierskich. Najistotniejsze jest oparcie się lobby bankowemu i w żadnym wypadku nie dopłacaniu z budżetu do tych kredytów. Inaczej decyzje będą nas wszystkich dużo kosztować i powodować dalsze wypychanie młodzieży za granicę.