Skoro Ewa Kopacz nie chce budować elektrowni jądrowej to na co jej koledzy wzięli kilkaset milionów złotych?
Na jednym z briefingów prasowych przed wyjazdem do Łodzi premier Kopacz niespodziewanie oświadczyła, że „w przeciwieństwie do moich konkurentów politycznych, nie mam w tyle głowy budowy elektrowni atomowych” i dodała: „bezpieczeństwo energetyczne jest oparte na naszych surowcach naturalnych- węglu kamiennym i węglu brunatnym, koalicja PO-PSL uchwaliła również ustawę o odnawialnych źródłach energii”.
Te stwierdzenia pokazują, że premier Kopacz i kierowana przez nią Platforma wręcz rozpaczliwie poszukują głosów wyborców, i w związku z tym jest ona w stanie powiedzieć wszystko, co zdaniem jej doradców (a głównie jednego Michała Kamińskiego), może takie poparcie przynieść.
Przypomnijmy tylko, że w czerwcu 2012 roku ówczesny poseł Aleksander Grad (przez poprzednie 4 lata minister skarbu w rządzie Donalda Tuska) zrezygnował z mandatu poselskiego, a już na początku lipca rada nadzorcza PGE powołała go na prezesa spółek PGE EJ i PGE EJ 1. Obydwie spółki miały przygotować i realizować budowę pierwszej elektrowni atomowej w Polsce, a prezes Grad, otrzymał wynagrodzenie w wysokości 55 tys. zł miesięcznie. Podobne wynagrodzenia otrzymało jeszcze dwoje wiceprezesów obydwu spółek.
Ale to nie wszystko, prezesi mieli prawo także do rocznych nagród (często będących wielokrotnością tych miesięcznych wynagrodzeń) a także inne przywileje, które sumarycznie określa się często mianem tzw. złotych spadochronów.
Oczywiście obydwie spółki zatrudniają licznych pracowników z wysokimi wynagrodzeniami, a przygotowanie budowy elektrowni i wszelkie analizy z tym związane miały kosztować przynajmniej 1,5 mld zł.
Z kolei w listopadzie 2014 roku w jednym z tygodników ukazał się artykuł redaktora Mariusza Staniszewskiego pod znamiennym tytułem „Ile kosztuje stanowisko Tuska”, w którym autor wskazuje na przynajmniej 4 obszary kosztów, które ponosimy lub poniesiemy w przyszłości w związku z jego wyborem na przewodniczącego Rady Europejskiej. Jednym z nich miał być jego zdaniem wyraźne spowolnienie w sprawie budowy w Polsce pierwszej elektrowni atomowej.
Jak pisał wówczas autor, w sprawie budowy elektrowni atomowych w Polsce rząd Tuska był niezwykle optymistyczny już od początku swojego urzędowania, w 2009 roku przyjęto strategię energetyczną do roku 2030, w której wykazano konieczność budowy pierwszej elektrowni atomowej w Polsce do roku 2020.
W tym celu powołano jak już wspomniałem w ramach największego polskiego koncernu energetycznego PGE specjalną spółkę PGE EJ1, której prezesem w roku 2011 został były minister skarbu Aleksander Grad. Spółka wydawała pieniądze na różnego rodzaju opracowania związane z tą inwestycją ale od stycznia 2012 roku kiedy do Komisji Europejskiej wpłynął protest kilku niemieckich landów podpisany przez 50 tysięcy ich mieszkańców, prace nad jej budową przypominają do złudzenia „puszczanie pary w gwizdek”.
Według publikowanych przez PGE raportów ona sama i powołana przez nią do tej budowy spółka-córka PGE EJ 1 wydały na przygotowania od 2009 roku do końca 2014 roku kwotę ponad 182 mln zł (niektórzy eksperci twierdzą, że do tej pory wydano na ten projekt astronomiczną kwotę 300 mln zł).
Teraz premier Kopacz „lekko” oświadcza, że nie ma w tyle głowy budowy elektrowni atomowej, więc pojawia się pytanie czy rząd zmienił dokument „Strategia energetyczna do 2030”, a jeżeli zmienił, to na co wydano 300 mln zł i kto odpowiada za tę rażącą niegospodarność?