Gdzie zawodzi prawo tam działać musi moralność
Sprawa podniesienia tzw. ryczałtu na biura poselskie może irytować wyborców, jednak nie zanosi się na to by obecny sposób funkcjonowania biur parlamentarzystów miałby ulec zmianie. W tej sytuacji realnie wszystko zależy właśnie od nich - samych posłów korzystających z tego przywileju.
Od stycznia br. ryczałt na biura poselskie w terenie wzrósł o tysiąc złotych, do 14 tys. 200 zł. Kwota ta może robić wrażenie w państwie w którym średnia krajowa wynosi zaledwie 4635 złotych, zaś próg wysokiej zamożności przekracza zaledwie 3 proc. obywateli. Każdy jednak kto zna realia pracy naszych parlamentarzystów wie, iż pieniądze z tzw. ryczałtu w wielu ośrodkach ledwie starczają na utrzymanie lokalu, nie wspominając już o sprawnym działaniu parlamentarzysty.
Niestety - polski system parlamentarny przez swoją specyfikę sprawił, iż do Sejmu trafiają najrozmaitsi "reprezentanci" narodu. Zasiadają w ławach poselskich zarówno ludzie z przypadku, jak i fachowcy. Doświadczeni prawnicy lub przedsiębiorcy dzielą salę z nie wykazującymi intelektualnych czy profesjonalnych kompetencji partyjnymi aparatczykami, wpisującymi w stosownych rubryczkach nieśmiertelne "zawód: poseł". Co gorsza - zbyt często zdarza się, że do Sejmu nie trafiają osoby naprawdę wartościowe, na przykład doświadczeni samorządowcy czy społecznicy, zmuszeni w dalszym ciągu mozolnie pracować w terenie. Sam znam przypadek pomorskiego samorządowca, który trafił do parlamentu w wyborach 2015 roku, choć w mojej opinii powinien w ławach poselskich zasiąść już dawno. I zresztą nie tylko on, bo związana z nim grupa doskonale przygotowanych radnych z pewnością także odnalazłaby się w parlamentarnych ławach.
Tutaj musimy jednak przejść do sedna, czyli działania biur. Niestety, jak mawiali bodaj Rzymianie, "prawo wkracza tam gdzie zawiodła moralność". W tym wypadku mamy do czynienia z sytuacją odwrotną - prawo, owszem, jest, jednak to od moralności poszczególnych posłów zależy jak będzie ono przestrzegane. I tak sam znam wypadki biur poselskich (i europoselskich) należących do posłów traktujących "ryczałt" jako drugą pensje, tylko że taką, którą nie mogą zupełnie wydać na siebie ale mogą ją przepuścić na znajomych. Każdy kto obserwował działanie polskich posłów zna niechlubne przypadki biur wynajmowanych w trudno dostępnych dla obywateli, często obskurnych lokalizacjach, które służyły tylko i wyłącznie utrzymaniu kilku kolegów bądź koleżanek za pieniądze podatników. Z drugiej strony każdy też widział na pewno doskonale funkcjonujące biura poselskie, niczym naoliwione machiny niosące pomoc obywatelom i przyczyniając się do budowy pozytywnego wizerunku danego parlamentarzysty jako fachowca i człowieka naprawdę przejmującego się losem rodaków. Plus dodajmy do tego całe spektrum przypadków pośrednich.
Niestety - obecne przepisy sprawiają, iż nie sposób wyegzekwować od posłów sensownego wydawania ryczałtu (co z kolei niesie ze sobą potrzebę stworzenia definicji tego co znaczy - sensowne). Piłka jest więc po stronie parlamentarzystów. Niestety - oręża w tej walce pozbawieni są też wyborcy, bowiem w ordynacji w której to prezes partii układa listy wyborcze poseł wartościowy, cenny dla społeczności i tym samym - rozsądnie wydający powierzone mu pieniądze może pożegnać się z Sejmem po upływie jednej kadencji przez kaprys przewodniczącego, a partyjny "działacz", mierny, bierny ale od lat - wierny zasiadać będzie w ławach poselskich przez wiele kadencji, z pożytkiem tylko dla siebie, bo przecież nie wyborców.
Sam pomysł podniesienia kwoty ryczałtu nie budzi moich zastrzeżeń - ciężko jest utrzymać sprawnie działające biuro poselskie np. w dużym ośrodku miejskim, gdzie ceny lokali są bardzo wysokie. Można jednak nakładać presję na parlamentarzystów by powoli przygotowywali się do jakichś zmian w tej materii, choć trudno tutaj o znalezienie pasującego do Polskich warunków wzorca.
Tak więc parafrazując wspomnianą wcześniej frazę w tym wypadku "tam gdzie zawodzi prawo, możemy liczyć tylko na moralność". I rozwagę.