Dlaczego nikt nie widzi upadku Europy i likwidacji Polski?
Czy podczas dzisiejszego szczytu Chiny-USA prezydenci będą rozmawiali o „parzeniu herbaty” w Bostonie czy o „paleniu opium” w Kantonie? Kiedy Polacy wyrzucą euro, CO2 i inną pseudopomoc UE do Bałtyku?
Jan Paweł II już w 1985 r. przemawiając do uczestników VI Sympozjum Biskupów Europejskich mówiąc o wyzwaniach Europy i Kościoła powiedział: „Nie można w dalszym ciągu ignorować zjawiska stopniowego spadku ilości urodzeń oraz demograficznego starzenia, ani widzieć w tym rozwiązania problemu bezrobocia. Jeśli proces demograficzny będzie nadal posuwał się w tym kierunku, to liczba ludności w Europie, która w 1960 roku stanowiła 25 procent ludności świata, spadnie w połowie przyszłego stulecia do 5 procent. Te dane skłoniły niektórych europejskich mężów stanu do mówienia o „samobójstwie demograficznym” Europy. Ta inwolucja, budząca ogólny niepokój, nas niepokoi przede wszystkim dlatego, że po wnikliwej obserwacji można w niej dostrzec poważny symptom utraty chęci do życia, utraty perspektyw otwartych ku przyszłości, a jeszcze bardziej symptom głębokiej alienacji duchowej. I dlatego musimy wciąż mówić i powtarzać: Europo, odnajdź siebie samą! Odnajdź swoją duszę!”
Obecnie prawie trzydzieści lat później jesteśmy świadkami upadku znaczenia naszego kontynentu na niwie duchowej i gospodarczej i jeszcze szybszego procesu rozbioru Polski. Gdyż jak trafnie zauważył Jamil Anderlini w artykule Financial Times’a „Group of Two” jutrzejsze spotkanie przywódcy Chin Xi Jinping’a w Kalifornii z prezydentem Obamą oznacza powstanie G2, w której miejsca dla Europy nie ma i grozi jej zajęcie pozycji jaką ma obecnie Wlk. Brytania. Przy czym ten proces następuje zdecydowanie szybciej niż ciągnący się dziesięcioleciami upadek Anglii. Wizualizacją tego procesu jest erozja znaczenia G7 w kierunku G20 i obecnie G2. Przyspieszenie jest ekspresowe gdyż upadek gospodarczy następuje w tempie wyjątkowym. Jak opisuje to Chris Giles i Kate Allen w aktualnej analizie Financial Times’a „Southeastern shift: the new leaders of global growth” właśnie w 2013 r. nastąpił historyczny przełom gdy to po okresie dominacji brytyjskiej w XIX wieku z powrotem większa część światowej produkcji jest wytwarzana w ludniejszych krajach rozwijających się. Przy czym powyższy proces ulegnie przyspieszeniu gdyż jak zakładają prognozy IMF do 2018 r. będzie następował coroczny jednopunktowy spadek udziału krajów rozwiniętych w światowym PKB, tak że udział krajów rozwijających będzie wynosił 55%. Biorąc pod uwagę skalę upadku potencjału demograficznego świata Zachodu, urbanizacja i transformacja Chin wg Richard’a Dobbas’a z McKinsey Global Institute odbywa się na skalę 100 razy większą i 10-krotnie szybciej, powodując że przyspieszenie i przemiany są tysiąckrotnie(!) szybsze od tych podczas rewolucji przemysłowej. W efekcie jak podaje Jim O’Neill z Goldman Sachs’a o ile w 1980 r. 10%-owy wzrost w Chinach był mniej istotny od 1%-owego wzrostu w USA, to obecnie aby zrównoważyć 8%-towy wzrost w Chinach USA powinny osiągnąć przynajmniej poziom wzrostu równy 4%-om. A są w kryzysie i tego nie robią, w efekcie czasy kiedy miały katar i efekcie reszta świata dostawała gorączki należą już do przeszłości.
O ile w połowie lat osiemdziesiątych kraje rozwinięte dominowały w rozwoju świata. USA stanowiły jedną trzecią przyrostu, UE 20% , Japonia 10,3%, a Kanada 2,6%, podczas gdy kraje rozwijające w sumie zaledwie 31%. Przy czym o ile prawie cała G7 (poza Francją) była w dziesiątce liderów wzrostu (Wlk. Brytania 4,2%, Niemcy 3,5%, Włochy 2,9%) to Chiny już generowały 9,9% światowego przyrostu, a dziesiątkę top krajów uzupełniała Brazylia – 4,1%, Indie – zaledwie 3,8% i Korea 3,1%. W następnym dziesięcioleciu (1992-97), po upadku komunizmu przyrost w krajach wysokorozwiniętych niemalże spada do poziomu krajów rozwijających się, 54% do 46%. Z dziesiątki krajów wypadają nie tylko Włochy, ale i Niemcy, a w Europie jedynie zostaje Wlk. Brytania z obniżonym z 4,2% do 3,8% udziałem w światowym wzroście. Podczas gdy starzejąca się Japonia spada z 10,3% do 3,8%, Kanada z 2,6% do 2%, to USA z 29,8% do 24,2%. W to miejsce Chiny niemalże podwajają swój udział do poziomu 18,9%, Indie do 6,1%, a Korea powiększa do 3,7%, podczas gdy Brazylia utrzymuje się na podobnym poziomie 3,7%. Ponadto w miejsce Niemiec i Włoch pojawia się ludne Indonezja z 3%-owym udziałem i Meksyk 2,1%.
W tym wieku ale przed kryzysem (2002-2007) kraje wysokorozwinięte wygenerowują zaledwie 1/3 przyrostu PKB. Z dziesiątki liderów wypada zarówno Kanada jak i Indonezja, a pojawia się Rosja Putina – 4,7% i Turcja Erdogana – 1,8%. Spadek o połowę udziału USA, do poziomu 12,6%, towarzyszy dalszy wzrost udziału Chin do poziomu dwukrotnie wyższego od Ameryki – 23,6% a Indii do 7,7%. Spada dalej Japonia – 2,6%, Wlk. Brytania - 2,2% i wyprzedzająca ją Brazylia – 2,3%, oraz Korea – 1,7% mająca swój udział na poziomie Meksyku – 1,6%. Aktualne dziesięciolecie (2012-17) obnaży upadek UE(„narodu niemieckiego”?) która w sumie będzie miała zaledwie 5,7% całości przyrostu światowego PKB, a jej ostatni przedstawiciel wypadnie oddając swoje miejsce powracającej Indonezji – 2,4%. Udział gospodarek rozwiniętych spadnie do 26% przyrostu światowego, przy czym aż połowa z niego będzie zasługą USA – 13,9%. Łącznie z Chinami generującymi 1/3 przyrostu światowego (33,6%) zarówno G2, jak i Indie – 9,4%, będą miały prawie połowę światowego przyrostu zwiastując powstanie światowego trójkąta USA-Chiny-Indie. W innych krajach kontynuacja – Brazylia – 2,6%, Meksyk – 1,6%, Korea – 1,8%, Turcja – 1,3% i dalszy spadek Japonii do 1,4%, oraz Rosji do 2,5%. A o „zielonej” Polsce żaden raport nie wspomina, chociaż tempo jej degradacji jest niewątpliwie odwrotnością przyspieszenia Chin.
Dlatego badając zachodzące procesy McKinsey wyrysował przemieszczanie się centrum gospodarczego świata które przez wieki znajdowało się miedzy Europą a wschodnimi Chinami na terenie Pakistanu. Podczas wielkiej rewolucji przemysłowej przeniosło się do Europy na granicę szwedzko-fińsko-norweską. Maksymalnie na zachodzie było w 1950 r. w okolicach wyspy Jan Mayen, by później pod wpływem japońskiej eksplozji gospodarczej wędrować na wschód na Oceanie Lodowatym. Ostatnio to przemieszczanie nabrało niesamowitego południowo-wschodniego przyspieszenia, centrum jest już przy ujściu Obu a za piętnaście lat już będzie nad granicą Chińską. Tak więc historia zatacza swój krąg co może być otuchą dla polskich patriotów. Bo przecież i Chiny w niedalekiej przeszłości doznawały upokorzeń przez zaborczych sąsiadów w imię cynicznie rozumianej wolności handlu i poszanowania własności, a broniący praw narodowych urzędnicy, tak jak w Polsce, dymisjonowani i skazani na zapomnienie. To w 1839 r. jeden z nich Lin Zexu nakazał podpalić i wyrzucić do morza w Kantonie 20 tyś. skrzynek opium. Mimo iż wcześniej osobiście apelował do królowej Wiktorii o to by Brytyjczycy nie „truli” Chińczyków, to w odpowiedzi Anglia zareagowała z furią, wysyłając swoje okręty wojenne. A Chiny zostały zmuszony do podpisania traktatu w Nankinie, w którym w ramach odszkodowania (pewnie za utracone mienie i dla zagwarantowania „wolności handlu”) została zmuszona do „otworzenia” pięciu „portów traktatowych” i oddania Hongkongu. W przeciwieństwie do słynnego „parzenia herbaty” w Bostonie 16.12.1773 r. opisanego jako analogiczne wydarzenie przez David’a Pilling’a w dzisiejszym artykule Financial Times’a „China’s sense of superiority and injustice is a potent mix” Lin został wysłany na wygnanie przez samych rodaków.