Bomba pod niemieckim fotelem
Przemowa prezydenta Donalda Trumpa w ONZ należała do najmocniejszych w karierze tego polityka, jednak bardziej intrygujące nawet od słów głowy amerykańskiego państwa były reakcje poszczególnych delegacji.
Polacy z zadowoleniem mogą odnotować ciepłe słowa amerykańskiego prezydenta o naszym kraju i o działaniach polskiego rządu na rzecz budowy energetycznej niepodległości, jednak wiele innych państw nie może powiedzieć tego samego. Najostrzejsze były słowa kierowane do Chin i Niemiec. Donald Trump zarysował wizję w której USA podejmą gospodarcze wyzwanie rzucone przez Chiny z kolei Niemcy oberwali za zbytnie zbliżenie z Rosją i uzależnianie swojej energetyki i polityki surowcowej od tego kraju.
Ciekawe były reakcje. Delegacja Chin wysłuchała opinii prezydenta z kamiennymi obliczami i typowym dla wielowiekowego narodu chłodem. Z kolei Niemcy odnieśli się do słów Trumpa wręcz z popisowym lekceważeniem, uśmiechając się i podśmiewując. Dobrze, że delegacja Niemiec ma dobry humor, źle że nie widzi zagrożeń, które realnie czyhają na ten kraj.
Bowiem owszem, Niemcy byli, są i będą europejskim mocarstwem - przynajmniej przez najbliższą dekadę. Jednak potęga Niemiec to potęga kolosa na nogach nawet nie z gliny ale z patyków. Patyków, pod które właśnie ktoś podkłada ogień.
Tym kimś jest zbiorowość muzułmańska, już wcześniej bardzo silna u naszego zachodniego sąsiada, teraz zyskująca pozycję dominującą. Owszem, nie posiada ona jeszcze reprezentacji w radach miast, landów czy na szczeblu centralnym ale też, bądźmy szczerzy, realną siłę ocenia się po wpływie jaki ma dana grupa na rzeczywistość a nie liczbie zajmowanych stanowisk.
A wpływ Islamu na Niemcy jest przeogromny. Politycy, poza kilkoma skrajnymi partiami, nie podejmują się otwartej krytyki islamskiej społeczności, podejście pro-imigranckie wciąż jest lingua franca niemieckiej debaty publicznej. Podczas inauguracji świątecznych jarmarków w niemieckich miastach czyta się sury Koranu i szacunek graniczący z czołobitnością wobec Islamu jest jedynym akceptowalnym społecznie podejściem. Nie wspominając już nawet o takich błahostkach jak spory przyrost naturalny wśród wyznawców Allaha, tym, że najwięcej religijnych nawróceń młodych Niemców jest właśnie na religię Proroka Mahometa z kolei sami rdzenni Niemcy mają ogromne problemy z przyrostem naturalnym.
Krótko mówiąc współczesnymi Niemcami nie rządzi już kanclerz Merkel tylko wyznawcy Proroka. Pytanie co to oznacza dla Polski.
Wbrew wizji kreowanej na prawicy islamska dominacja w zachodniej Europie nie jest dla naszego kraju niczym złym, o wiele groźniejsze są dla nas prorosyjskie ruchy konserwatywne (jak choćby rządząca Austrią Partia Wolności). Owszem, upadek Kościoła Katolickiego w zachodniej Europie boli katolików, jednak dopóki instytucja ta silna jest w naszym kraju - nie ma powodu do obaw. Tym bardziej, że kulturowo to paradoksalnie siła Kościoła może w przyszłości umożliwić nam układanie zdrowych, racjonalnych stosunków z islamską, zachodnią Europą. Kultura Islamu może pozostawać w konflikcie z Chrześcijaństwem jednak historia pokazuje, że poza sytuacjami napięcia muzułmanie szanują tych, którzy szanują własne, chrześcijańskie korzenie. Pogardą dążą tych, którzy swoich korzeni się wyrzekają. I dlatego liberalna kultura zachodu darzona jest przez Islam taką zajadłą niechęcią.
Ale zostawmy kwestie kulturowe, bo rozmawiać należy o gospodarce. A i tutaj mamy dobre wiadomości. Gospodarka Niemiec jest w dobrym stanie. Jeszcze. Jednak ze względu na zachodzące tam zmiany kulturowe, znaczne obciążenie budżetowe państwa opiekuńczego i spadek siły roboczej w ciągu najbliższej dekady sytuacja naszego zachodniego sąsiada może się pogorszyć, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę koszty ponoszone na rzecz modernizacji energetycznej, w postaci inwestowania w drogie w utrzymaniu i słabo zwracające się OZE. Problemy Niemiec to korzyść dla Polski i choć wciąż czeka nas czas kiedy Polska będzie względem Niemiec underdogiem to przyszłość nie wygląda najgorzej. Tym bardziej, że interesy z Rosją to miecz obosieczny (kto jak kto ale Niemcy powinni wiedzieć o tym najlepiej) i mogą nie gwarantować takiego sukcesu i dominacji na jaką Niemcy liczą.
Krótko mówiąc - Niemcy mogą śmiać się z wystąpienia prezydenta USA. Ale jak już zakończą żarty powinni zajrzeć pod własne fotele i rozbroić spoczywające tam bomby. Zarówno te społeczno-kulturowe jak i ekonomiczne.