Londyn już idzie własną drogą
Brytyjczycy kończą z zaciskaniem pasa. Brexit wcale im nie zaszkodzi, chyba, że negocjacje z UE zakończą się spektakularna klapą.
Z budżetu na przyszły rok, jaki Philip Hammond, kanclerz skarbu, przedstawił w tym tygodniu, wyłania się całkiem przyzwoity obraz brytyjskiej gospodarki. Hammond zapowiedział koniec polityki oszczędności. Wiele zależy od efektów negocjacji z Unią, ale jeżeli zakończą się one porozumieniem, Londyn znowu wkroczy w erę prosperity. Trudno sobie zresztą wyobrazić, że rozmowy potoczą się nie po myśli Brytyjczyków. To zbyt wytrawni gracze. Wprawdzie w wystąpieniu Hammonda pojawia się kilka sformułowań warunkowych, jest też sakramentalne stwierdzenie o przygotowanych przez Londyn planach na każdą ewentualność, ale perspektywa dla gospodarki jest optymistyczna – koniec z radykalnym oszczędzaniem na czym tylko się da. Gdyby nie przekonanie, że Londyn wyjdzie z negocjacji z UE na tarczy, pasusy o końcu ery zaciskania pasa nie brzmiałyby w wystąpieniu Hammonda tak mocno.
O tym, że Londyn już teraz przygotowuje się na rozstanie z UE na własnych zasadach, i że jest przekonany, że rozwód nie zakończy się katastrofą, świadczy chociażby to, jak Hammond potraktował w projekcie budżetu wielkie koncerny cyfrowe: każe im płacić od kwietnia 2020 roku podatki do brytyjskiej kasy. Londyn nie ogląda się już na inicjatywy międzynarodowych gremiów, które od dawna debatują nad problemem unikania płacenia podatków przez Google, Facebooka czy Amazona i ciągle nie mogą dojść do żadnych wniosków. Unia miała przygotować jedno rozwiązanie dla wszystkich, ale Londyn nie ma zamiaru na nie dłużej czekać.
Hammond uważa pop prostu, że danina wielkich koncernów cyfrowych na rzecz kraju, w którym działają, jest sprawiedliwa i Brytyjczykom najzwyczajniej w świecie się należy. A że Europa nie może się w tej sprawie dogadać… To już problem Europejczyków, nie Londynu.