Quo vadis, prognozy?
Co jakiś czas pojawiają się prognozy ekonomiczne, które wydają się ze sobą sprzeczne. I nigdy wtedy nie wiem, czy owa sprzeczność bierze się stąd, że każdy ekonomista „sobie rzepkę skrobie”, czy też może czegoś nie rozumiem?
Kiedy popatrzeć na prognozy, dotyczące wzrostu PKB, zarówno w Polsce, jak i na świecie, to wszyscy spodziewają się spowolnienia. W zależności od instytucji, która te prognozy przygotowuje, oraz od tego, jakie zapatrywania polityczne mają twórcy szacunków – bo, co doskonale widać u nas, ekonomia znowu zrobiła się polityczna – spowolnienie ma być głębsze lub płytsze, ale będzie na pewno.
Jednocześnie mimo tego spowolnienia wszyscy oczekują wzrostu stóp procentowych. To niezwykle ciekawe, bo zwykle mówi się, że rolą banku centralnego jest zabieranie ponczu, kiedy impreza się nadmiernie rozkręca, ale sytuację, w której podnosi się stopy procentowe w trakcie spowolnienia gospodarczego, można porównać tylko do zabierania krzeseł przy stole, na którym stoi waza, oczywiście bez ponczu.
Część ekonomistów twierdzi, że nie chodzi o wzrost PKB, tylko o dysparytet stóp procentowych i wynikający z tego odpływ kapitału. Sęk w tym, że ten dysparytet – w stosunku do USA – już mamy. Tam główna stopa procentowa wynosi już 2,25 proc., a w Polsce to 1,5 proc. Oczywiście, mamy osłabienie złotego w stosunku do dolara, ale zaczęło się ono już na początku roku i nie jest jakieś specjalnie wyraźne. Mimo – uwaga – wzrostu stóp procentowych oraz bardzo wysokiego wzrostu PKB w USA, co powinno wyssać kapitał z Polski, a póki co na razie wcale nie ssie.
Na dodatek kurs dolara do złotego to ponoć kurs krzyżowy, czyli wynikający z relacji między kursem euro do dolara i euro do złotego. I rzeczywiście, jeśli spojrzeć na wykresy, to zobaczymy, że kurs euro do dolara przypomina kurs złotego do dolara, bo kurs złotego do euro mniej więcej od 2011 r. jest dość stabilny.
To oznacza, że powinny nas obchodzić wyłącznie stopy procentowe w strefie euro. Rzeczywiście, są już oznaki zacieśniania polityki pieniężnej w strefie euro, ale do podwyżek stóp wydaje się daleko. Ale mimo to nie do końca jestem w stanie zrozumieć powód, dla którego mielibyśmy w okresie dekoniunktury dbać o to, aby utrzymywać kurs euro do złotego na ciągle stałym poziomie, kiedy w naszym interesie jest osłabienie naszej waluty?
To właśnie osłabienie złotego w stosunku do euro i innych walut tak dobrze posłużyło Polsce w czasie ostatniego kryzysu i nie ma potrzeby, aby z niego rezygnować. Wprost przeciwnie – warto doprowadzić do osłabienia, aby jeszcze mocniej skorzystać z efektu, polegającego na tym, że w kryzysie cena ma większe znaczenie niż w czasie ożywienia gospodarczego.
Co ciekawe, nie tylko stopy procentowe mają wzrosnąć, ale także ceny ropy naftowej. Powodem wzrostu – dla odmiany - ma być ożywienie gospodarcze. Bo właśnie wzrost gospodarczy sprawia, że rośnie zapotrzebowanie na paliwa, zwłaszcza diesel, do czego jeszcze dochodzi wzrost popytu na diesla, wynikający ze wzrostu zapotrzebowania na ten rodzaj paliwa ze strony armatorów (tak, to statki są winne temu, że diesel na stacjach kosztuje więcej niż benzyna).
Tutaj próbuje się to tłumaczyć wzrostem gospodarczym w krajach rozwijających się, bo one zużywają najwięcej paliw. Oczywiście, są przypadki, że kraje rozwijające się notują niezłe wyniki w trakcie spowolnienia u głównych potęg gospodarczych, ale jeszcze się nie zdarzyło, aby takie wyniki osiągały państwa rozwijające się globalnie. A tylko ogólny wzrost gospodarczy prowadzi do wzrostu zapotrzebowania na paliwa.
Owszem, zdarzyło się, że ceny paliw, zwłaszcza ropy naftowej, wzrosły w okresie spowolnienia gospodarczego, ale wynikało to nie tylko z obniżenia stóp procentowych do minimalnego poziomu, ale przede wszystkim z zasypywania rynków pieniędzmi przez Fed. Te pieniądze potem były inwestowane przede wszystkim w towary, co zwiększało ich ceny. No, ale to działo się w trakcie kryzysu i tuż po nim, i przy – powtarzam – niskich stopach procentowych, a te przecież mają rosnąć albo już rosną.
Trochę mnie gryzie fakt, że mam wrażenie, że prognozy dotyczące wzrostu PKB, zarówno w Polsce, jak i w Unii Europejskiej oraz na świecie, rozmijają się z prognozami na temat stóp procentowych w Polsce i na świecie, a te z kolei wydają się być sprzeczne z szacunkami cen ropy naftowej w kolejnych latach. Ale też mam nadzieję, że ta sprzeczność może być pozorna i znajdzie się proste i łatwe wyjaśnienie, którego po prostu nie znam. Bo na tym też polega uroda pracy dziennikarza ekonomicznego, że zawsze dowiaduje się czegoś nowego. Gospodarka nie jest rzeczą stałą, to układ, w którym każda nowy element zmienia i przebudowuje wszystko.