Opinie

Camp Nou / autor: Wikipedia.org
Camp Nou / autor: Wikipedia.org

Miała być zagraniczna ekspansja. Wychodzi klapa

Kamil Gieroba

Kamil Gieroba

Dziennikarz Gazety Bankowej i redaktor portalu wgospodarce.pl. W wolnym czasie pasjonat piłki nożnej i sportów walki.

  • Opublikowano: 18 listopada 2019, 11:39

    Aktualizacja: 18 listopada 2019, 15:04

  • Powiększ tekst

To nie jest łatwy czas dla hiszpańskiego futbolu. W ciągu kilku dni RFEF i La Liga doznali dwóch znaczących porażek: finansową i wizerunkową.

Stany Zjednoczone chcą, Hiszpania nie

Rok temu La Liga podpisała kontrakt z Relevent, firmą zajmującą się usługami medialnymi. Umowa ma trwać piętnaście lat, a w zapisach jest rozegranie przynajmniej jednego meczu na terenie USA w ciągu sezonu.

Po podpisaniu kontraktu włodarze La Liga od kilku miesięcy szykowali się do zagranicznej ekspansji. Planowano, by 6 grudnia na Dolphins’ Hard Rock Stadium w Miami rozegrano mecz Atletico Madryt z Villarealem. Przedstawiciele klubów wyrazili zgodę na taką możliwość. La Liga poległa jednak z RFEF (hiszpańskim związkiem piłkarskim) w sądzie.

W poprzednim sezonie nie dopuszczono także do rozegrania meczu Girony z Barceloną w Stanach Zjednoczonych. A szkoda. „L’Esportiu” wyliczyło wtedy, że Girona jako gospodarz spotkania otrzymałaby 3-4 miliony euro rekompensaty. Z kolei 1,5 tysiąca kibiców miało mieć zapewniony przelot na mecz, a osoby, którym nie udałoby się dostać na spotkanie, ale mające karnety dostaną 40% zwrotu jego kosztów. Można domyślać się, że podobnie byłoby w przypadku gospodarzy innych meczów, przykładowo wspomnianego wcześniej spotkania Atletico z Villarealem. Jednak skoro na razie nie dotrzymywane są warunki kontraktu, no to i nie będzie pieniędzy.

Dlaczego to takie ważne? Federacja do tej pory była oskarżana o rozwijanie nieuczciwej konkurencji. W końcu tylko dwa czy trzy kluby zdecydowanie przodują w finansach, są to Barcelona, Real Madryt i Atletico. Reszta jest mocno w tyle w tej kwestii. Rozgrywanie meczów w USA miało być odpowiedzią na te problemy i dofinansowanie mniejszych klubów. RFEF chyba jednak się nie podda, bo już zapowiedział, że na początku lutego wróci do prób przeniesienia jednego z meczów do Stanów.

Rodzi się także problem logistyczny. Tego typu decyzje powinny być podejmowane najlepiej przed rozpoczęciem sezonu, by kluby wiedziały, kiedy udają się do USA. To w końcu wiąże się z rezerwacją lotów, zakwaterowaniem itd.

Superpuchar czy Puchar Szejka?

8 stycznia rozpocznie się rywalizacja o Superpuchar Hiszpanii w Arabii Saudyjskiej, w zupełnie nowej formule. Zagrają w nim trzy najlepsze zespoły z ligi z poprzedniego sezonu oraz zdobywca Pucharu Hiszpanii. Zasady brzmią ciekawie.

Problemem jest sama Arabia Saudyjska. Nie jest tajemnicą, że poszanowanie praw człowieka to pojęcie niezbyt znane władzom. Tak samo kwestia swobody obywatelskiej kobiet. Głównie z tego powodu hiszpańskie telewizje nie podjęły się transmitowania rozgrywek. Kłopoty powstają także ze współpracą z prywatnymi stacjami.

To oczywiście odbije się na dochodach organizatorów. Hiszpańskie media wyliczyły także, że transmisja rozgrywek z Arabii to wysokie koszty praw TV plus dodatkowe prawa do wizerunku i innych, rzędu 250 tys. euro. W Arabii tolerowane jest także piractwo, co wykorzystują różne platformy internetowe do transmitowania meczów La Liga i Copa del Rey. RFEF chyba niezbyt się jednak tym przejmuje, bowiem na trzyletniej umowie z arabskim krajem zarobi 120 milionów euro. Straci jednak potężnie wizerunkowo. W końcu bezprecedensowe jest, by Hiszpanie, czy też inny naród nie mógł obejrzeć rozgrywek o krajowe trofea. To tak jakbyśmy nie mogli obejrzeć Pucharu Polski, bo rozegrany zostałby w Dubaju. PZPN zarobiłby potężne pieniądze, ale spadłby potężny hejt na związek.

W poprzednim sezonie Włosi grali o superpuchar w Chinach. Z kolei Superpuchar Hiszpanii odbył się w Maroku. Powoli tradycją staje się także International Champions Cup, który latem jest rozgrywany na boiskach w USA. Biorą w nim udział czołowe kluby z Europy, takie jak Barcelona, Real Madryt, Manchester City czy Paris Saint-Germain.

Ekspansja europejskiej piłki na inne kontynenty to nie jest zatem żadna nowość. To jeden z efektów globalizacji, który powoli dotyka także sport. Pytanie brzmi: gdzie jest ta granica? Czy zwiększenie dochodów za wszelką cenę powinno odbijać się na ograniczeniu możliwości oglądania ulubionych klubów?

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych