Kosztowna terapia Grety Thunberg
W szwedzkim prawie nie istnieje pojęcie władzy rodzicielskiej. Istnieje za to obowiązek opieki i odpowiedzialności za dziecko, który nałożony jest zarówno na rodziców, jak i na państwo. To ostatnie, poprzez swoje instytucje, może kontrolować życie rodzinne, a nawet ingerować w nie. Centralną tego typu placówką jest Główny Zarząd Zdrowia i Opieki Społecznej, zwany w Szwecji popularnie „socjalem”. Średnio odbiera on rocznie rodzicom kilkanaście tysięcy dzieci. Powodem są rażące (według urzędników państwowych) zaniedbania wobec nieletnich.
Kiedy w zeszłym roku do „socjalu” napłynęła obywatelska skarga, że Greta Thunberg jest poważnie zaniedbywana, np. przestała de facto wypełniać obowiązek szkolny i podróżuje po świecie bez należytej opieki, narażona na różne niebezpieczeństwa, m.in. sztormy na środku Oceanu Atlantyckiego, ojciec dziewczynki oświadczył, że walka ze zmianami klimatycznymi jest dla jego córki, cierpiącej na zespół Aspergera, formą terapii.
Mamy więc do czynienia z najbardziej kosztowną formą psychoterapii w dziejach świata. Jako placówki terapeutyczne zaangażowały się w nią najważniejsze międzynarodowe instytucje na czele z Organizacją Narodów Zjednoczonych i Unią Europejską, zaś jako terapeuci występują wpływowi politycy, tacy jak m.in. Ban Ki Moon czy Jean-Claude Juncker. W ramach oceanoterapii zafundowano dziewczynce kilka rejsów luksusowym jachtem przez Atlantyk. Norwescy parlamentarzyści uznali zaś, że najlepszą formą pomocy terapeutycznej młodej Szwedce będzie przyznanie jej pokojowej Nagrody Nobla.
Im bardziej pogłębia się terapia Grety, tym więcej przynosi ona jednak problemów psychicznych nastolatkom na całym świecie. Im więcej Greta jeździ po świecie i straszy zagładą naszej planety, tym więcej młodzieży zaczyna cierpieć na tzw. lęk klimatyczny („climate anxiety” lub „eco anxiety”). Młodzi – przerażeni, że życie na Ziemi wkrótce zniknie i są ostatnim pokoleniem w historii ludzkości – przeżywają trwałe stany lękowe i depresyjne, cierpią na psychozy i neurozy, tracą sens życia i mają myśli samobójcze. Prześladująca ich wizja zagłady porównywana jest przez psychologów do „zespołu stresu pourazowego”. Zjawisko to, coraz bardziej rozpowszechnione w krajach Zachodu, opisała niedawno na łamach „Sieci” Aleksandra Rybińska.
Występując na różnych międzynarodowych forach Greta krzyczy: „Nie chcę, byście mieli nadzieję!” „Chcę, żebyście panikowali!” Nie pomaga tym wcale swym młodym słuchaczom, którzy wierzą święcie w jej słowa. Każdy psycholog powie, że czymś najgorszym dla osób z problemami psychicznymi jest odbieranie im nadziei. To droga ku przepaści. Każdy też powie, że czymś niedobrym jest uleganie panice, a więc tracenie głowy, ponieważ odbiera to zdolność racjonalnego myślenia i trzeźwego oglądu sytuacji. Do tego jednak wzywa lecząca się w ten sposób Szwedka.
Być może dla Grety bycie prorokinią zagłady i straszenie apokaliptycznymi wizjami jest jakąś formą terapii (choć wydaje się to mocno wątpliwe), jednak dla rzesz naiwnej i przewrażliwionej młodzieży jest to wpędzanie jej w jeszcze większe problemy psychiczne. Terapia Grety jest więc jeszcze bardziej kosztowna niż mogłoby się to wydawać. Odbywa się bowiem kosztem innych dzieci.
Więcej na wPolityce.pl