Lekarstwo nie może być gorsze od choroby
Cokolwiek, co zrobi rząd, będzie złe, a cokolwiek, czego nie zrobi opozycja, będzie dobre? Ale cokolwiek dalej się stanie, warto pamiętać, że – jako Polska - zrobiliśmy co trzeba i jak trzeba, czyli najlepiej jak się dało. Teraz powinno być już łatwiej, bo gospodarkę trzeba odmrozić jak najszybciej, ale też jak najbezpieczniej
Decyzja w sprawie uruchomienia kolejnego etapu odmrażania gospodarki będzie podjęta w najbliższych dniach, ale odbywa się przy zupełnie innej widowni i w zupełnie innych warunkach. Wszystko dzieje się przy skrajnie rozhuśtanych emocjach coraz bardziej znerwicowanej publiczności, która ma już zwyczajnie i po ludzku dosyć, ale w tych warunkach jest też podatna jak nigdy wcześniej na manipulację, grę na emocjach, podszepty politycznych suflerów i fake newsy. To sprawia, że i tak trudny spacer po polityczno-gospodarczo-zdrowotnym polu minowym staje się jeszcze trudniejszy, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość i apelować: „Znaj proporcjum, mocium panie”.
Czytam coraz więcej krytycznych wobec podjętej decyzji o zamrożeniu gospodarki i tzw. lockdown komentarzy i szczerze się dziwię. Oczywiście, z jednej strony rozumiem, że w przededniu wyborów zwłaszcza, ale też w sytuacji permanentnego politycznego zamordyzmu w Polsce, każda decyzja rządu jest amunicją polityczną, podchwytywaną przez tłumy. Rozumiem też, że osoby niekoniecznie kompetentne, nawet niekoniecznie inteligentne, ale dość znane, coraz częściej są nosicielami nie COVID-19, ale fake-newsów, czym potrafią uczynić znacznie większa krzywdę z racji zasięgów, jakie generuje każde ich mniej lub bardziej udane selfie. Tym bardziej szkodzą nam wszystkim, gdy swój autorytet w robieniu selfie próbują przekuć na autorytet w dziedzinie medycyny, polityki i gospodarki, posiłkując się – na ogół bezwiednie - chwytliwie spreparowanymi fake-newsami, czy wrzutkami od politycznych spin doctorów. Ale to mnie nie dziwi.
Dziwię się raczej, gdy czytam analizy ludzi – wydawałoby się myślących – którzy chyba z narcystycznych powodów i chęci zaistnienia próbują teraz mówić, że to wszystko było po nic. Nie, nie było. Ale robienie z Polski najbardziej chorego człowieka chorego świata jest już absurdalne, a takie wrażenie można odnieść analizując dyskurs w Polsce. Dlatego sądzę, że potrzebne teraz jak nigdy wcześniej jest kilka prostych prawd w kilku prostych słowach.
To prawda, że lockdown nie może trwać wiele dłużej. To nieprawda, że tylko w Polsce. W każdym kraju wyzwania i wątpliwości były i są podobne. W każdym kraju był chaos i zgadywanie na podstawie dostępnych strzępków danych o tym, co dla ogółu najlepsze. Być może to zszokuje mniej świadomych, ale lekarz też nie wie na pewno co pacjentowi dolega. Analizuje dane i stawia na ich podstawie diagnozę, czyli mówiąc wprost: zgaduje najlepiej jak potrafi. Podobnie rzecz się ma z wszelkimi analitykami. Wszyscy zgadujemy, lepiej lub gorzej. Rzecz w tym, że patrząc na dane o kolejnych zakażeniach i rozwoju epidemii w różnych krajach, my zgadywaliśmy lepiej i działaliśmy szybciej, wyciągając lepsze wnioski, wdrażając w życie lepsze rozwiązania szybciej od innych.
Nie ma krajów, które stać na zamknięcie gospodarki na rok bez popadania w gigantyczne kłopoty. Nie ma kraju, który nie znajdzie się przez to w kryzysie nawet po pół roku. Jeśli nie stać na to USA, tym bardziej nie stać na to Polski. Obecnie podejmowane decyzje o wychodzeniu gospodarek z zamknięcia „lockdownu” są nieuniknione, ale nie znaczy to, że decyzje o zamrożeniu gospodarek były błędne.
Ocaliły prawdopodobnie miliony ludzkich istnień. Ostatniego dnia marca badacze wskazywali 120 tys. żyć uratowanych dzięki tej decyzji tylko w Europie. Jeśli wziąć odsetek zachorowań z początku wybuchu epidemii w Europie, gdyby łatwo przenoszący się koronawirus zaraził np. wszystkich w Warszawie, przy braku jakichkolwiek działań, do końca roku w Warszawie mogło być ponad 11 tys. zgonów. Tak można było sądzić na podstawie danych z Chin, które okazały się zaniżone. Dziś na potwierdzonych 11 902 przypadków zachorowania na COVID-19 w Polsce notujemy 562 zgodny, co daje śmiertelność na poziomie 4,7 proc. w Polsce, a to oznacza, że jeśli np. zaraziłoby się te 100 proc. (dla uproszczenia) Warszawiaków, to w samej Warszawie na COVID-19 zmarłoby ponad 80 tys. ludzi. Warto mieć to z tyłu głowy.
Oczywiście, część polityków próbuje siać panikę wykorzystując fakt, że wcześniejsza śmiertelność koronawirusa podawana przez WHO była dwukrotnie niższa, co oczywiście musi oznaczać, że to Polska nie wykrywa wszystkich przypadków, ale to niekoniecznie prawda. Jeśli na całym świecie do soboty chorych na COVID-19 było 2 986 946, z czego zmarły 201 743 osoby, to znaczy, że globalnie śmiertelność jest jeszcze wyższa niż w Polsce i wynosi aż 6,7 proc. Tym bardziej, kolejny dowód na to, że Polska i polska służba zdrowia radzą sobie zdecydowanie lepiej, choć oczywiście można i próbować wykorzystywać te liczby w drugą stronę… tyle że nie tak działa matematyka, no chyba że przyjmie się z definicji, że liczby z Chin były wiarygodne i faktycznie śmiertelność COVID-19 wynosi tylko 1 proc. Ale tak z kolei ten świat nie działa.
I rzecz dla mnie najważniejsza: argument „Trzeba było być jak Szwecja i nic nie robić, to nie byłoby problemu z gospodarką”. Wskazywany przykład „postępowej” Szwecji, która okazała jest tak postępowa, aż nieludzka, mrozi mnie jako człowieka i przeraża jako wizja przyszłości parodii społeczeństw obywatelskich tylko z nazwy, wyzutych z sumienia. Wobec krajów skandynawskich, odkąd pamiętam, funkcjonowało behawiorystyczne wyjaśnienie niesamowitej przewagi krajów skandynawskich w latach ‘90-2000 nad resztą świata, a zwłaszcza nad najbardziej zacofanymi krajami Afryki. Tłumaczono wtedy tym, że w niesprzyjających warunkach trzeba było dbać o siebie i tak właśnie rodziły się skandynawskie silne wspólnoty, poczucie społecznej odpowiedzialności za sąsiadów i otoczenie, a w końcu silne firmy (wtedy była to przede wszystkim Nokia). Dziś wiemy, że koronawirus jest śmiertelnie groźny nie tylko – choć statystycznie przeważnie - dla osób starszych i przewlekle chorych. Szwecji niejako „na dzień dobry” starych i schorowanych skazano na śmierć. To coś, co wielu przez myśl by nie przeszło, czyli społeczna i zbiorowa eutanazja… Niemców za coś takiego cały świat wyzywałby od nazistów… Polaków za coś takiego cały świat wyzywałby od Nazistów, ale nie Szwedów. Tych liberałowie nazywają „dzielnymi wikingami”. Co się stało z tymi wspólnotami, że jednym ruchem i z taką znieczulicą zdecydowano się poświęcić starych i chorych? Wiem, że też w Polsce pojawiały się podobne głosy, choćby wśród publicystów Onetu. I na tym polu także my, Polacy i rząd polski zachował twarz, bo podobne głosy społecznej znieczulicy były względnie rzadkością.
W każdym razie, co najważniejsze, cokolwiek dalej się stanie, w Polsce zachowaliśmy się jak trzeba. Być może najprościej i najlepiej to wyjaśnić odnosząc się do wojskowości: wróg był nieznany, jego metody niejasne lub wątpliwie zbadane, przemieszczał się błyskawicznie i atakował w skupiskach ludzkich, a środków do walki z nim, podobnie jak wszędzie na świecie, po prostu brakowało. Trzeba było się wycofać, dozbroić, przeszkolić, ustalić nową taktykę działań. Najważniejsze było, by kupić sobie jak najwięcej czasu. Ten czas już się kończy, gospodarkę trzeba już odmrażać i poukładać tak procesy, by „reżim sanitarny” wszedł wszystkim nie tylko w krew, ale i w biznesowe DNA. Ale dziś mamy nieporównywalnie większą wiedzę, świadomość, środki zaradcze i nowe procedury, by uniknąć kompletnego załamania systemu. A do tego, w odróżnieniu od Szwedów, cokolwiek by się dalej nie działo, wyjdziemy z tego z twarzą i honorem godnym prawdziwie cywilizowanego człowieka. Polski rząd zrobił co się dało, by ocalić jak najwięcej Polaków. Teraz kolej na stopniowe odmrażanie gospodarki, by ocalić jak najwięcej firm.
Maksymilian Wysocki