Czy USA wchodzą w okres spowolnienia?
Kiedy Donald Trump podpisywał ustawę wprowadzającą cięcia podatkowe mówił, że amerykańska gospodarka powinna rosnąć nie 3%, a 4% lub więcej. Jego optymizm uznawany był za przesadny, jednak dane wskazywały, że faktycznie w tym roku wzrost może jeszcze przyspieszyć. Tymczasem jednak styczniowe odczyty okazały się dużym rozczarowaniem. Czy jest to zmierzch dobrej koniunktury gospodarczej w USA ?
Jedną z przyczyn tak imponującej hossy na rynkach akcji był tzw. „złoty okres” z wzrostem gospodarczym wystarczającą szybkim aby generować wzrost zyskowności spółek i wzrost zatrudnienia, a jednocześnie przy braku presji inflacyjnej i płacowej (co tym bardziej sprzyjało zyskowności i pozwalało na utrzymanie niskich stóp procentowych). Styczniowe dane z USA były zaprzeczeniem tej tendencji – inflacja okazała się wyższa niż oczekiwano, zarówno w przypadku cen producenta, jak i konsumenta, zaś dane o produkcji i sprzedaży były wyraźnie słabsze. Można szukać wytłumaczeń, początek stycznia to okres śnieżyć w USA, być może to one uderzyły w aktywność ekonomiczną. W przypadku rocznej dynamiki sprzedaży, która spadła do najniższego poziomu od sierpnia, winowajcą jest też efekt bazy, czyli dobre dane sprzed roku. Ale jednak dynamika produkcji w przetwórstwie spadła pomimo korzystnej bazy odniesienia, a sprzedaż samochodów w ujęciu rocznym spada trzeci miesiąc z rzędu. Jakby tego było mało, również regionalne wskaźniki Fed za luty dokładnie wpisują się w tę tendencję – aktywność stabilizuje się, zaś ceny bardzo szybko rosną.
To oczywiście jedynie dane za jeden miesiąc i jak już zaznaczyłem, zakłócenia mogą częściowo wynikać z pogody. Jednak przy szybko rosnącym rynkowym koszcie pieniądza (rentowność amerykańskich obligacji 10-letnich jest najwyższa od 4 lat) trudno nie mieć skojarzeń z końcowymi fazami cyklu koniunkturalnego. W przeszłości charakteryzowały się one stopniowym ochładzaniem wskaźników koniunktury i danych o produkcji i sprzedaży z wysokich poziomów, budującą się presją cenowo-płacową i szybkim wzrostem rentowności obligacji. Wszystkie te symptomy zaczynają się rysować obecnie, choć część z nich, a szczególnie pogorszenie w danych z sektora realnego, jest na bardzo wczesnym etapie. Być może te niekorzystne tendencje znikną i spowolnienie oddali się jeszcze na jakiś czas, ale warto obserwować miesięczne dane z USA, ponieważ tamtejsza gospodarka szybciej niż inne gospodarki rozwinięte podniosła się z kryzysu i również jako pierwsza może zasygnalizować zwrot w drugą stronę. Ważne będą również decyzje podejmowane w Pekinie – determinacja władz centralnych w ograniczeniu akcji kredytowej mogłaby istotnie zwiększyć prawdopodobieństwo globalnego spowolnienia, choć słychać o mocnym oporze ze strony samorządów i instytucji finansowych.
Jak na razie niepokojące symptomy z USA sprawiają, że dolar nie może odzyskać wigoru pomimo wzrostu oczekiwań na podwyżki stóp procentowych. Dziś czekają nas jeszcze dane o nastrojach konsumenckich (16:00) i raport z rynku mieszkaniowego (14:30). Obydwa są ważne, pogorszenie nastrojów często były jednym z sygnałów spowolnienia, zaś rynek mieszkaniowy musi sobie radzić z rosnącymi stopami procentowymi. Ponadto o 10:30 dane o sprzedaży detalicznej w Wielkiej Brytanii. W Polsce wczoraj poznaliśmy szacunek inflacji za styczeń – zaskoczenia nie było, ceny rosły o 1,9 proc. r/r. Słabość dolara sprzyja stabilizacji notowań złotego. Dziś o 9:10 euro kosztuje 4,1598 złotego, dolar 3,3189 złotego, frank 3,6060 złotego, zaś funt 4,6887 złotego.