Po zwycięstwie Obamy UE liczy na zacieśnienie stosunków z USA. Unijnych polityków może jednak spotkać zawód
Barack Obama cieszy się w zachodniej Europie ogromną popularnością. Jednak wynik wtorkowych wyborów do końca nie był przesądzony. Ostatecznie Obama wygrał i unijni decydenci odetchnęli z ulgą. Teraz liczą na to, że Obama zwróci większą uwagę na relacje z UE.
Ich nadzieje rozwiewają jednak eksperci. Amerykaniści są zgodni, że obecnie dla USA o wiele istotniejsze są stosunki z Chinami i Rosją. Kwestia Chin dotyczy przede wszystkim sytuacji na linii Korea Północna - Korea Południowa (która w przyszłorocznym budżecie zwiększyła budżet obronny dwukrotnie) i konkurencji gospodarczej z Państwem Środka, a także zaostrzającej się sytuacji na linii Chiny - Japonia.
Z kolei w przypadku Rosji języczkiem u wagi będzie sytuacja w Syrii. Wiadomo, że Federacja Rosyjska eksportuje pokaźne ilości uzbrojenia dla sił rządowych tego kraju (realizując jeszcze kontrakty radzieckie). Obama był rzecznikiem dyplomatycznego rozwiązania tej kwestii.
Tymczasem Unia Europejska w Stanach Zjednoczonych jest postrzegana raczej jako nadgorliwy petent - czekający na moment, gdy sytuacja gospodarcza w USA uspokoi się, aby samemu prosić o wsparcie. Dlatego Biały Dom wolał prowadzić rozmowy z przywódcami poszczególnych państw - Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, omijając struktury unijne, ukazując ich rzeczywistą słabość. Barack Obama zaś jest politykiem racjonalnym - podczas poprzedniej kampanii mógł pojechać w tournée po Europie, aby pokazać się jako człowiek rozumiejący dyplomację i politykę międzynarodową tego kontynentu. Teraz jednak sytuacja się zmieniła i prezydent USA będzie dbał przede wszystkim o interesy Stanów Zjednoczonych - a te wcale nie zależą od dobrych stosunków z pogrążoną w kryzysie UE.
Arkady Saulski