Bardziej ryzykuje klient, a nie bank
- Potrzebna jest ingerencja państwa w stworzenie narzędzia organizującego wtórny rynek kredytów hipotecznych - mówi Bogdan Chmielewski, dyrektor wykonawczy Polsko-Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej, jednej z największych unii kredytowych w USA
Polskie gospodarstwa domowe posiadające kredyt hipoteczny od kilku miesięcy z niepokojem czekają na decyzje Rady Polityki Pieniężnej. Czy jest to normalne zjawisko? RPP podnosi stopy i wraz z nimi rosną raty kredytów. Gospodarki rozwinięte zdecydowanie preferują jednak kredyty hipoteczne o stałej stopie.
BOGDAN CHMIELEWSKI: Przyznam, że byłem bardzo zaskoczony, gdy zapoznałem się z sytuacją na polskim rynku kredytów hipotecznych. Nie wyobrażam sobie, jak Amerykanie mogliby funkcjonować, gdyby w USA kredyt był udzielany na takich warunkach jak w Polsce. Nie jest to normalne, gdy oprocentowanie kredytów zmienia się praktycznie co miesiąc. Owszem, w Stanach Zjednoczonych również istnieją kredyty o zmiennych stopach procentowych, ale modyfikowane są one raz do roku, albo raz na pięć lat.
Jakie jest więc oprocentowanie długoterminowych kredytów mieszkaniowych w USA? Zmienne czy stałe?
- Dominują kredyty o stałym oprocentowaniu, o 10., 15. czy nawet 30-letnim okresie spłaty. Są też kredyty o zmiennym oprocentowaniu, z tym, że większość z nich ma w pierwszym okresie, na przykład pięciu, siedmiu czy dziesięciu lat, stałe odsetki, i dopiero potem zmieniają się one co roku. Kredyt mieszkaniowy spłacany jest w USA średnio w ciągu 7-8 lat, a to znaczy, że nawet jeżeli jego oprocentowanie jest zmienne, to i tak kredytobiorca zmieści się w pierwszym okresie, ze stałymi ratami.
Zmienne oprocentowanie mają karty kredytowe. Czy kredyty konsumpcyjne również?
- Karty kredytowe tak, ich oprocentowanie zmienia się zgodnie z decyzjami Rezerwy Federalnej, natomiast kredyty konsumencie mają stałe oprocentowanie. Na przykład pożyczki na zakup samochodu mają ustalone z góry odsetki na 3, 5 czy 7 lat.
Sytuacja w Polsce jest o tyle dziwna, że ryzyko stopy procentowej przerzucone jest nie na bank, ale na słabszą stronę umowy kredytowej, czyli na gospodarstwa domowe. Czy jest to sprawiedliwe?
- Oczywiście, że nie jest to sprawiedliwe. Spójrzmy na ten problem jeszcze z innej perspektywy, zastanówmy się, dlaczego bank centralny podnosi stopy. Robi tak dlatego, że gdy inflacja jest za wysoka, chce ją zahamować, czyli zmniejszyć dopływ pieniądza na rynek, i w związku z tym wstrzymać wydawanie nowych kredytów. Tak jest w USA, kiedy Rezerwa Federalna podnosi stopy procentowe i w ten sposób hamuje napływ nowych kredytów czyli napływ nowego pieniądza do obiegu gospodarczego. W Polsce, owszem, podwyżka stóp hamuje dopływ nowych środków, ale przede wszystkim uderza w obecnych kredytobiorców, co nie ma nic wspólnego z ograniczeniem inflacji. Te kredyty zostały już przecież udzielone! Nie jest to walka z inflacją, ale niesprawiedliwe uderzenie w obecnych kredytobiorców.
Koszty ponoszą głównie ci, którzy już te kredyty wzięli…
- Tak. A przecież celem podnoszenia stóp procentowych jest zahamowanie dopływu nowego pieniądza, a nie uderzenie w obecnych kredytobiorców, którzy nie mogą planować swoich finansów, bo ich raty rosną nagle na przykład o 100 procent.
Jak w USA działa taki stały harmonogram spłat.
- Kredytobiorca wie, jaką ratę będzie płacił przez cały okres spłacania pożyczki, albo przynajmniej przez ten pierwszy okres spłat, kiedy zagwarantowana jest stała stopa procentowa.
A co się dzieje po tym okresie?
- Istnieją ograniczenia dotyczące ewentualnych podwyżek. Nie mogą one przekroczyć na przykład 2 proc. rocznie. Kredyt nie może gwałtownie i wysoko rosnąć.
**Kredyt długoterminowy, hipoteczny, wiąże się też z pewnym ryzykiem dla banków. O tym też nie możemy zapominać. Jak banki w Stanach Zjednoczonych sobie radzą z ryzykiem stopy procentowej?
- To poważny problem, na pewno nie można zrzucać całego ryzyka na instytucje finansowe. W USA, w 1938 roku, w czasie Wielkiego Kryzysu, rząd amerykański stworzył Federal National Mortgage Association, instytucję powszechnie nazywaną Fannie Mae. Była to organizacja zajmująca się skupowaniem pożyczek o stałym oprocentowaniu od instytucji finansowych i wkładanie ich w tzw. Mortgage-Backed Securities (MBS) - hipoteczne listy zastawne. Proces ten, nazywany sekurytyzacją, polega na przekształceniu posiadanych wierzytelności (np. kredytów hipotecznych znajdujących się w portfelach banków) w papiery wartościowe przeznaczone do sprzedaży. Innymi słowy, rząd amerykański zaingerował, by stworzyć wtórny rynek na tego typu pożyczki. Jeżeli jakaś instytucja uważała, że jej ryzyko związane ze stopami procentowymi jest za duże, sprzedawała te pożyczki Fannie Mae, która je pakowała w „paczki” zawierające kredyty podobnej kategorii, kupowane przez inwestorów w formie MBS. Dzieje się tak do dzisiaj. Fannie Mae stała się w międzyczasie instytucją notowaną na giełdzie, zainwestowały w nią banki. Stworzono drugą, bardzo do niej podobną - Freddie Mac. Na rynku wtórnym kredytów hipotecznych w USA – który jest bardzo mocno rozbudowany - inwestują też prywatni inwestorzy. Dzięki dobrze prosperującemu rynkowi środki finansowe ciągle pracują, kapitał cały czas jest w ruchu. Banki o mniejszym kapitale mogą udzielać pożyczek praktyczne cały czas, gdyż kiedy je sprzedają i uzyskują za nie pieniądze, przeznaczają je na udzielenie kolejnych pożyczek. Jednym słowem, na początku potrzebna jest ingerencja państwa w stworzenie narzędzia organizującego wtórny rynek kredytów hipotecznych. Ten system potem już sam będzie pracował. W Polsce, nie wiem dlaczego, nigdy o tym nie pomyślano. Chociaż w przypadku rządów PO – PSL można się tego domyślać, bo one zawsze reprezentowały lobby bankowe. Kto w tej chwili najlepiej zarabia na tym, że rynku wtórnego nie ma? Oczywiście, banki, których sytuacja jest komfortowa, gdyż ich portfolio pożyczkowe co miesiąc zmienia oprocentowanie, i ich dochody co miesiąc również rosną. Nie jest to jednak normalne. Taki system krzywdzi przede wszystkim konsumentów, przynosi też ujemne skutki wynikające z koniecznych, zwalczających inflację, decyzji banku centralnego.
Co w takim razie z klientami, którzy zaciągnęli takie kredyty i mają problem z ich spłatą?
- Rynek wtórny dotyczy tylko kredytodawców. Polsko-Słowiańska Federalna Unia Kredytowa od czasu do czasu także sprzedaje zaciągnięte u nas pożyczki, chociaż większość trzymamy w swoim portfelu. Mamy umowę z Fannie Mae, jesteśmy nie tylko jej klientem, ale i udziałowcem. Sprzedaż pożyczki nie oznacza jednak, że zmieniają się jej warunki dla kredytobiorcy. Jeżeli zaciągnął pożyczkę na 30 lat ze stałym oprocentowaniem, to tak pozostanie bez względu na to, kto jest właścicielem tej pożyczki.
Kiedy instytucje finansowe uznają, że kredyt powinny sprzedać?
- Z powodu płynności finansowej, kiedy np. potrzebują pieniędzy na udzielanie nowych kredytów. Czasami wynika to z kwestii regulacyjnych, chociażby w przypadku unii kredytowych, ponieważ niektóre z nich mają limity na udzielanie pewnych pożyczek. Gdy je przekraczają, muszą część pożyczek sprzedać. Najważniejszy jednak powód to ryzyko związane ze stopami procentowymi. Jeżeli bank udziela kredytu na 30 lat ze stałą stopą procentową, wynoszącą np. 3 proc., a po 20 latach stopy wzrosły, i bank musi płacić za depozyty np. 5 proc., to oznacza, że ma stratę wynoszącą 2 proc. Takie pożyczki kupuje wtedy np. Fannie Mae albo prywatni inwestorzy.
Czy jednak mechanizm, o którym pan wspomniał, nie był źródłem wielkiego kryzysu finansowego w 2008 roku? Jego powodem była zapaść na rynku kredytów hipotecznych. Kredyty subprime okazały się papierami bez pokrycia.
- Problemem był nie tyle system, co bardzo niska jakość sprzedawanych pożyczek hipotecznych. Pożyczki były udzielane na przykład przy zerowym wkładzie własnym. Dobrze ten mechanizm został przedstawiony w filmie „Big Short”. Teraz już takich absurdów nie ma: wymagany jest wkład własny, wprowadzono wiele innych kryteriów. Kryzys był spowodowany nie tyle funkcjonowaniem wtórnego rynku pożyczek, co ich złą jakością i faktem, że nikt tej jakości nie sprawdzał. Był to bardziej problem organizacyjny niż systemowy. Faktem jest jednak, że Fannie Mae i Freddie Mac stanęły wówczas na skraju bankructwa. Uratował je rząd amerykański, który zasilił te instytucje miliardowymi kwotami. Jednak po kilku latach obie oddały rządowi wszystkie pieniądze, i to jeszcze z odsetkami. System został uratowany, pieniądze odzyskane, rynek nadal działa.
W Polsce mamy wakacje kredytowe…
- To bardzo dobrze, ale jest to działanie doraźne. Pamiętajmy, że inflacja jest zjawiskiem cyklicznym, i bank centralny co jakiś czas będzie musiał podnosić stopy procentowe. Dlatego dopóki w Polsce nie wprowadzi się pożyczek ze stałym oprocentowaniem, każdy rząd, jaki by nie był, będzie miał problem z kredytami hipotecznymi. Walka z inflacją będzie wiązała się w takiej sytuacji z uderzeniem w kredytobiorców, w Polaków. Z czasem może pojawić się też problem dla banków, gdyż kredytobiorcy mogą nie być w stanie płacić tak wysokich rat.
Czy nie spodziewa się pan problemów prawnych dla banków, i to na dużo większą skalę niż w przypadku kredytów frankowych? Kredytobiorca jest stroną słabszą, bardziej obciążoną ryzykiem, niż bank. Ta dysproporcja jest rażąca, wręcz niesprawiedliwa. Przy obecnej linii orzeczniczej sądów, gdzie prawa konsumenta są mocno podkreślane, może wiązać się to z dużym ryzykiem dla banków.
- Myślę, że takie ryzyko istnieje. Trudno mi się wypowiadać na temat polskiego systemu prawnego, bo nie znam go na tyle dobrze, ale na pewno zarówno w Polsce, jak i w USA sądy bardziej skłaniają się ku interesom klienta niż banku. Z tym, że według mnie, każdy kto zawiera umowę musi być w pełni świadom, pod czym składa podpis. Dopóki nie udowodnimy, że umowa była źle przedstawiona przez sprzedawcę, albo zawierała jakieś inne mankamenty, należy jej przestrzegać.
Czy doświadczenia z amerykańskiego rynku hipotecznego są do przeniesienia na polski rynek?
- Tak. Oczywiście, trzeba mieć świadomość różnicy skali, jednak istota tkwi w stworzeniu wtórnego rynku kredytów hipotecznych. Konieczna jest interwencja państwa, które musi na ten cel wyłożyć pieniądze. Ale one i tak do niego wrócą.
Czytaj też: NASZ WYWIAD. Senator Grzegorz Bierecki: To banki powinny wziąć na siebie koszty inflacji, nie Polacy
Czytaj też: Bierecki: Należy zaniechać udzielania kredytów ze zmienną stopą
Czytaj też: B. Pęk o podnoszeniu stóp procentowych: Trzeba powiedzieć im jasno: ani kroku dalej!
Czytaj też: Czy grozi nam głęboka recesja i scenariusz turecki?
Rozmawiał Stanisław Koczot