Informacje

Właściciele małych łódek poławiają tak małe ilości ryb, że spór rybołówstwa bałtyckiego i dalekomorskiego ich nie dotyczy / autor: Fratria / MK
Właściciele małych łódek poławiają tak małe ilości ryb, że spór rybołówstwa bałtyckiego i dalekomorskiego ich nie dotyczy / autor: Fratria / MK

TYLKO U NAS

Czy polskie środowisko rybackie jest rozgrywane przez zagraniczne lobby?

Bartosz Życiński

  • Opublikowano: 24 października 2024, 19:27

    Aktualizacja: 24 października 2024, 19:44

  • Powiększ tekst

Czasem trudno jest się zorientować, co faktycznie leży w interesie narodowym, zwłaszcza gdy w grę wchodzą skomplikowane relacje gospodarcze. W ostatnich latach narasta spór między dwoma segmentami polskiego rybołówstwa: bałtyckim i dalekomorskim. Zastanówmy się jednak, czy polski interes leży tylko na Bałtyku, czy może także na dalekich wodach Atlantyku i Pacyfiku? I czy wbijanie klina między oba segmenty polskiej floty rybackiej nie jest przypadkiem działaniem na rzecz zagranicznej konkurencji?

Sedno problemu bierze się z żądań armatorów zrzeszonych w Organizacji Producentów Ryb „Bałtyk” z Kołobrzegu. Domagają się oni zwiększenia kwot połowowych na Bałtyku kosztem rybołówstwa dalekomorskiego. Podstawą ich argumentacji jest trudna sytuacja floty bałtyckiej oraz rzekoma wysoka rentowność sektora dalekomorskiego.

Sektor dalekomorski

Korzenie rybołówstwa dalekomorskiego w Polsce sięgają jeszcze II RP, kiedy polskie kutry operowały z Holandii. Po II wojnie światowej i w czasach PRL sektor ten był domeną państwowych firm, ale po 1989 r. państwowa flota przeszła transformację z gospodarki planowanej na rynkową. Dziś rybołówstwo dalekomorskie prowadzą głównie dwie firmy: Arctic Navigations i Atlantex, które operują na wodach północnego Atlantyku, południowego Pacyfiku i u brzegów Afryki Zachodniej. W odróżnieniu od floty bałtyckiej ich działalność jest prowadzona bez wsparcia funduszy publicznych.

Należy również zaznaczyć, że obecność polskiej floty dalekomorskiej w międzynarodowym rybołówstwie sprzyja zaopatrzeniu krajowego przetwórstwa, które rocznie przetwarza ok. 650 tys. t ryb. Polska odgrywa także rolę istotnego hubu logistycznego w transporcie produktów rybołówstwa. Trudno sobie wyobrazić, by było to możliwe przy zamknięciu polskich granic na współpracę międzynarodową. Połowy dalekomorskie mają także istotne znaczenie nie tylko dla gospodarki, lecz także dla naszej pozycji na arenie międzynarodowej. Dzięki uczestnictwu w międzynarodowych organizacjach zarządzających rybołówstwem Polska utrzymuje status odpowiedzialnego partnera w globalnym zarządzaniu rybołówstwem. Wielkość połowów na otwartych wodach oceanicznych wzmacnia również naszą obecność na rynkach międzynarodowych oraz wpływa na wysokość przyznawanych Polsce środków z funduszy UE. Co ciekawe, ich część trafia do bałtyckich rybaków, co tworzy subtelną współzależność między obiema flotami.

Problemy rybołówstwa bałtyckiego

Tymczasem flota bałtycka jest systematycznie redukowana. W latach 2004–2023 jej zdolność połowowa zmniejszyła się o 60 proc., a w 2023 r. odłowiono najmniej ryb od 1965 r. Spadek połowów jest związany nie tylko z naturalnymi problemami ekosystemu Bałtyku (niskie zasolenie, eutrofizacja), lecz także z decyzjami podejmowanymi na szczeblu unijnym, które ograniczają kwoty połowowe.

Jednym z głównych argumentów przedstawianych przez armatorów bałtyckich jest potrzeba zwiększenia kwot połowowych, by mogli łowić więcej szprota i śledzia. Jednakże problemem na Bałtyku jest obecność dużych statków paszowych, które intensywnie poławiają szprota, co wpływa na wyczerpywanie zasobów, również tych w przyłowie (np. dorsz). Armatorzy bałtyccy twierdzą, że odebranie kwot połowowych sektorowi dalekomorskiemu i wymiana ich na kwoty bałtyckie przyniosłoby im korzyści. Jednak w kontekście szybkiej degradacji zasobów bałtyckich i stałego ograniczania liczby jednostek rybackich na tym akwenie, trudno dostrzec, jak miałoby to poprawić sytuację polskich armatorów na Bałtyku.

Dodatkowo zmniejszanie się unijnych kwot połowowych, np. szprota (które mają spaść z 201 tys. do 117 tys. ton w 2025 r.), sprawia, że nawet gdyby Polacy otrzymali więcej kwot, zyski byłyby ograniczone. Tymczasem koszty wynikające z naruszenia stabilności prawa, jakie poniosłaby Polska, oddając cenne kwoty połowowe w rybołówstwie dalekomorskim, byłyby niepowetowane i co gorsza – nieodwracalne, gdyż nasz kraj po prostu przestałby się liczyć jako poważny użytkownik łowisk oceanicznych.

Konkurencja międzynarodowa

W tle sporu o kwoty połowowe jest także konkurencja, szczególnie ze strony Danii, która dąży do wzmocnienia swojej obecności na Morzu Północnym kosztem kwot bałtyckich, których wartość ekonomiczna jest nieporównywalnie niższa. Dania podobnie jak Polska widzi przyszłość w połowach dalekomorskich, dlatego chętnie oddałaby kwoty bałtyckie w zamian za większe możliwości połowowe na otwartych wodach. Istnieje zatem niebezpieczeństwo, że przekazanie polskich kwot dalekomorskich Duńczykom osłabiłoby pozycję Polski na arenie międzynarodowej i wzmocniło zagraniczną konkurencję. Nasuwa się też pytanie, dlaczego Duńczykom tak bardzo zależy na zamianie łowisk bałtyckich na łowiska dalekomorskie. Czyżby nie potrafili rozpoznać tego, co się bardziej opłaca?

Dopłaty i wsparcie dla rybołówstwa bałtyckiego

Od 2004 r. rybołówstwo bałtyckie otrzymało ok. 2 mld zł dopłat z funduszy unijnych. Te pieniądze były przeznaczane na różne cele, w tym złomowanie kutrów, tymczasowe zaprzestanie połowów oraz dywersyfikację działalności. Mimo to sytuacja floty bałtyckiej się nie poprawiła. Dodatkowo mniejsze jednostki łowiące na Bałtyku nie są przystosowane do połowów na dalszych wodach, co sprawia, że przekazanie kwot połowowych z floty dalekomorskiej do bałtyckiej niewiele by zmieniło. Trzeba też zauważyć, że wciąż zachęca się rybaków bałtyckich i ich organizacje, by starali się przekwalifikować za sowite dopłaty (nawet 500 tys. zł na beneficjenta). Poza tym rybakom przysługuje również średnio ok. 200 tys. zł na osobę z tytułu utraty miejsca pracy na statku. Ostatni program złomowania zakończył się złożeniem wniosków o kolejną redukcję floty bałtyckiej, tym razem aż o 200 kutrów. Oznacza to, że i bez zwiększania kwot połowowych armatorzy, którzy pozostaną na Bałtyku, będą mogli odłowić więcej. Tort po prostu będzie dzielony przez mniejszą liczbę jednostek.

Dorsz a szprot

Jednym z kluczowych problemów dotykających bałtyckich rybaków jest kwestia dramatycznego spadku zasobów dorsza. Jeszcze kilkanaście lat temu ta ryba stanowiła istotną część połowów, a jej wartość gospodarcza była kluczowa dla wielu lokalnych społeczności. Jednak ze względu na katastrofalny stan populacji na skutek zarówno nadmiernych połowów, w tym paszowych, jak i zmian środowiskowych, UE wprowadziła rygorystyczne ograniczenia połowów dorsza, co wywołało kryzys wśród tych rybaków, którzy na nim opierali dochody.

Odpowiedzią części środowiska rybackiego, poprzednio zależnego od połowów dorsza, było przekwalifikowanie jednostek do połowów szprota i śledzia, których zasoby na Bałtyku są stosunkowo stabilne. Kwota szprota stała się niejako „walutą zastępczą” dla rybaków, którzy próbują utrzymać swoje firmy. Niemniej jak zauważają analitycy przejęcie kwot szprota przez tych, którzy wcześniej łowili dorsza, nie rozwiązuje ich problemów. Po pierwsze, połowy szprota wymagają innych zasobów i sprzętu niż dorsza, a po drugie, rynek na konsumpcję tej ryby w Polsce jest ograniczony. Większość szprota trafia do przemysłu paszowego w Polsce i w Danii, co sprawia, że gatunek ten nie ma takiego znaczenia ekonomicznego dla lokalnych społeczności jak dawniej dorsz.

W rezultacie choć postulaty związane z przejęciem kwot połowowych szprota mogą wydawać się logiczne z perspektywy krótkoterminowej, nie stanowią one długofalowego rozwiązania kryzysu rybołówstwa na Bałtyku, który w głównej mierze dotyka właśnie tych rybaków, którzy specjalizowali się w połowach dorsza. Sytuacja wymaga bardziej złożonego podejścia, które uwzględniałoby realne potrzeby bałtyckich rybaków, stan ekosystemu Bałtyku oraz specyfikę międzynarodowej konkurencji. Obecna sytuacja, w której grupa bałtyckich armatorów domaga się odebrania kwot flocie dalekomorskiej, nie rozwiązuje problemów na Bałtyku.

A może kraby?

Tymczasem funkcjonują armatorzy bałtyccy, którzy nie czekając na mannę funduszy europejskich, są konstruktywni i szukają alternatywnych łowisk poza Bałtykiem. Pokazuje to, że polscy rybacy – niezależnie od segmentu floty – mogą sukcesywnie rozwijać swoje firmy bez tworzenia antagonizmów. Dobrym przykładem jest jeden z armatorów bałtyckich, który od ponad sześciu lat łowi kraby na Morzu Północnym w ilości 200–400 t rocznie. To wysokiej jakości produkt eksportowany m.in. do Chin. Sukces polskiej firmy na tym niszowym, ale ekskluzywnym rynku pokazuje, że polscy rybacy nie są skazani tylko na Morze Bałtyckie.


Problemów sektora bałtyckiego nie rozwiąże odebranie kwot dalekomorskich, a raczej bardziej efektywne wykorzystanie dotychczasowych funduszy i rozwój zrównoważonego rybołówstwa (w tym nowego rybołówstwa poza Bałtykiem) wykorzystującego nowe technologie i strategie zarządzania. A właściciele małych łódek, które widujecie, spacerując brzegiem morza? Oni poławiają tak małe ilości ryb, że ten spór w ogóle ich nie dotyczy.

Bartosz Życiński

»» Odwiedź wgospodarce.pl na GOOGLE NEWS, aby codziennie śledzić aktualne informacje

»» Były prezes Orlenu Daniel Obajtek na antenie telewizji wPolsce24 o tym, dlaczego dziś notowania multienergetycznego koncernu z Płocka szorują po dnie – oglądaj tutaj:

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych