Dlaczego UE nie chce amerykańskich burgerów?
Choć UE twardo powtarza, że nie zmieni swoich restrykcyjnych przepisów i nie otworzy szerzej drzwi na amerykańskie produkty GMO, Waszyngton nie rezygnuje z przekonywania Brukseli do modyfikacji stanowiska. Różnice w podejściu do sprawy po obu stronach Atlantyku są ogromne.
Amerykanie chcieliby, aby negocjowana właśnie umowa o wolnym handlu z UE umożliwiła im sprzedaż do Unii wołowiny poddawanej działaniu hormonów wzrostu, czy upraw GMO. Bruksela mówi stanowcze nie, podkreślając przy każdej okazji, że nie zmieni swojego prawa ws. bezpieczeństwa żywności.
UE i USA od roku negocjują największą na świecie umowę o wolnym handlu (Transatlantic Trade and Investment Partnership - TTIP). Dzięki niej przedsiębiorcy mają mieć łatwiejszy dostęp do rynków, zniesiona ma być zdecydowana większość barier i ceł. Obserwatorzy podkreślają, że spór o produkty rolne jawi się jako jeden z najpoważniejszych.
Jego początek sięga lat 80. Jeszcze w 1988 r. UE pod naciskiem społecznym wprowadziła zakaz importu z USA wołowiny, która była poddawana działaniu hormonów stymulujących wzrost. Wieloletnie spory, a nawet wojny handlowe (USA również wprowadzały zakaz importu wołowiny z Europy) oraz postępowania przed WTO doprowadziły do tego, że w 2009 r. UE zgodziła się ustanowić bezcłowy kontyngent w wysokości 20 tys. ton rocznie, jednak tylko na mięso ze zwierząt, którym nie podawano hormonów wzrostu.
Amerykanie oburzali się, zresztą jest to argument używany do dziś, że UE nie przedstawia naukowych dowodów, jakoby wołowina ze zwierząt, którym aplikowano hormony była szkodliwa, jednak nie spowodowało to zmiany stanowiska Starego Kontynentu.
Do Unii nie można było wwozić mięsa zarówno wieprzowego jak i wołowego odkażanego kwasem mlekowym. Ta popularna w Stanach metoda nie była akceptowana w Europie ze względu na obawę, iż kwas mlekowy (ten sam, który jest obecny np. w skwaśniałym mleku) może usuwać ślady wykorzystywania hormonów. W 2013 r. tuż przed rozpoczęciem negocjacji ws. TTIP uchylono ten zakaz, jednak nie w odniesieniu do drobnego mięsa (czyli, oddzielonego od kości).
Stany Zjednoczone narzekają też, że unijne przepisy dot. uprawy i wprowadzania do obrotu roślin modyfikowanych genetycznie są poważnym problemem, który należałoby rozwiązać w ramach rokowań umowy o wolnym handlu. W USA żywność i pasze z GMO są bardzo rozpowszechnione. Tymczasem w Unii należy uzyskać specjalne zezwolenie na uprawę, czy handel i oznakować sprzedawany modyfikowany genetycznie towar.
Dodatkowo na rynek UE są dopuszczane tylko te uprawy GMO, które według Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) nie stanowią zagrożenia dla ludzi, zwierząt i środowiska.
Mimo zatwierdzenia produktów bądź upraw GMO, kraj członkowski ma możliwość czasowo ograniczyć lub zakazać upraw GMO na swoim terytorium. Obecne przepisy przewidują, że musi to uzasadnić względami bezpieczeństwa zdrowia ludzi i środowiska jednak już szykowane są regulacje pozwalające na większą swobodę we wprowadzaniu zakazów GMO.
Restrykcyjne przepisy unijne wyraźnie kontrastują z liberalnym podejściem amerykańskim. Dla przykładu w Stanach oznakowanie produktów zawierających GMO jest dobrowolne. Jak piszą autorzy analizy wpływu umowy TTIP na gospodarkę Polski, w praktyce w USA informuje się o braku obecności GMO, a nie jego zawartości. Amerykańska Food and Drug Administration już w 1992 r. wydała decyzję, że żywność GMO nie wymaga oznakowania, ponieważ nie różni się od konwencjonalnej. Argumentowała, że różnice genetyczne nie wpływają na smak, zapach ani na inne zmysły.
W czasie gdy unijne przepisy były zaostrzane tendencja w USA była zupełnie inna. W 2013 r. amerykański Senat odrzucił projekt ustawy, która miała dawać konsumentom możliwość świadomego wyboru zmodyfikowanej genetycznie żywności.
UE i USA mają też inne podejście do odkażania drobiu substancjami chemicznymi takimi jak dwutlenek chloru, zakwaszony chloryn sodu, fosforan trójsodu i nadtlenki kwasów. O ile w USA stosowanie takich substancji jest powszechne, to w UE funkcjonuje całkowity zakaz ich używania. W "27" nie można również wprowadzać do obrotu mięsa, które było w ten sposób obrabiane. Amerykanie znów przekonują, że nie ma dowodów, by stosowanie takich preparatów było szkodliwe dla konsumentów, ale UE odpowiada, że normy zdrowotne i jakościowe mięsa powinny być zapewnione w całym procesie obrabiania, a nie uzyskiwane przez stosowanie oczyszczających substancji chemicznych w ostatniej fazie.
Instytut Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur podaje, że usunięcie z listy uprawnionych ubojni niemal wszystkich większych zakładów zza oceanu, przyniosło amerykańskim producentom straty szacowane na 200-300 mln dolarów rocznie. Było to tym bardziej bolesne, ze względu na to, że USA są drugim największym eksporterem mięsa drobiowego na świecie. Tu również nie odbyło się bez skarg do WTO, ale na razie brak jest rozstrzygnięcia.
Eksperci podkreślają, że zwolennikami GMO są przede wszystkim wielkie korporacje mające patenty na GMO. Przykładowo w odróżnieniu od zwykłych nasion te GMO mogą być opatentowane, są droższe od tradycyjnych, a ich producent może zakazać tradycyjnych praktyk zachowywania nasion z poprzednich sezonów (zmuszając w ten sposób rolników do kolejnych zakupów u siebie). UE zależy, by żywność z GMO była specjalnie oznakowana, bo w ten sposób może konkurować z amerykańską na rynkach trzecich np. w Azji (uchodząc za wolną od modyfikacji i tym samym bardziej ekologiczną).
W połowie czerwca sekretarz stanu USA ds. rolnictwa Tom Vilsack podczas swojej wizyty w Brukseli przekonywał, że umowa o wolnym handlu między UE a USA powinna znieść nie poparte dowodami naukowymi bariery m.in. w handlu uprawami GMO. Urzędnicy Komisji Europejskiej odpowiedzieli mu jednak, że nie ma mowy o zmianie prawa UE w tym zakresie, a kwestie genetycznie modyfikowanej żywności, czy wołowiny z hormonami nie będą negocjowane w czasie rozmów o TTIP.
Krzysztof Strzępka (PAP)