Saulski: "Polska kultura to kultura dojenia państwa i podatników"
"Kultura to po prostu kolejne dobro handlowe, które ma swoich producentów i nabywców. A nabywca ma to do siebie, że chce kupić po najlepszej cenie produkt najlepszej jakości od najlepszego producenta" - pisze na portalu wNas.pl redaktor wGospodarce.pl Arkady Saulski.
W artykule dotyczącym finansowania kultury z pieniędzy podatników redaktor Saulski nawiązuje do wczorajszego wywiadu z minister Omilanowską w "Newsweeku", w którym stwierdza ona, iż istnieje przyzwolenie na to by pracujący w kulturze gorzej zarabiali.
To logiczne więc, że społeczeństwo przyzwala na gorsze opłacanie producenta towaru wadliwego, gorszego jakościowo, psującego się wręcz, od producenta towaru wartościowego, takiego za który gotowi jesteśmy zapłacić wyższą cenę. Tymczasem polska kultura to kultura dojenia państwa i podatników. Oto w czym nasi twórcy są najskuteczniejsi i najlepsi – w tworzeniu kolejnych wniosków o granty na kolejne „arty”. Sam byłem swego czasu na spotkaniu z pisarzem, który z rozbrajającą szczerością przyznał, że jego powieści żaden, absolutnie żaden wydawca nie chciał mu wydać i w końcu tenże pisarz musiał napisać wniosek o sfinansowanie jego wybitnego dzieła przez podatnika Polskiego i europejskiego. „Żyjemy w czasach grant-artu” powiedział: „bez grantu nie ma artu”.
Jako przykład kultury, która radzi sobie dobrze i produkuje wartościowe dzieła redaktor podaje przykład Amerykański.
W Stanach Zjednoczonych państwo nie finansuje kultury nawet połową złamanego centa. Efekt? Tworzona jest tam najlepsza literatura współczesna, gdy chcemy obejrzeć dobry, głębszy film (nie będący opowieścią o romansie gejów i lesbijek) także musimy sięgnąć po film amerykański. Także w muzyce, polscy twórcy, którzy mają coś do przekazania, marzą o kontrakcie z wytwórnią ze Stanów.
Sprzeciwia się też częstemu traktowaniu odbiorcy kultury przez jej polskich twórców jako prymitywa, który wybierze prostacką rozrywkę nad wartościowy wytwór artystyczny.
Pierwszy jest taki, że w ten sposób z góry określa się zwykłego odbiorcę kultury jako debila, który, jeśli nie dostarczymy mu 400 stronicowej powieści o polskim antysemityzmie lub filmu o Polakach mordujących Żydów, natychmiast sięgnie po durnowate komedyjki „1000 sposobów na zdrowie pierdzenie” czy coś w tym stylu. A ja znów przywołam tu przykład amerykański. Wbrew temu co sądzą amerykanofobowie odsetek kretynów i prymitywów, proporcjonalnie, jest tam taki sam jak w każdym innym miejscu na Ziemi a mimo to, oprócz prymitywnych komedii i głupawych filmów sensacyjnych powstają tam też dzieła wybitne, głębokie, intelektualne, i co najlepsze – wcale nie finansowane przez podatników. Ba! W USA wielokrotnie państwo próbowało finansować pewne produkcje, w efekcie czego powstawały filmy słabe i głupie, ledwo nadające się do puszczania w telewizji, bo o dużym ekranie nawet nie mówię.
Pełna treść artykułu dostępna na portalu wNas.pl.