Eksperci podzieleni ws. projektu unijnej dyrektywy o pracownikach delegowanych
Efekty zmian w dyrektywie UE dot. pracowników delegowanych będą dramatyczne dla polskiej gospodarki - przestrzega Stefan Schwarz z Inicjatywy Mobilności Pracy. Proponowane zmiany popierają związkowcy.Polscy pracownicy nie powinni być dyskryminowani w krajach Europy Zachodniej - mówi Piotr Szumlewicz z OPZZ.
Głównym założeniem zaproponowanej przez Komisję Europejską zmiany dyrektywy o delegowaniu pracowników są zapisy, zgodnie z którymi pracownik wysłany przez pracodawcę do innego kraju UE na pewien czas powinien mieć prawo do takiego samego wynagrodzenia, jak pracownik lokalny, a nie tylko do płacy minimalnej.
Miałby otrzymywać np. premie czy dodatki przysługujące pracownikom lokalnym. Według koncepcji Komisji Europejskiej, gdy okres delegowania pracownika przekroczy dwa lata, powinien on być w pełni objęty przez prawo pracy kraju goszczącego, co oznacza np. konieczność odprowadzania lokalnych - czyli na Zachodzie wyższych - składek na ubezpieczenie zdrowotne.
Popieramy dyrektywę Komisji Europejskiej. Uważamy, że polscy pracownicy nie powinni być jakkolwiek dyskryminowani w krajach Europy Zachodniej. Nie powinno być tak, że Polacy mieliby być pracownikami drugiej kategorii. Uważamy, że polscy pracownicy powinni zarabiać dokładnie takie same stawki, jak pracownicy holenderscy, belgijscy czy francuscy. Polskie firmy nie mogą konkurować niskimi płacami - Polacy wjeżdżają za granicę nie po to, żeby otrzymywać polskie stawki" - powiedział PAP Szumlewicz.
Jak dodał, ma wrażenie, iż polscy pracodawcy chcieliby płacić polskie pensje i niemieckie podatki. "Jak wiemy w Niemczech, Francji czy Belgii jest wysoka kwota wolna od podatku. Pracodawcy płacą niższe podatki i chcieliby płacić niższe pensje. Na to naszej zgody być nie może" - podkreślił Szumlewicz.
Zwrócił również uwagę na inną, jego zdaniem istotną rzecz. "Mówimy o pracownikach delegowanych, ale tak naprawdę to mniejszość polskich migrantów zarobkowych. Jest potężna rzesza polskich pracowników, którzy nie są delegowani, tylko jeżdżą za chlebem do krajów Europy Zachodniej. Oni bardzo często zarabiają śmieciowe pieniądze, często poniżej minimalnych standardów w Unii Europejskiej. Jesteśmy za tym, żeby przepisy unijne Komisji Europejskiej obejmowały wszystkich migrantów, żeby wszyscy oni - nie tylko polscy, ale również, łotewscy, litewscy czy rumuńscy - byli objęci przepisami francuskich standardów pracy czy belgijskich układów zbiorowych" - zaznaczył.
Przeciwko projektowi dyrektywy opowiada się Stefan Schwarz, prezes Inicjatywy Mobilności Pracy.
Efekty wprowadzenia dyrektywy w takiej wersji, jaką zaproponowała Komisja Europejska, dla polskiej gospodarki będą dramatyczne. Głównie dlatego, że jesteśmy największym państwem wysyłającym pracowników - polskie firmy usługowe maja najwięcej kontraktów w Europie ze wszystkich państwa, prawię połowę wszystkich - zauważył.
Jak dodał, jeśli wziąć od uwagę liczbę pracowników delegowanych z Polski, to w skutek wejścia w życie dyrektywy w proponowanym przez KE kształcie, pracę może stracić do 400 tys. osób. "To połowa mieszkańców Krakowa. Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkich pracowników, także tych, którzy zostają tu w Polsce, którzy realizują projekty i nadzorują, którzy są w administracji - do tego dołożymy kierowców międzynarodowego transportu - to możemy dojść do liczby 800 tys. pracowników" - powiedział Schwarz.
Jego zdaniem jeśli dyrektywa wjedzie życie, to z jednej strony Polacy zostaną "oszukani", bo polskie firmy nie będą w stanie sprostać konkurencji.
Każda z nich będzie 20-30 proc. droższa od tej lokalnej. Również ta druga część Europy zostanie oszukana, bo ich problem nie zostanie rozwiązany. Ich problem to pracownicy fałszywie samozatrudnieni, pracownicy zatrudnienie na czarno i ofiary tzw. "firm zombie", które otwierają się na moment, zatrudniają a potem się zamykają, zanim np. opłaca składki - wyjaśnił Schwarz.
W UE utrzymują się nadal podziały w sprawie projektu zmian w dyrektywie. Ta kwestia była w czwartek tematem obrad unijnych ministrów. Polska podtrzymała sprzeciw wobec propozycji, by pracownicy delegowani byli wynagradzani tak samo jak lokalni.
Stanowiska krajów UE nie zmieniły się zasadniczo. My podtrzymaliśmy zastrzeżenia co do rewizji tej dyrektywy. (...) Dla nas ten postulat główny, czyli zasada tej samej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu, jest w tej chwili nie do zaakceptowania. Spowodowałaby ona upadek polskich firm, które delegują pracowników" - powiedział w czwartek dziennikarzom wiceminister ds. rodziny, pracy i polityki społecznej Stanisław Szwed po spotkaniu unijnych ministrów.
Sporną sprawą jest też to, czy dyrektywa powinna objąć usługi związane z transportem. Polska jest temu przeciwna.
Przeciwnikami zmiany przepisów są przede wszystkim wschodnioeuropejskie, uboższe państwa UE, skąd pochodzą pracownicy delegowani. Sceptyczna jest też Dania, która obawia się zakłócenia swobody świadczenia usług. Większość zachodnioeuropejskich państw UE popiera zmiany, argumentując, że nierówne zasady wynagrodzeń między pracownikami lokalnymi i delegowanymi prowadzą do tzw. dumpingu socjalnego, a także dyskryminują pracowników delegowanych.
O konieczności zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych wspomniał przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker we wrześniowym orędziu o stanie Unii wygłoszonym w Strasburgu. "Unia musi stać się bardziej socjalna" - powiedział wtedy szef KE. Zdaniem Junckera "pracownicy powinni otrzymywać takie same wynagrodzenie za taką samą pracę w tym samym miejscu", zaś "rynek wewnętrzny nie jest miejscem, w którym pracownicy mogą być eksploatowani lub też, w którym musieliby pracować w oparciu o niższe standardy socjalne niż inni".
Z Polski pochodzi najwięcej pracowników delegowanych w UE; w 2014 r. było to prawie 430 tysięcy na 1,9 mln (22,3 proc.).
Łukasz Osiński (PAP)