"Gazeta Bankowa": Budżet UE czyli 300 miliardów złotych – w zamian za co?
Premier Donald Tusk ogłosił, iż negocjacje budżetowe zakończyły się sukcesem dla Polski. Pytanie tylko, jaką przyjdzie nam zapłacić za ten sukces cenę
(…)
Przejdźmy teraz na chwilę na poziom krajowej polityki. Niewielu komentatorów poruszyło tę kwestię, ale negocjacje unijne były dla naszego premiera „być albo nie być”. Wpłynęło na to wiele czynników: pozycję szefa rządu osłabiały zarówno opublikowane przez GUS fatalne dane dotyczące wysokiego poziomu bezrobocia, ale także zatrzymanie przez Komisję Europejską części funduszy na budowę autostrad i dróg po tzw. aferze przetargowej, jak również odtajnienie przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości dokumentów dotyczących rzekomych tajnych więzień CIA na terenie Polski. O fatalnej sytuacji w budownictwie, masowych bankructwach firm i problemach rolnictwa czy dymisji szefa ABW już nawet nie wspominam. Donald Tusk miał więc powody do zmartwień w przypadku porażki na unijnym szczycie, wracałby bowiem do Polski prosto na swoją polityczną egzekucję. Jednak finał negocjacji faktycznie musiał być dla premiera „najszczęśliwszym dniem w życiu”. Wracał do Polski jako zwycięzca i jego pozycja lidera od dawna nie wydawała się tak silna. W orędziu przygotowanym jeszcze w Brukseli Donald Tusk zapowiedział kolejną podróż słynnym tuskobusem w celu konsultacji wydatków unijnych z samorządami. Z powodu konfliktu w łonie partii podróż ta może być nieco opóźniona. Co więcej, opozycja przystąpiła do liczenia pieniędzy „przywiezionych” przez premiera. I każe studzić optymistyczne nastroje.
„Przypomnijmy tylko, że dwa miesiące temu wyjściowa propozycja dotycząca funduszu spójności dla Polski wynosiła 80 mld euro, otrzymaliśmy 72, a więc 8 mld euro mniej. Wyjściowa propozycja dla polskiego rolnika, dla polskiej wsi wynosiła 35 mld euro skończyło się na 28,5 mld euro. Zestawiając te liczby ze sobą, nie trzeba być wielkim matematykiem czy ekonomistą, żeby zobaczyć, na jak duże ustępstwa, wbrew interesom Polski, zgodził się Donald Tusk”
– stwierdził eurodeputowany grupy ECR (Europejskich Konserwatystów i Reformatorów) Tomasz Poręba. Z kolei poseł Prawa i Sprawiedliwości Zbigniew Kuźmiuk wskazuje też na rolnictwo, najbardziej poszkodowane w nowym rozdaniu budżetowym. Według niego rolnicy skazani są na siedmioletnią dyskryminację poprzez brak wyrównania dopłat do średniej europejskiej. Tym samym w latach 2014-2020 polska wieś poniesie wyjątkowo duże straty.
Ekonomiści także są sceptyczni. Profesor Krzysztof Rybiński wskazuje na to, iż fundusze unijne zamiast wzmacniać – tylko osłabiają polską gospodarkę. Nasza innowacyjność jest coraz mniejsza. Polskę wyprzedziła już w tej kwestii Rumunia, kraj dotychczas znajdujący się raczej na szarym końcu unijnej innowacyjności. Z kolei Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK-ów, wylicza, ile strat przyniosą Polsce wydatki, które dane państwo jest zobligowane przeznaczyć na ochronę środowiska. Według jego wyliczeń będzie to kwota 25 mld euro. Z kolei Paweł Szałamacha z Instytutu Sobieskiego wylicza, iż Polska utraci ok. 40 mld euro wskutek realizacji zobowiązań zawartych w pakiecie klimatycznym (ograniczenie emisji CO2).
Są też wartości na obecny moment niemożliwe do zweryfikowania, ale z pewnością odczujemy w przyszłości ich skutki. Najważniejszą z takich spraw jest bez wątpienia pakt fiskalny. Tempo, w jakim rząd pędzi do jego ratyfikacji, budzi niepokój.
Czym jest pakt fiskalny? W teorii dokument ma wprowadzać większą przejrzystość i kontrolę wydatków w budżetach poszczególnych państw UE. Umowa ma być reakcją państw UE na „ekscesy budżetowe” niektórych krajów, które doprowadziły do kryzysu w eurolandzie. Gwarantem równowagi budżetowej ma być kontrola zewnętrzna.
W przypadku paktu fiskalnego mamy do czynienia z podobnymi zagrożeniami jak w wypadku unii bankowej. Także i tutaj chodzi o zrzeczenie się prerogatyw narodowych na rzecz podmiotów zewnętrznych, mających rzekomo być gwarantem interesów poszczególnych państw. Jednak byłoby naiwnością sądzić, iż zrzeczenie się możliwości indywidualnego kształtowania własnego budżetu przez państwa na rzecz organów zewnętrznych uczyni całą procedurę bardziej przejrzystą i bezpieczną dla gospodarek poszczególnych państw oraz całej strefy euro. Ponadto pakt mogą ratyfikować (tak samo jak wejść do unii bankowej) państwa spoza strefy euro. W takiej sytuacji podlegają one ustaleniom krajów eurolandu, jednocześnie bez możliwości aktywnego wpływu na ich politykę. Tym samym kraje takie jak Polska, ratyfikując pakt, zmuszona zostałyby do przyjęcia wszystkich decyzji krajów eurolandu dotyczących kształtowania budżetu – także tych dla nas niekorzystnych.
Pakt fiskalny jest więc dokumentem, o którym można powiedzieć, iż przyniósłby Polsce same szkody i praktycznie żadnych korzyści. Premier Donald Tusk tym samym kontynuuje coś, co sam kiedyś nazwał „płynięciem w głównym nurcie polityki europejskiej”. Rzecz w tym, iż ten główny nurt może nas zaprowadzić w bardzo niebezpieczne dla naszej gospodarki rejony.
Przede wszystkim ewentualna ratyfikacja paktu fiskalnego oznaczałaby dla Polski poważne ograniczenia w suwerennym projektowaniu swojego budżetu, który w każdej chwili mógłby zostać „poprawiony” przez unijne instytucje. Co ciekawe, niemiecka wyższa izba parlamentu, Bundesrat, zablokowała wejście w życie paktu fiskalnego. Niemieccy deputowani mówią o ratyfikacji w późniejszym terminie, jednak nieoficjalnie mówi się o tym, iż Niemcy potrzebują więcej czasu na ocenę tego, czy pakt fiskalny będzie dla ich kraju wystarczająco korzystny.
Tutaj pojawia się też druga, równie istotna kwestia – wejście Polski do strefy euro. Ratyfikacja paktu fiskalnego miałaby być pierwszym krokiem na drodze ku przyjęciu przez nasz kraj wspólnej unijnej waluty. Jednak w obecnej sytuacji gospodarczej Polski opinia ministra finansów Jacka Rostowskiego o potrzebie wejścia do eurolandu jako jedynej możliwości budowy siły polskiej podmiotowości w UE jest nie do obrony.
„Za rok czy dwa dług publiczny w Polsce – liczony według metody Eurostatu – może przekroczyć 60 proc. PKB, w sytuacji, w której na skutek bardzo niskiego wzrostu gospodarczego ponownie może dojść do zwiększenia deficytu w sektorze finansów publicznych. On może przekroczyć nawet 4 proc. PKB, a może nawet 5. W związku z tym pakt to jest akt masochizmu. Dobrze wiemy, że będziemy karani i zapraszamy władze Unii, by karały nas bardziej. To nie ma sensu”
– uważa prof. Krzysztof Rybiński. Według niego debata na temat paktu fi skalnego oraz wejścia Polski do strefy euro to zasłona dymna przed poważnym tematem, jakim jest klif fiskalny:
„Jeśli zgodnie z ustawą o finansach publicznych dług publiczny liczony metodą ministra finansów przekroczy 55 proc., to w kolejnym roku będziemy musieli zbilansować budżet i finanse samorządów. Mówimy o cięciach wydatków i podwyżce podatków na sumę około 50 mld złotych. Jeśli Polska spadnie z klifu, to zacznie się w kraju ciężka recesja”.
(…)
Cały artykuł w majowym wydaniu "Gazety Bankowej"
Arkady Saulski