Oto podkarpackie dania na wigilijnym stole
Kapusta, kasza, miód czy mak to potrawy, które od stuleci jadane są obowiązkowo podczas wigilijnej wieczerzy. Jednak w tradycji ludowej Podkarpacia na wigilii nie mogło zabraknąć również chleba, czosnku i jabłka.
Etnografowie przypomnieli, że wśród potraw obecnych na kolacji wigilijnej powinno być wszystko to, co się rodzi w lesie, sadzie, ogrodzie i na polu, czyli w środowisku bliskim człowiekowi, z którego czerpie on na co dzień pożywienie. Absolutnie zabronione było podawanie potraw pochodzących z wody, a także picie samej wody. Wierzono bowiem, że woda jest siedliskiem złych mocy, demonów, które mogą zagrażać człowiekowi.
Ponadto istniało też przekonanie, że wypicie wody spowoduje nieustające pragnienie oraz że woda to główne „pożywienie” roślin i człowiek nie powinien jej zabierać.
„Nie jadano zatem tak popularnych dzisiaj ryb. Na stole wigilijnym musiały natomiast być orzechy laskowe, grzyby i miód, warzywa, owoce i płody rolne” - podkreśliła szefowa Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie Elżbieta Dudek-Młynarska.
Zauważyła, że współcześnie na wigilijnym stole znajdują się podobne potrawy, jakie jadano także i dawniej. Mało kto jednak wie, że wiele z potraw obecnych na wigilijnym stole, jak np. miód czy mak, miało znaczenie magiczne. Dlatego też oba te produkty obficie występowały w potrawach wigilijnych, np. w kutii czy kluskach z makiem.
Miód, uważany od wieków za napój bogów, miał zapewnić dobrobyt, pomyślność, zdrowie, a także ochronę przed demonami. Z kolei mak, który ma właściwości usypiające, uważany był za symbol łączności ze światem zmarłych. Chodzi o to, że podczas snu, który jest nazywany „bratem śmierci”, człowiek przenosi się w inny wymiar.
Zdaniem etnografa Damiana Drąga na wigilii trzeba było zjeść też jabłko, które w niektórych domach spożywano bardzo uroczyście. Jabłko kojarzone było bowiem z symboliką stworzenia świata. „Jest taka teoria, że w czasach przed upowszechnieniem się opłatka, dzielono się właśnie jabłkiem” - zauważył etnograf.
Na wieczerzy wigilijnej nie mogło zabraknąć również chleba, aby nie brakowało go w następnym roku. Dudek-Młynarska zauważyła, że w tradycji łemkowskiej wypiekano na tę okazję specjalny chleb ze wszystkich rodzajów zbóż, tzw. kraczun. W jego skórce formowano zagłębienie i wkładano tam czosnek. Takim chlebem dzielono się przed wigilią.
Tradycja jedzenia nieobranego czosnku, czyli w koszulce - zdaniem Drąga - jest nadal praktykowana w niektórych okolicach. Jak mówił, dawniej przed wieczerzą nie wypatrywano, jak dzisiaj, pierwszej gwiazdki. Wigilię rozpoczynało wejście gospodarza, który wnosił jeden lub cztery snopy zboża różnych gatunków i ustawiał je w kątach izby, a następnie zapraszał na wieczerzę. Wtedy dzielono się opłatkiem maczanym w miodzie i równocześnie jedzono właśnie czosnek.
Oczywiście na wigilii nie mogło zabraknąć - podobnie jak dziś - kapusty, uważanej przez to, że składa się z wielu liści, za symbol obfitości, urodzaju i bogactwa, a także grzybów i orzechów, które jako pochodzące z lasu, czyli przestrzeni nieznanej i nieoswojonej, z „zamkniętej krainy”, nawiązywały do tajemniczego świata.
Dodawano je zatem do wielu dań wigilijnych. „Stąd popularna kapusta z grzybami, gołąbki zawijane w liście kapusty z farszem z kaszy i grzybów czy zupa grzybowa” - wymieniała Dudek-Młynarska.
Podkreśliła, że wszystkie potrawy wigilijne musiały być postne, bez dodatku tłuszczu zwierzęcego. Jedyną stosowaną omastą był olej lniany lub konopny. W niektórych miejscowościach nawet ciasto wigilijne, w którym jest cukier i masło, podawano dopiero po północy, czyli już w Boże Narodzenie.
Jedną z podstawowych potraw wigilijnych była też kasza w różnych odmianach: jęczmienna, pęczak, jaglana. Podawano ją jako przysmak, szczególnie dla dzieci, z suszonymi owocami, np. ze śliwkami, oraz z miodem.
W niektórych rejonach Podkarpacia z owocami podawano też fasolę, uważaną za symbol doskonałości (jej kształt owalny miał symbolizować doskonałość). Suszonymi owocami nadziewano też pierogi, a także gotowano z nich kompot, znany także i dziś napój wigilijny.
Etnografka wyjaśniła, że suszone owoce, jako „martwe” w samej swojej formie nawiązujące do zaświatów, były także pożywieniem dla dusz zmarłych. W tradycji ludowej Podkarpacia wierzono bowiem, że w czasie wigilii i świąt Bożego Narodzenia na ziemię powracają dusze zmarłych członków rodziny, które mogą chcieć zasiąść ze świętującymi do stołu.
Inną typową potrawą dla zmarłych, głównie na terenach wschodnich, była dawniej też kutia, czyli pszenica z makiem, miodem i orzechami.Specjalnie dla dusz przygotowywano też miejsce w domu. Np. na Pogórzu w tym celu zdejmowano z kołków wiszącą odzież, aby mogły tam zasiąść dusze, przybywające w postaci niewidzialnych ptaków, lub pozostawiano wolne miejsce przy stole. Tymczasem współcześnie uważa się, że dodatkowy talerz na stole przygotowany jest dla niespodziewanego gościa.
Drąg przypomniał, że według najstarszej tradycji, sięgającej jeszcze średniowiecza, kolacja wigilijna nie była podawana na stole, ale jedzono ją na stojąco, nabierając jedną łyżką ze wspólnej misy, ustawionej na środku izby na dzieży (naczyniu do przygotowywania ciasta).
Gdy upowszechniły się wieczerze przy stole, w XIX stuleciu, zasiadano do niego boso. Uważano bowiem, że jest to tak ważna uroczystość, że buty mogłyby zszargać jej świętość. Z kolei bose stopy trzymano na ułożonej pod stołem siekierze lub lemieszu, aby zapewnić nogom w przyszłym roku „żelazne zdrowie”.
PAP/ as/