TYLKO U NAS! Pierwszy wywiad z nowym ministrem finansów
- Trzeba szlifować to co już mamy – mówi Tadeusz Kościński, minister finansów w części pierwszej rozmowy ze Stanisławem Koczotem, zastępcą redaktora naczelnego Gazety Bankowej
Porównuje się pana do ministra Jacka Rostowskiego, wicepremiera w rządzie Donalda Tuska. Tak jak on, urodził się pan w Wielkiej Brytanii, tak jak on jest pan ministrem finansów. Porównanie jest trafne?
Łączy nas Londyn i funkcja ministra finansów. To wszystko. Moim zadaniem jest to, by skupić się na samym ministerstwie, na jego organizacji, a nie na tym, by tworzyć jakieś skomplikowane instrumenty finansowe. Polska posiada stabilność finansową, mamy odpowiednie podatki. Trzeba raczej szlifować to co już mamy. Minister Rostowski miał inne zadania i ja mam inne.
Czyli podobieństwa to tylko miejsce urodzenia i funkcja? Nic więcej?
- Być może jeszcze sposób myślenia, bo w Anglii myśli się inaczej niż w Polsce.
Przyjechał pan do Polski w 1989 roku. Powroty do kraju z emigracji są trudne, a co dopiero przyjazd do miejsca, które zna się tylko z rodzinnych opowieści.
- Pracowałem w City of London, byłem dość młody, bardzo dobrze zarabiałem. W wieku 29. lat miałem już pod Londynem własny dom W City of London mogłem dobrze zarabiać aż do emerytury, mogłem gromadzić pieniądze, albo przyjechać do Polski i zrobić coś ciekawego. Wybrałem to drugie. Dla mnie ciekawe życie i wyzwania są ważniejsze niż pieniądze.
Studiował pan w Londynie geologię, a nie bankowość. Dlaczego wybrał pan na studiach nauki przyrodnicze, chociaż całe życie pracuje pan w sektorze finansowym?
Geologii nie można nauczyć się z książki. Mój starszy brat również studiował geologię, jeździł w teren, badał skały, trzymał je w ręce. Bardzo mi się to podobało. Geologia to szkoła myślenia.
Jak pan trafił do londyńskiego oddziału Banku Handlowego?
Przez przypadek. Po studiach chciałem pracować jako analityk biznesowy. Był taki fach, komputery dopiero zaczynały wchodzić na rynek. Firma head hunterska szukała dla mnie takiej pracy, w końcu ją znalazła w japońskim banku Tokai Bank. Przyjąłem tę ofertę, zwłaszcza, że mama mówiła mi, by iść tam, gdzie jest bank, bo tam są pieniądze. Ta sama agencja head hunterów, która znalazła mi Tokai Bank, obsługiwała również Bank Handlowy. Kiedy przekształcił się on z placówki reprezentacyjnej w oddział, zwrócili się do mnie, ponieważ znali moje polskie pochodzenie.
Chętnie pan opowiada o swoim polskim pochodzeniu. Jakie ma ono znaczenie dla Pana?
Olbrzymie. Mój ojciec, a także dziadek, byli w armii generała Andersa.
Ojciec musiał być bardzo młody, kiedy trafił do armii generała Andersa…
Urodził się w 1917 roku. W chwili wybuchu wojny miał 22 lata. Dziadek urodził się w roku 1900, walczył z Bolszewikami pod Lwowem, brał udział w Bitwie Warszawskiej, pracował potem w nadleśnictwie w Białowieży. Za to, że bił się z Bolszewikami, został za karę zesłany na Syberię, razem z moją babcią i mamą, czyli swoją żona i córką. Potem, razem z rodziną, z generałem Andersem wyjechał na Bliski Wschód. Babcia i mama zaciągnęły się do Szkoły Młodszych Ochotniczek, dziadek został w wojsku. Ojciec z kolei w chwili wybuchu wojny był w podchorążówce we Lwowie, wycofał się do Rumunii, tam był internowany. Uciekł z niewoli, przez północne Włochy, Francję, gdzie wyrobił sobie paszport i wizę do Chin (było to konieczne, by ruszyć w dalszą drogę). Następnie przez Hiszpanię dostał się do Gibraltaru. Tam wsiadł na statek brytyjski i przypłynął do Anglii, służył w wojsku brytyjskim na wybrzeżu, a potem, gdy Polacy tworzyli wojsko na Bliskim Wschodzie, trafił do armii generała Władysława Andersa. Dziadek służył w artylerii, ojciec był dowódcą czołgu. Brali udział w bitwie o Monte Casino, w zdobyciu Ankony. Naprawdę niezwykłe jest to, co oni przeżyli. Koniec wojny zastał ich w północnych Włoszech. Nie mogli wrócić do Polski, pojechali więc do Anglii.
Gdzie się poznali pana rodzice?
W Anglii. I ojciec, i mama pochodzili z rodzin o bardzo bogatej tradycji patriotycznej. Rodzina mojej mamy straciła znaczący majątek po Powstaniu Styczniowym. Skonfiskowano go za to, że byli patriotami. Na szczęście udało się im uniknąć wywózki na Sybir.
Czy o tych sprawach – historii, tradycji, Polsce – rozmawialiście państwo w domu w Londynie?
Tak. Dla mnie było pewnym szokiem, gdy po przyjedzie do Polski zauważyłem, że Polacy w Polsce byli mniej patriotyczni niż w Anglii. W Londynie ciągle rozmawialiśmy o Polsce. Choć to może dziwnie zabrzmi, to Polacy za granicą czekali na III wojnę światową, gdyż uważali, że jest to jedyny sposób na odzyskanie przez Polskę niepodległości. Dlatego harcerstwo na emigracji było tak mocne, jak wojsko. Brytyjscy koledzy w sobotę szli grać w piłkę nożną, a my – do polskiej szkoły i na ćwiczenia wojskowe. Wśród brytyjskiej emigracji najmocniejszy był Kościół i harcerstwo.
Kiedy przyjechał pan do Polski, czy bardzo ona odbiegała od tej wizji przekazanej panu przez rodziców?
Było zupełnie inaczej niż w Anglii. Na telefon trzeba było czekać 20 lat, na telewizor 15 lat. Wiele osób kombinowało. Mówili, że to konieczne, żeby przetrwać.
Teraz to się radykalnie zmienia, a Ministerstwo Finansów, którym pan kieruje, jest elementem tej całkowicie innej rzeczywistości. Jak będzie wyglądał resort finansów pod pana zarządem? Czy pana nominacja to dobra wiadomość dla przedsiębiorców?
Nie boję się rozmawiać z rynkiem. Będę chciał zmienić nastawienie administracji, by zrozumiała, że my jesteśmy dla rynku, a nie rynek dla nas. Będziemy rozmawiać z rynkiem i słuchać go. Rynek nie lubi być zaskakiwany, sam będzie chciał pozbyć się zgniłych jabłek. 99,9 proc. rynku jest bardzo uczciwa, a ten nieuczciwy ułamek mu przeszkadza. To rynek prosi o obrót bezgotówkowy, o e-paragony, bo to powoduje, że znaczna część szarej strefy znika. Przy okazji wbrew temu, co ostatnio czytałem – nie mam zamiaru, żeby likwidować gotówkę.