Dzieci rodzą się... w miastach
W ciągu ostatnich kilku lat w dużych polskich miastach widać było wzrost dzietności szybszy niż w całej Polsce - mówi prof. Irena E. Kotowska z PAN. W jej ocenie korzystna sytuacja gospodarcza i zmiany polityki rodzinnej w ostatniej dekadzie sprzyjały zwłaszcza parom z dużych miast.
Członkini Komitetu Nauk Demograficznych PAN prof. Irena E. Kotowska z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie analizowała, jak w ostatnich latach w największych polskich miastach (powyżej 100 tys. mieszkańców) zmieniała się dzietność kobiet.
„Współczynnik dzietności rósł tam znacznie szybciej, niż w całej Polsce” - zauważa prof. Kotowska. „Mam jednak obawy, że te czasy już minęły” - dodaje. Jak wyjaśnia, chodzi o konsekwencje pandemii, niepewność dotyczącą dochodów, edukacji i zdrowia.
Współczynnik dzietności określa średnią liczbę dzieci, urodzonych przez kobietę w ciągu życia, przy założeniu, że przez cały okres rozrodczy (15-49 lat) współczynniki płodności według wieku pozostają takie, jak w danym roku.
Zastępowalność pokoleń gwarantuje współczynnik dzietności na poziomie 2,1, co oznacza, że na sto kobiet powinno przypadać 210 urodzeń. W Polsce od 1989 r. współczynnik dzietności nie gwarantuje zastępowalności pokoleń, a od 1998 r. przyjmuje wartości niższe od 1,5, charakteryzujące niską dzietność.
W 2013 r. współczynnik dzietności dla całej Polski osiągnął 1,25 (125 dzieci na 100 kobiet) i do 2015 wzrósł do 1,3. Jednak od 2016 r. widać było jego wyraźniejszy wzrost - do 2017 roku, w którym osiągnął 1,45. W kolejnych dwóch latach zaczął jednak znów spadać do 1,41 w 2019 roku.
Nieco inaczej dane te wyglądają, jeśli pod uwagę weźmie się jedynie duże polskie miasta (powyżej 100 tys. mieszkańców), w których mieszka niecałe 11 mln osób. Tam dynamika zmian przebiegała nieco inaczej.
Od 2014 r. obserwowany był systematyczny wzrost dzietności i od 2018 r. współczynnik dzietności w tych miastach jest wyższy niż w skali Polski. Według danych GUS jeszcze w 2013 r. współczynnik dzietności w dużych miastach wynosił zaledwie 1,15 wobec wartości 1,26 dla kraju, zaś w 2019 r. osiągnął wartość 1,45 wobec 1,42 dla Polski.
Najlepiej sytuacja miała się w ośmiu dużych miastach, które w 2019 r. ze współczynnikiem dzietności wynoszącym co najmniej 1,5 wyszły poza strefę niskiej dzietności. Do takich miast należy Warszawa (1,57), Kraków (1,54) Poznań (1,51), Ruda Śląska (1,58), Koszalin (1,53) czy Wrocław (1,5). Rekordowo wysoką dzietność notował Gdańsk, gdzie w 2019 r. współczynnik wyniósł aż 1,64. Jeśli zaś chodzi o tempo wzrostu dzietności, to rekordzistą jest Opole. W 2013 r. dzietność była tam bardzo niska i wynosiła zaledwie 0,97. Potem systematycznie wzrastała do 1,6 w 2019 r.
Fakt, że dzietność w dużych miastach zaczęła rosnąć stosunkowo szybciej, ma - między innymi - związek z niezłą sytuacją ekonomiczną - mówi prof. Kotowska. Chodzi o poprawę sytuacji na rynku pracy i wzrost wynagrodzeń. Jej zdaniem, znaczenie miały też nowe rozwiązania polityki rodzinnej wdrażane w skali kraju i na poziomie samorządów.
Jeśli chodzi o działania samorządowe, to np. do demograficznego sukcesu Opola mógł się przyczynić prowadzony tam od 2012 r. program „Opolska Rodzina” - sugeruje badaczka. Dodaje jednak że „Specjalna Strefa Demograficzna” wdrażana od 2012 r. w województwie opolskim nie wpłynęła na znaczną poprawę dzietności w całym regionie – współczynnik dzietności wzrósł z 1,1 w 2014 r. do 1,27 w 2019 r.
Podsumowując zmiany w polityce rodzinnej po 2008 r., prof. Kotowska przypomina, że wydłużono urlopy macierzyńskie, wprowadzając też dodatkowy urlop macierzyński do ewentualnego wykorzystania bezpośrednio po urlopie podstawowym, a także wprowadzono urlopy ojcowskie. Coraz lepszy był dostęp do usług edukacyjno-opiekuńczych.
„Kolejna fala zmian po 2013 roku przyniosła rozwiązania, które miały ułatwić rodzicom łączenie pracy zawodowej z życiem rodzinnym, redukując koszty pośrednie, a także zmniejszyć koszty bezpośrednie wychowywania dzieci. Najważniejsze z nich dotyczyły wprowadzenia: urlopów rodzicielskich w 2013 r. (i rezygnacji z dodatkowego urlopu macierzyńskiego) i ich uelastycznienia (od stycznia 2016 r.), świadczenia rodzicielskiego (od stycznia 2016 r.), Karty Dużej Rodziny (wprowadzona w czerwcu 2014 r. z pełnym systemem zniżek w skali kraju obowiązującym od stycznia 2015 r.), mechanizmu „złotówka za złotówkę” (od stycznia 2016 r.), modyfikacji ulg podatkowych na dzieci (2013 r. i 2015 r.) oraz weryfikacji kryterium dochodowego i podniesienia świadczeń rodzinnych od listopada 2015 r. W 2013 r. wprowadzono rządowy program in vitro, który obowiązywał do 2016 r.” - wymienia.
„Były to rozwiązania, które pokazywały, że inaczej niż dotąd myśli się o polityce rodzinnej. Zmieniły one klimat dla rodziny” - komentuje.
W 2016 roku pojawił się Program Rodzina 500 Plus. „Ten silny transfer finansowy wsparł materialnie rodziny, zwłaszcza z dwójką i większą liczbą dzieci” - ocenia prof. Kotowska. Jednak według niej nie spełnił oczekiwań dotyczących trwałego wpływu na prokreację wyrażanych przez jego autorów. I dodaje: „Zauważalny wzrost dzietności w skali całej Polski wystąpił jedynie w latach 2016-2017 wskutek wzrostu liczby urodzeń drugiego i trzeciego dziecka”.
Według demografki zmiany polityki rodzinnej, zwłaszcza te od 2013 r. , mogły się przyczynić do poprawy dzietności w dużych miastach. „Zestaw proponowanych rozwiązań miał znaczenie dla określonej grupy osób - par, w których oboje rodziców chciało łączyć pracę zawodową z życiem rodzinnym, miały dostęp do żłobków i przedszkoli, a wynagrodzenia obojga gwarantowały odpowiedni status materialny rodziny” - mówi badaczka. Ponadto w dużych miastach jest lepszy dostęp do usług zdrowotnych, których znaczenie dla zdrowia reprodukcyjnego wzrasta.
Prof. Kotowska przyglądała się też różnicom w tzw. wzorcu płodności według wieku w miastach, gdzie nastąpiła poprawa dzietności, i w skali kraju. Zarówno w Polsce jak i w miastach coraz więcej kobiet zostaje matkami w późniejszym wieku. W latach 2013-2019 w skali kraju płodność kobiet rodzących w wieku 20-24 lat utrzymywała się mniej więcej na stałym poziomie (było to 47 urodzeń na 1000 kobiet), natomiast wzrosła płodność kobiet w wieku 25-29 lat (z 86 do 97 urodzeń na 1000 kobiet), kobiet w wieku 30-34 lat (z 69 do 85) oraz 35-39 lat (z 30 do 38).
Te zmiany wzorca płodności wyraźnie widać w większych miastach, przy czym współczynniki płodności w grupach wieku 25-29, 30-34 i 35-39 lat są wyższe od obserwowanych dla całej Polski. Wyższa płodność kobiet w tym wieku jest szczególnie widoczna w miastach, które nie mają niskiej dzietność. Wśród tych miast Warszawa wyróżnia się tym, że najwyższe natężenie urodzeń dotyczy kobiet w wieku 30-34 lat (107 urodzeń na 1000 kobiet). Odkładanie macierzyństwa nie musi więc oznaczać niższej dzietności - komentuje prof. Kotowska.
Badaczka przyjrzała się też, jaka była struktura urodzeń według kolejności urodzenia. W latach 2014-2019 w skali kraju spadał udział urodzeń pierwszego dziecka na rzecz wzrostu urodzeń drugiego dziecka (do 2017 r.) i urodzeń trzeciego dziecka. Natomiast w miastach, które opuściły strefę niskiej dzietności, dał się zauważyć wzrost odsetka urodzeń pierwszych i trzecich, a spadek udziału urodzeń drugich. Zauważalna poprawa dzietności nastąpiła zatem głównie z powodu decyzji, aby zostać rodzicem oraz o powiększeniu rodziny o trzecie dziecko.
Dzieci w tych miastach rodziły, jak w całej Polsce, w związkach małżeńskich. Odsetek urodzeń pozamałżeńskich pozostawał w przedziale 25 – 33 proc., poza Krakowem (19 proc.) i Koszalinem (45 proc.).
„Z badań, również międzynarodowych - wynika, że dzieci pojawiają się częściej w rodzinach z obojgiem pracujących rodziców, gdzie jest dobry dostęp do usług opiekuńczo-edukacyjnych, a także do usług zdrowotnych, zwłaszcza związanych z ciążą i porodem” - wymienia badaczka. Zaznacza jednak, że te ustalenia dotyczą przeszłości – świata przed pandemią.
Wyraża ona obawy, iż dzietność może spadać w 2019 r. i latach następnych. Z najnowszych danych GUS wynika, że od stycznia do sierpnia tego roku w Polsce urodziło się 241 tys. dzieci. W analogicznym okresie w 2019 r. było ich o blisko 12 tys. więcej (252,5 tys. dzieci). Uważa, że w bieżącym roku urodzi się mniej dzieci, niż w minionym. Jej zdaniem wiosenny lock-down (i fakt, że partnerzy spędzali ze sobą więcej czasu) raczej nie przełoży się na wzrost urodzeń.
„Podczas pandemii wzrasta niepewność, która jest bardzo poważnym czynnikiem hamującym prokreację. Niepewność związana jest nie tylko z własną sytuacją zdrowotną i obawami o zdrowie bliskich, czy z sytuacją finansową gospodarstwa domowego i obawami o pracę, ale także z szerzej postrzeganymi skutkami zarządzania kryzysem wywołanym pandemią. Nie bez znaczenia pozostaje społeczna dyskusja o zmianach klimatu” - zauważa.
„Negatywny wpływ na dzietność może mieć też orzeczenie TK dotyczące przerywania ciąży, które zasadniczo zmienia klimat dyskusji o prokreacji” - uważa ekspertka. W jej ocenie jest to fundamentalna zmiana okoliczności, w jakich będą podejmowane decyzje o dzieciach. Demografka uwypukla konieczność prowadzenia teraz odpowiednich badań w Polsce. „Będzie to kontynuacja programu badań nad rodzinami i generacjami realizowanymi w Instytucie” - mówi.
Prof. Kotowska zaznacza, że dla poprawy dzietności coraz większe znaczenie mają urodzenia kobiet w wieku 30-34 lat, a także 35-39 lat. „Ale wraz ze wzrostem wieku mogą się pojawić znaki zapytania dotyczące zdrowia dziecka i matki. Znaczenie czynników zdrowotnych dla prokreacji, w tym trudności z poczęciem nie tylko pierwszego dziecka potwierdzają badania prowadzone w zespole demografów Instytutu Statystyki i Demografii” - mówi.
„Poza tym z naszych badań i rozmów z lekarzami wynika, że młodzi ludzie mają coraz większą świadomość nowoczesnej oferty medycznej dotyczącej niepłodności oraz potencjalnych zagrożeń związanych z ciążą i zdrowiem dziecka. A dostęp do badań prenatalnych może sprzyjać rozwiewaniu obaw związanych z decyzją o rodzicielstwie. Po orzeczeniu TK do osób, które chcą być rodzicami, płynie jednak przekaz, że ich decyzja już się nie liczy” - mówi demograf.
Jak zaznacza, to tylko jeden z przykładów ilustrujących pogorszenie w Polsce dostępu do usług związanych ze zdrowiem reprodukcyjnym. Wśród innych wymienia trudny dostęp do antykoncepcji, pigułki dzień po, dostęp do metod leczenia niepłodności i atmosferę wokół badań prenatalnych. Kwestie dostosowania infrastruktury zdrowotnej do zmiany zachowań prokreacyjnych i potrzeb związanych ze zdrowiem reprodukcyjnym oraz znaczenia upowszechniania wiedzy o uwarunkowaniach zdrowia reprodukcyjnego i jego zagrożeń nie były dotychczas właściwie ujmowane w polityce rodzinnej.
„Tymczasem dostęp do usług związanych ze zdrowiem reprodukcyjnym zdecydowanie może sprzyjać prokreacji. To potwierdzają badania w innych krajach (https://www.sciencedirect.com/science/article/abs/pii/S1472648318300397)” - komentuje.
Profesor tłumaczy, że osoby z dużych miast łatwiej radzą sobie z utrudnieniami dotyczącymi zdrowia reprodukcyjnego - mają łatwiejszy dostęp do klinik zajmujących się leczeniem niepłodności, badań prenatalnych czy prywatnej opieki zdrowotnej.
„Jeśli wziąć pod uwagę usługi związane ze zdrowiem reprodukcyjnym, sytuacja młodych osób w dużych miastach jest lepsza” - podsumowuje prof. Kotowska. Jej zdaniem, może to być jeden z wielu czynników sprzyjających zaobserwowanemu wzrostowi dzietności wśród mieszkańców dużych miast.
PAP/ as/