Norma Euro 7. Czarny scenariusz dla branży motoryzacyjnej
Choć prace nad ostateczną formą zapowiadanej na 2025 r. normy Euro 7 dopiero trwają, to jeśli Komisja Europejska przyjmie jej najbardziej restrykcyjną formę, pracę mogą stracić miliony osób zatrudnione dziś w branży motoryzacyjnej - pisze Auto Świat powołując się na Auto Bild.
W Niemczech branża motoryzacyjna daje – według rożnych szacunków – zatrudnienie około pięciu milionom osób. I jeśli faktycznie norma Euro 7 miałaby okazać się tak rygorystyczna, jak wynika z przecieków, to w praktyce produkcja samochodów wyłącznie spalinowych stanie się w dużej mierze nieopłacalna. I to już za kilka lat… Głos w sprawie zabrał więc m.in. cytowany przez „Auto Bild” Manfred Schoch, przewodniczący rady pracowników w Grupie BMW: „grozi nam fala bezrobocia, jakiej Niemcy nie widziały jeszcze nigdy. (…). Przestrzegam polityków przed tym, by nie traktowali kwestii ochrony środowiska jednowymiarowo, bez zwracania uwagi na potrzeby i przyszłość zwykłych obywateli”.
Źródłem kontrowersji jest 66-stronicowy dokument przygotowany na zlecenie KE przez grupę ekspertów (Advisory Group on Vehicle Emission Standards). Zawarte w projekcie zmiany, które miałyby wejść w życie wraz z wprowadzeniem normy Euro 7.
Nowe samochody będą mogły emitować jedynie 30 mg tlenków azotu (NOx), zaś w bardziej rygorystycznej wersji – jedynie 10 mg NOx na każde 100 km. Teraz jest to 60 mg w przypadku aut benzynowych i 80 mg dla diesli. Emisja tlenków węgla ma spaść z poziomu 1000 mg i 500 mg do odpowiednio 300 i 100 mg na 100 km.
Zaostrzony ma zostać cykl pomiarowy RDE. Dziś odcinek testowy ma długość kilkunastu kilometrów, a to wystarczająco długi dystans, by zdążył rozgrzać się m.in. katalizator (w uproszczeniu – im jest „gorętszy” tym efektywniej obniża ilość szkodliwych substancji). W proponowanej nowej wersji odcinek pomiarowy ma jednak zostać skrócony do 5 km. A kiedy samochód emituje najwięcej szkodliwych substancji? Zgadliście – wtedy, gdy silnik i osprzęt są „zimne”. Czy na odcinku 5 km podzespoły zdążą osiągnąć temperaturę choćby zbliżoną do roboczej? Cóż, w przypadku gdy temperatura otoczenia wynosi 35 stopni Celsjusza, to silnik benzynowy może i sobie poradzi – sęk w tym, że zakres temperatur zewnętrznych, przy których auto będzie musiało spełniać normy wyniesie od -10 do +40 st. Celsjusza – pisze Auto Świat.
Dodatkowo, silnik będzie musiał zmieścić się w normie nawet na wysokości do 2000 m.n.p.m (dotychczas – 700 m), zaś okres, w jakim nowy samochód będzie musiał spełniać normy wydłuży się ze 160 tys. do 240 tys. km (lub 15 lat). Dla przypomnienia – nad tym, czy auto również po wyjechaniu z salonu nie truje zanadto, czuwa wprowadzony już teraz, przy okazji normy Euro 6D ISC-FCM, pokładowy system nadzorujący poziom emisji (PEMS, Portable Emission Measurement System). Aby było łatwiej, norma będzie musiała zostać spełniona również w samochodzie z bagażnikiem dachowym.
Norma 6D ISC-FCM dopuszcza jeszcze tolerancję w przypadku tlenków azotu (norma może być przekroczona o 25-30 mg), ale ten zapis ma, co jasne, w przypadku Euro 7 zniknąć. Oznacza to więc mniej więcej tyle, że aby bezpiecznie zmieścić się w 30 mg, silnik będzie musiał emitować – przynajmniej czasowo – 0 mg na 100 km (!).
Głos w sprawie zabrała też m.in. przewodnicząca związku VDA (Verband der Automobilindustrie; stowarzyszenie przemysłu motoryzacyjnego), Hildegard Müller: „KE chce sprawić, by silniki spalinowe w zasadzie przestały całkowicie emitować szkodliwe substancje – nawet podczas holowania przyczepy czy podczas podjeżdżania pod strome wzniesienie. A to jest z technicznego punktu widzenia niewykonalne.”
Z drugiej strony pojawiają się głosy przychylne wobec nowych norm. Na przykład profesor Ferdinand Dudenhöffer (wykładowca akademicki związany z branżą motoryzacyjną) problemu nie widzi: „nie rozumiem tego biadolenia ze strony VDA. Wiele współczesnych aut już dziś spełnia normy emisji NOx przewidziane na 2025 r., zaś np. w Chinach normy dla silników benzynowych są dwa razy ostrzejsze niż unijne” – informuje Auto Świat.
Według Dudenhöffera historia zakończy się tak, jak kiedyś histeria związana z filtrami cząstek stałych, które nie dość, że diesli nie zabiły, to dziś są już bardzo tanie i dobrze dostępne.
Jeśli miałyby sprawdzić się czarne prognozy, to również i polską gospodarkę mogą czekać trudności. Jako kraj jesteśmy dużym producentem nowych aut, silników i osprzętu, z branżą związana jest niezliczona liczba mniejszych i większych poddostawców, którzy – w najgorszym wypadku – będą musieli się przebranżowić.
Auto Świat/RO
CZYTAJ TEŻ: The Guardian: kto zarabia miliardy na szczepionkach?