Rewolta w Birmie, co najmniej 64 zabitych z rąk sił bezpieczeństwa
Co najmniej 64 osoby zginęły z rąk birmańskich sił bezpieczeństwa, które w sobotę otworzyły ogień do prodemokratycznych demonstrantów w różnych częściach Birmy - wynika z najnowszych danych birmańskiego portalu Myanmar Now. „Zabójstwa” popełnione przez armię potępiły ambasady UE i W. Brytanii w Birmie
Wcześniejszy bilans portalu mówił o co najmniej 50 ofiarach śmiertelnych sobotnich zajść w kilku miastach kraju. Dzień wcześniej działacze ruchu występującego przeciwko wojskowemu zamachowi stanu z 1 lutego wezwali obywateli do masowego sprzeciwu w sobotę, w dniu sił zbrojnych.
Czytaj też: Birma, MFW i tajemniczy przelew przed zamachem stanu
Czytaj też: Bombowy aerobik! Ćwiczenia na żywo z atakiem wojska w tle
Agencja Reutera pisze, że trudno potwierdzić doniesienia Myanmar Now w niezależnych źródłach. Jeśli są zgodne z prawdą, sobota byłaby jednym z najkrwawszych dni od puczu z 1 lutego, a liczba ofiar śmiertelnych zajść wzrosłaby do blisko 400. AFP informuje, że w sobotę zginęło co najmniej 19 osób.
Unia Europejska i Wielka Brytania potępiły w sobotę „zabójstwa” dokonane przez wojsko w dniu sił zbrojnych w Birmie. 76. obchody Dnia Sił Zbrojnych zostaną zapamiętane jako dzień terroru i hańby. Zabójstwa nieuzbrojonych cywilów, w tym dzieci, to czyny nie do obrony - ogłosiła na Twitterze i na Facebooku ambasada Unii Europejskiej w Birmie. A ambasador Wielkiej Brytanii w oświadczeniu stwierdził, że „pozasądowe zabójstwa mówią wiele o priorytetach junty wojskowej”.
Tymczasem strzały z broni palnej padły w sobotę w amerykańskim centrum kultury w największym birmańskim mieście, Rangunie, ale nie spowodowały u nikogo żadnych obrażeń - poinformowała rzeczniczka ambasady USA w Birmie.
Stany Zjednoczone ostro krytykują juntę, która przejęła władzę w Birmie, i zabicie przez siły bezpieczeństwa setek osób protestujących przeciwko zamachowi stanu.
Możemy potwierdzić, że 27 marca padły strzały w Centrum Amerykańskim w Rangunie. Nie było rannych. Prowadzimy dochodzenie w sprawie tego incydentu - powiedziała rzeczniczka ambasady Aryani Manring, nie ujawniając więcej szczegółów. Nie wiadomo, czy miało to jakikolwiek związek z sobotnimi demonstracjami.
PAP/mt