Opinie

Fot.sxc.hu
Fot.sxc.hu

Sztuka inwestowania po chińsku

Komentator wGospodarce.pl

Komentator wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 4 lutego 2014, 06:26

    Aktualizacja: 4 lutego 2014, 09:00

  • Powiększ tekst

Szybko bogacący się Chińczycy masowo zainteresowali się inwestowaniem w dzieła sztuki. Mieszkańcy Państwa Środka w dużej części postawili na rodzimych twórców, których dzieła dorównują, a czasami nawet przekraczają kwoty wydawane w Europie czy USA na obrazy Picassa, Rothki czy Warhola.

Początki chińskiego rynku sztuki inwestycyjnej można doszukiwać się ok. 20 lat temu, gdy kraj ten śmiało wszedł na ścieżkę gospodarki rynkowej. Ale dopiero ostatnie lata przyniosły olbrzymi wzrost zainteresowania sztuką, za którym poszedł wzrost obrotów i liczba rekordów cenowych notowanych na tamtejszych aukcjach. Zainteresowanie bogatych Chińczyków sztuką inwestycyjną niektórzy analitycy przestali już nazywać boomem, a zamiast tego używają określenia „bańka spekulacyjna”.

Bogaci mieszkańcy Pekinu czy Szanghaju coraz śmielej kupują nie tylko obrazy słynnych mistrzów, ale także rzeźby i sztukę użytkową. W cenie są znane nazwiska, ale coraz wyższe ceny notują obrazy chińskich mistrzów.

W maju 2011 r. dom aukcyjny China Guardian sprzedał obraz Qi Baishi z 1946 r. „Orzeł na sośnie” za 65,4 mln dolarów. To właśnie ta transakcja spowodowała, że chiński rynek sztuki przegonił wartość rynku amerykańskiego. Informacja o rekordzie poszła w świat, natomiast mało kto zauważył później, że ta wstrząsają kwota nigdy nie została zapłacona. Zwycięzca aukcji wycofał się ostatecznie i nie sfinalizował transakcji, ponieważ pojawiły się pogłoski, że obraz mógł być falsyfikatem.

Rozmaitego rodzaju fałszerstwa, problemy z dokładnym określeniem autentyczności obrazów (i innego rodzaju dzieł), a także duża skala korupcji przy organizowaniu aukcji stanowią wciąż bolączkę chińskiego rynku sztuki inwestycyjnej. Mimo że dzisiaj jest to największy pod względem obrotów rynek na świecie, to bierze się pod uwagę kwoty, które zostały podane na licytacjach. Tak naprawdę bowiem nikt chyba nie jest w stanie dokładnie określić, ile z nich zostało faktycznie zapłaconych i ile dzieł zmieniło właścicieli.

Specjaliści studzą więc emocje inwestorów liczących na szybkie wzbogacenie się na tym ogromnym i gwałtownie rosnącym rynku. To właśnie ta prędkość ekspansji, brak hamulców, zbyt szybki wzrost jest czynnikiem, który powinien hamować zapędy inwestorów. Jak zawsze w przypadku, gdy jakaś część gospodarki rośnie zbyt gwałtownie, mamy sytuację, gdy prawo i regulacje nie nadążają za rynkiem.

Dochodzi nawet do takich sytuacji, jak ta z 2012 r. gdy władze musiały zamknąć prywatną galerię w miejscowości Hebei, ponieważ podejrzewano, że wszystkie zgromadzone tam dzieła (ok. 40 tys. egzemplarzy porcelany), w tym wazy z dynastii Tang nie były autentykami.

Sceptycy zwracają uwagę, że rynek ten nastawiony jest na masowość. Już teraz artyści „produkują” kolejne dzieła chcąc zalać rynek obrazami, rzeźbami, glinianymi i porcelanowymi naczyniami, tak jak już chińskie fabryki zalały zachodnie rynki tanimi zabawkami i sprzętem elektronicznym.

Szybkość wzrostu chińskiego rynku może szokować – od 2003 r. urósł on o ponad 900 proc. osiągając obroty w wysokości 8,9 mld dolarów. Dla porównania w 2012 r. amerykański rynek sztuki był wart ok. 8,1 mld dolarów. Po rekordowym 2011 r. przyszło jednak pewne otrzeźwienie, co było w pewnym sensie powiązane ze schładzaniem chińskiej gospodarki, a wraz z tym także schładzaniem rozentuzjazmowanych emocji inwestorów i rynek skurczył się o 24 proc.

Poza wystarczającym brakiem prawnych regulacji, warto ponownie zwrócić uwagę na charakterystyczną cechę chińskiego rynku, mianowicie o zainteresowanie twórczością tamtejszych artystów. W świecie zachodnim chińscy malarze nie są aż tak popularni jak zachodni w Chinach.

Jeśli spojrzymy na najpopularniejsze (i najdroższe) nazwiska w świecie malarzy, to do roku 2009 r. królują na niej Picasso, Rothko, Monet, Modigliani, Warhol, Bacon, Gauguin, Degas, Leger, czyli artyści pochodzący z Europy i Stanów Zjednoczonych. Ale od 2009 r. zaczynają pojawiać się chińskie nazwiska. Któż z grona przeciętnych europejskich inwestorów słyszał o Qi Baishi, Zang Daqian, Xu Beihong, Wu Guanzhong czy Fu Baoshi? A są to nazwiska słynnych i popularnych chińskich twórców, których dzieła często i dobrze się sprzedają na aukcjach.

Wystarczy wspomnieć, że obrazy Qi Baishi’ego (1864 – 1957) w ostatnich 20. latach były w Chinach wystawiane 27 tys. razy! W rekordowym roku 2011 sprzedano 5600 egzemplarzy jego dzieł, a 11 lat wcześnie „tylko” 381 prac. Co ciekawe, specjaliści szacują, że łączna liczba dzieł stworzonych przez tego artystę jest znacznie mniejsza, niż liczba wystawiona do tej pory na aukcjach, a przecież znaczna część została zniszczona w czasie japońskiej inwazji na Chiny i później w okresie rewolucji kulturalnej.

Na tym ostatnim przykładzie doskonale widać, że zapewne jeszcze wiele wody upłynie w Żółtej Rzece, zanim dzieła chińskich mistrzów staną się popularne wśród zachodnich kolekcjonerów. Chiński rynek ma przed sobą ogromne perspektywy, ale wymaga jeszcze wielu zmian prawnych i regulacji. Na pewno inwestowanie na tym rynku niesie ze sobą duże ryzyko i całkiem mocno odczuwalny dreszczyk emocji, chociaż trzeba się liczyć z tym, że najbliższe lata przyniosą wzrost popularności chińskich artystów także tutaj, w Europie.

Carmen Tarcha, prezes zarządu Quadrilion S.A.

 

 

 

-------------------------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------------------------

Sprawdź promocje wSklepiku.pl!

Nie zwlekaj!

 

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych