Kredyty walutowe pokazują, że Polska jest dla banków kolonią
Wywiad z senatorem Grzegorzem Biereckim
W Senacie gościli przedstawiciele Komisji Nadzoru Finansowego i Ministerstwa Finansów. Podczas debaty pytał pan te instytucje, co zrobiły by zabezpieczyć interesy tych obywateli polskich, którzy wzięli kredyty w walutach obcych, zwłaszcza we frankach szwajcarskich. Pańskim zdaniem KNF i MF nie zdały "frankowego egzaminu"?
Sen. Grzegorz Bierecki, Prawo i Sprawiedliwość: Nadzór finansowy wykazuje zadziwiającą bierność jeśli chodzi o ten problem, który zresztą narasta. Bo rzeczywiście, wskaźniki spłaty kredytów hipotecznych są dziś dobre, ale wynika to racjonalnych zachowań obywateli. Kredyt hipoteczny spłaca się po prostu zawsze w pierwszej kolejności, ze strachu przed bezdomnością. Ludzie poświęcają ostatnie złotówki, żeby zapłacić ratę, często kosztem zadłużania kart kredytowych czy niepłacenia innych należności. Skala problemu jest duża, tym bardziej, że mamy do czynienia z nadużyciami ze strony banków przy egzekucji tych kredytów.
Słyszymy o masowym dociążaniu kredytów dodatkowymi, bardzo kosztownymi ubezpieczeniami, pod pretekstem spadku wartości nieruchomości. To są często wątpliwe sytuacje.
Pytałem i o to zjawisko. Bo np. w Wielkiej Brytanii nadzór finansowy podjął skuteczne działania, i wyeliminował sprzedaż niepotrzebnych produktów ubezpieczeniowych. Tam banki musiały zwrócić ludziom składki za pozorne ubezpieczenia, a chodziło o kilka miliardów funtów. Chodzi o proceder, przy którym zdarza się, że nawet 95 proc. składki ubezpieczeniowej idzie na prowizję dla banku. Ubezpieczenie jest w takiej sytuacji pozorne. Nadzór powinien znać skalę tego zjawiska, i powinien mu przeciwdziałać.
W swoich pytaniach do KNF zwracał pan uwagę, że zagraniczne banki udzielały w Polsce kredytów w walutach obcych nawet wówczas, gdy zabroniono im tego w krajach macierzystych.
Mówimy tu o jednym z banku austriackich, który robił w Polsce rzeczy, których nie śmiał - i nie mógł - robić w Austrii. To jest kolonialny sposób myślenia, według którego to, czego nie wolno w domu, to wolno w koloniach. Przerażające jest to, że naprawdę są przykłady innych krajów, w których i nadzory finansowe, i rządy skutecznie walczyły o interes swoich obywateli-kredytobiorców w relacjach z bankami. Wyciągano wnioski z tej "przygody", poprawiając przepisy. I tak powinno być również w Polsce, bo przecież w przyszłości ktoś znów może chcieć wciskać Polakom toksyczne produkty. A tymczasem nie robi się w tym kierunku zupełnie nic.
Co pan proponuje?
Mój plan obejmuje pięć punktów. Chodzi o działania, które pozwolą rozwiązać problem rosnącego zadłużenia we frankach, które pozwolą ucywilizować rynek kredytów hipotecznych, dziś fatalnie zorganizowany. A chodzi o kredyty najważniejsze dla gospodarstw domowych, bo przecież mieszkanie do podstawowa potrzeba, bez mieszkania nie ma rodziny, nie ma dzieci, itd. I tu państwo musi interweniować, musi dbać o odpowiednie regulacje. Tym bardziej, że rzecz dotyczy budownictwa, jednego z motorów każdej gospodarki.
Co można zrobić?
Po pierwsze trzeba znieść bankowy tytuł egzekucyjny, tak aby uniknąć nadużyć, których jesteśmy świadkami. Dziś kredytobiorcy w kontakcie z bankami są pozbawieni skutecznej ochrony sądowej. Banki rzucają się ludziom do gardła, wypowiadają umowy i licytują nawet wówczas, gdy dojdzie do niezapłacenia jednej raty. To jest nadużycie, i ten instrument powinien być zniesiony, to jest relikt komunizmu, to coś, co istnieje tylko w Polsce.
Czy to by oznaczało, że można bezkarnie nie płacić kredytu?
Nie. To by oznaczało, że bank będzie musiał udowodnić swoją wierzytelność i prawidłowość windykacji przed sądem. Dziś bank jest sędzią we własnej sprawie, wydaje werdykty i prowadzi egzekucje.
Co jeszcze?
Należy ułatwić przeprowadzanie tzw. upadłości konsumenckiej. Należy znieść możliwość eksmisji na bruk. Należy rozwinąć budownictwo socjalne przy wykorzystaniu prywatnych inwestorów, od których mieszkania wynajmowałyby gminy. W ten sposób uchronimy ofiary banków przed bezdomnością i nie dopuścimy do powstania w Polsce slamsów.
To punkt drugi. Jaki jest punkt trzeci?
Należy wprowadzić limit roszczeń z tytułu kredytu hipotecznego, maksymalnie do wartości nieruchomości, która jest kredytowana. Chodzi o to, by człowiek, który odda dom, nie był już zadłużony z tytułu kredytu hipotecznego. To jest rozwiązanie, które funkcjonuje na rynku amerykańskim, i ono chroni słabszą stronę. A więc limit roszczeń z tego tytułu.
Chodzi o możliwość nowego startu?
Nowy start powinna umożliwić upadłość konsumencka. Tu chodzi o świadomość wysokości zobowiązania. Człowiek, który wie, ile jest winien maksymalnie, może planować swoje życie, swój budżet domowy. Nie zaskoczy go nagły skok długu. Nie będzie możliwości, że wziąłem kredyt w wysokości 100 tys. złotych, a mam nagle 200 tysięcy.
Co z oprocentowaniem?
To punkt czwarty. Kredyty hipoteczne powinny być udzielane w oparciu o stałą stopę oprocentowania, a nie zmienną. Dzięki temu wszyscy mieliby pewność, ile wynosi i ile wyniesie ich miesięczna rata. Co miesiąc to powinna być taka sama kwota. To musi być związane z możliwością łatwiejszego refinansowania kredytów w trakcie ich trwania. To jest powszechna praktyka w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie. Tam ludzie zaciągają 30-letnie kredyty o stałym oprocentowaniu, a gdy spadną stopy procentowe, wówczas idą do innego banku i refinansują. A są jednocześnie chronieni przed wzrostem oprocentowania. I gwarantują im to państwowe regulacje. Jeżeli te regulacje weszłyby w życie, konsument miałby pewność co do wysokości kredytu i co wysokości miesięcznej raty.
Został punkt piąty.
Należy przyjąć, że kredyt w walucie obcej ma być spłacany zawsze po kursie z dnia zawarcia umowy. Słabsza strona umowy, a słabszą jest konsument, nie może brać na siebie całości ryzyka. Bank, który udziela kredytu w obcej walucie, musi wziąć na siebie ryzyko walutowe, które on z kolei może sobie ubezpieczyć, wliczając to w cenę kredytu.
Czy to wszystko nie sprawi, że udzielanie kredytów hipotecznych nie stanie się dla banków nieopłacalne?
Na zasadach, o których mówię, udzielane są kredyty w Stanach Zjednoczonych i w Europie Zachodniej, a więc na rozwiniętych rynkach finansowych. I tam się opłaca, więc i u nas będzie się opłacało. Moje propozycje zmierzają, by skończyć z niezdrową sytuacją, w której banki korzystają z nadmiernie uprzywilejowanej sytuacji, także na rynku kredytów hipotecznych.
Rozumiem, że pomysły, które pan zgłasza, sprawdzają się w innych krajach.
Tak. Oczywiście, banki działające w Polsce będą się tego typu zmianom ostro sprzeciwiały. Chodzi przecież o powstrzymanie ich apetytów. Państwo polskie nie może jednak pozwalać na kreowanie nadmiernie wielkich zysków, które w kryzysie, co podkreślam, osiąga sektor bankowy. Bo przecież banki z roku na rok mają coraz lepsze wyniki, więc ucywilizowanie rynku kredytów hipotecznych za bardzo im nie zaszkodzi.
Czy te przepisy objęłyby również obywateli, którzy już zaciągnęli kredyty? Czy prawo może im pomóc wstecz?
Jeżeli ustalimy maksymalną wartość roszczeń banku do kwoty wartości nieruchomości, mieszkań i domów, to w oczywisty sposób im pomoże. Ważne, że dzięki proponowanym pięciu punktom zabezpieczymy interesy kilkuset tysięcy polskich rodzin, zadbamy, by podobny problem nie powtórzył się w przyszłości, i ucywilizujemy rynek kredytów hipotecznych. Musimy zablokować sprzedaż produktów toksycznych. Musimy, bo nadzór finansowy tego nie zrobił.
Nadzór finansowy zachowuje się jak całe państwo pod rządami PO - konformizm, brak odwagi w starciu z potężnymi aktorami.
Inaczej być nie może, skoro rada gospodarcza przy premierze składa się z przedstawicieli zagranicznych banków i instytucji finansowych. To wszystko wyjaśnia, także tę dziwną bierność w stosunku do oczywistych problemów. Gdyby taką radę gospodarczą powołała sobie Angela Merkel, to myślę, że byłoby to, w Niemczech, powodem do jej dymisji.
Czy pańskie propozycje zostaną przełożone na projekt ustawy?
Tak, przygotowuję inicjatywę ustawodawczą. Chcę, by te pięć punktów stało się prawem. Trzeba tę sferę uregulować. Skoro rząd nie daje rady, to chętnie pomogę.
Sil/wPolityce.pl