Unia z centralą w Moskwie
Wiele wskazuje na to, że po ewentualnym zażegnaniu konfliktu ukraińskiego, w Europie wyłoni się zupełnie nowy porządek polityczno – gospodarczy. W skali globalnej coraz wyraźniej zarysowuje się trend międzynarodowej integracji, który teraz zawitał także w umysłach Rosjan. Chcą powołania Unii Euroazjatyckiej mającej stanowić w założeniu przeciwwagą dla Unii Europejskiej. Co do zasad funkcjonowania, te dwa byty nie będą różniły się absolutnie niczym.
O planach stworzenia Unii Euroazjatyckiej opinia publiczna po raz pierwszy usłyszała jeszcze w 2011 roku, kiedy to Putin – jako premier – wieszczył przywrócenie Rosji pozycji mocarstwowej na wzór dawnego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Przywódcy państw zachodnich wówczas te zapowiedzi zupełnie zignorowali, uznając je najprawdopodobniej za majaczenie rozgoryczonego imperialisty. Sęk w tym, że teraz owe „majaczenie” powoli staje się rzeczywistością i realnym narzędziem zwalczania przemożnego wpływu Unii Europejskiej na wschodnich rubieżach Starego Kontynentu.
Jak głoszą rosyjskie media rządowe, już 29 maja br., w Astanie zostanie podpisana umowa pomiędzy Białorusią, Rosją oraz Kazachstanem, regulująca międzynarodowy status prawny Unii, jej cele, a także mechanizmy działania, które w styczniu 2015 roku zostaną ostatecznie zmaterializowane. Naturalnie, jak każda szanująca się unia, również i ten kremlowski twór powoła do życia swoje własne insygnia władzy. Wspólną walutą krajów członkowskich będzie altyn sterowany przez Euroazjatycki Bank Centralny, natomiast rolę politycznego ciemiężcy obejmie Komisja Euroazjatycka.
Wielu zachodnioeuropejskich komentatorów identyfikuje pomysł Putina jako groźne narzędzie ponownego podporządkowania sobie państw byłego bloku wschodniego przez Moskwę, jednak należy zadać sobie pytanie czymże innym jest Unia Europejska? Lwia część euroentuzjastów uznałaby to porównanie za pogwałcenie wartości demokratycznych, których Wspólnota jest rzekomo uosobieniem, lecz docierające do opinii publicznej zakulisowe rozmowy czołowych europejskich polityków, nie pozostawiają żadnych złudzeń:
”Merkel obiecała, że w razie zwycięstwa zostanę szefem KE”
-– przyznaje Jean-Claude Juncker, były premier Luksemburga.
Obietnica Żelaznej Kanclerz z całą swoją stanowczością przypomina raczej kremlowski „prikaz” niż zachętę do deliberacji, która miała być przecież podstawą, kamieniem węgielnym unijnych organów.
Paradoksalnie, Unia Euroazjatycka ma jednak znacznie większe szanse powodzenia niż Unia Europejska – w końcu istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że statystyczny Polak kiedykolwiek dostrzeże wspólnotę interesów z Portugalczykiem. Co innego Rosjanin i Białorusin, którzy jeszcze do niedawna dzielili wspólne państwo…